Blaski i cienie metropolii

Piotr Tomalski z Nur-Sułtanu


Stolica Kazachstanu imponuje przepychem i złotem, ale ma dramatyczną i trudną historię.


Raków po 5:0 w Częstochowie przyjechał do Nur-Sułtan dopełnić formalności i tak się stało. 1:0 i drugie zwycięstwo, żeby nie było wątpliwości, kto w tej rywalizacji był lepszy. Od strony sportowej wszystko było jasne, natomiast samo miasto było dla nas wielką tajemnicą. Nikt nie był pewny czego się tak naprawdę spodziewać. Nur-Sułtan (dawniej Astana) zlokalizowany jest na północy kraju, kilkaset kilometrów od granicy z Rosją czy Chinami. Większość mieszkańców to muzułmanie, wszystko było tajemnicze. Szybko jednak okazało się, że Nur-Sułtan to miasto projektowane na styl poprzedniej, komunistycznej epoki.

Stolica Kazachstanu była dla nas jedną, wielką tajemnicą. Nikt nie był pewny czego się tak naprawdę spodziewać. Nur-Sułtan (dawniej Astana) zlokalizowany jest na północy kraju, kilkaset kilometrów od granicy z Rosją czy Mongolią. Doliczając do tego fakt, że większość mieszkańców jest muzułmanami, wszystko było tajemnicze. Szybko jednak okazało się, że Nur-Sułtan to miasto projektowane na styl poprzedniej, komunistycznej epoki.

Blichtr i cisza

Stolica sprawiała wrażenie wyjętej z broszury „Jak zostać dyktatorem – zabudowa miejska”. Budynki były gargantuiczne, pełne przepychu i bijące w oczy złotem. Równie wielkiej zabudowy próżno szukać w europejskich miastach. Świetnie obrazował to Bajtarek – wieża widokowa, której szczyt wieńczył punkt do obserwacji. Cały był pozłacany, widać go było z daleka. Podobnie było z meczetami, budynkami miejscowych władz, czy obiektami sportowymi.

Ulice w stolicy Kazachstanu są tak szerokie, aby ułatwić transport publiczny. Wszędzie można dostać się taksówką, której koszty są niewielkie. Fot. Piotr Tomalski

Drogi projektowane były jak od linijki – proste, a zarazem szerokie, co ułatwiało podróże. Nieznośny upał nie dawał się aż tak we znaki – co chwilę przytrafiała się nowa, większa fontanna. Za planowanie przestrzenne władze powinny otrzymać piątkę z wyróżnieniem. Wszystkie obiekty sportowe w Nur-Sułtanie zlokalizowane są w jednym miejscu. A mowa przecież nie tylko o Astana Arenie, ale także stadionie lekkoatletycznym, hali miejscowych hokeistów czy będącemu w budowie obiektowi dla biegaczy. Widać po tym wszystkim, że Nur-Sułtan tak naprawdę budowano przez ostatnie kilkanaście lat.

To jeden z przykładów przeogromnej i zaskakującej miejscowej zabudowy. Fot. Piotr Tomalski

Nie zmienia to jednak faktu, że miasto praktycznie przez cały dzień jest opustoszałe. W barach i restauracjach nie ma zbyt wielu ludzi, w miejscach przeznaczonych do wypoczynku również ich brakuje. Tak było w „nowym” mieście, gdzie spędziliśmy najwięcej czasu, ale również w starym, jaki i obrzeżach Nur-Sułtanu. Poza stolicą były jednak miejsca, które dokładnie tłumaczą zachowania miejscowej ludności.

Wychowani przez łagry

Pod nasz hotel podjeżdża samochód. Wysiada z niego postawny mężczyzna, krótkie włosy, dokładnie ogolony. To Denis, miejscowy Polak, choć nie mówiący w naszym języku. Przyjechał po nas wraz z córką, by pokazać nam Kazachstan z zupełnie innej strony. Opuściliśmy „nowe” miasto i trafiliśmy na obrzeża Nur-Sułtanu, by zobaczyć ALŻIR.

Pełna nazwa tego miejsca to Akmoliński Łagier Żon Zdrajców Ojczyzny. Znajduje się tam kompleks, poświęcony ofiarom represji i totalitaryzmu Związku Radzieckiego. Wokół metalowego łuku znajduje się kilkanaście tablic w wielu językach świata – kazachskim, ukraińskim, francuskim, niemieckim, koreańskim i… polskim.

W 1936 decyzją Józefa Stalina z Kresów Wschodnich do Kazachstanu wywieziono setki naszych rodaków. Miejscowa ziemia nie jest zbyt żyzna, trudno jest na niej cokolwiek wyhodować. A to ledwie jeden z wielu problemów, z jakimi musieli zmierzyć się nasi wysiedleni rodacy.

Bezkresne pustkowie

Na miejscu znajduje się muzeum, gdzie opowiedziane są losy setek tysięcy ludzi, którzy zginęli w łagrze, ale i tych, którym udało się przetrwać. Jest ono ogólnie dostępne, każdy, kto zapłaci symboliczne 1000 teng (odpowiednik 10 złotych) może tam wejść, zobaczyć wystawę i posłuchać o tym, co się tam działo. To spory paradoks Nur-Sułtanu. Patrząc z jednej strony, mamy tam zabudowę będącą spełnieniem snu każdego komunistycznego dyktatora, z drugiej jednak pamięć o ofiarach jest wiecznie żywa.

Raków Częstochowa
Na obrzeżach stolicy można zobaczyć sypiącą się infrastrukturę i ludzi, których status społeczny zdecydowanie odbiega od typowego mieszkańca stolicy Kazachstanu.
Fot. Piotr Tomalski

Denis zabiera nas jednak w jeszcze jedno miejsce. Przejeżdżamy przez obrzeża stolicy. To już zupełnie inny obraz niż ten, jaki zastaliśmy w „nowym” mieście. Wiele budynków nadawałoby się do natychmiastowej rozbiórki. Sklepy także nie budzą zaufania. Po kilku minutach docieramy nad jezioro. Poziom wód sukcesywnie rok po roku malał, co widać po brzegu. Wokół niego widzimy jedynie step porośnięty gęsto trawą.

– Tutaj ich przewożono. Kopali w ziemi ziemianki, żeby przeżyć pierwszą noc. Później powstały tu baraki – tłumaczy Denis. Teraz nie ma po nich choćby jednego, małego śladu. Nasz przewodnik opowiedział nam swoją historię. Jego dziadkowie zostali przesiedleni do Kazachstanu, tam urodziła się jego matka. Dziadka nie pamięta, ten zmarł, gdy Denis miał trzy lata. Przez lata nie wiedział, że jest Polakiem. Jego matka wmawiała mu, że jest Ukraińcem. Przez przypadek znalazł pamiątki rodzinne, które utwierdziły go w przekonaniu, że jest inaczej.

Wystarczy jednak porozmawiać z innymi naszymi rodakami w Nur-Sułtanie, by utwierdzić się w przekonaniu, że ich historie są praktycznie tożsame. Każdy przypadek jest do siebie podobny. Punktem wspólnym jest daleka podróż z Kresów do Kazachstanu w bydlęcych wagonach bez większych szans na przeżycie.

Chcą wracać

Denis był już w naszym kraju. Powoli przygotowuje się do kolejnej wizyty, ta ma nastąpić w sierpniu. Denis chce wrócić do Polski na stałe, jako repatriant. W Kazachstanie zgodnie ze słowami Katarzyny Ostrowskiej, prezes Związku Polaków w Kazachstanie, żyje około 36 tys. Polaków. Są oni rozsiani po całym kraju, a ten jest ogromny. Wielu z nich chce wrócić do Polski. Możliwe, że będą musieli na to poczekać.

Wielu naszych rodaków w Kazachstanie czeka na możliwość powrotu nawet i 20 lat. Wiele jest uzależnione od tego, czy polskie miasta i gminy będą chciały ich przyjąć. Te jednak nie są do tego skore, nad czym miejscowi ubolewają, choć rozumieją te decyzje. Mowa przecież o bardzo wysokich kosztach, związanych choćby z podróżą do Polski.

Ogromny teren centrum EXPO wieńczy ogromna kula. W 2017 roku odbyła się tam wystawa światowa, której motywem przewodnim była „energia przyszłości”. Fot. Piotr Tomalski

Mimo to się nie poddają. Odmowy ich nie zrażają i dalej szukają miejsca, gdzie będą mogli się osiedlić. Tych, których mieliśmy okazję poznać, nie odstraszają koszty. Są oni gotowi przyjechać do Polski i z miejsca zacząć pracę tak, aby nie być dla nikogo obciążeniem.

Ani słowa o polityce

Być może właśnie ta wspólna historia obarczona brzemieniem łagrowej przeszłości tak mocno wpłynęła na zachowania miejscowych. Wielu z nich jest wycofanych i nieskorych do głębszej dyskusji. Tyczy się to przede wszystkim kwestii religijnych, ale i politycznych. Kazachstan, mimo że to kraj muzułmański nie tworzy problemów wyznającym inne religie.

W przypadku polityki jest to posunięte o krok dalej. Zgodnie z opowieściami naszych rodaków, temat wojny w Ukrainie czy nawet styczniowych protestów nie jest poruszany w dyskusjach rodzinnych, czy między przyjaciółmi. „Szkoda na to czasu i energii” – mówią nam nasi rozmówcy. Może nawet to i lepiej – dzięki temu jest im zdecydowanie łatwiej żyć, bez ciągłych kłótni na tle politycznym.

Kompleks pełen wrzawy

Celem naszej podróży był oczywiście mecz Rakowa Częstochowa. Nie był on jednak wielce ekscytującym przeżyciem. Częstochowianie byli praktycznie pewni awansu do kolejnej rundy eliminacji do Ligi Konferencji. Stąd temperatura spotkania była zdecydowanie niska. Mimo to miejscowi dziennikarze podgrzewali atmosferę, szczególnie podczas konferencji trenera Astany, Srdjana Blagojevicia.

Rywalizacja z Rakowem była dla niego prawdopodobnie ostatnim meczem jako szkoleniowca zespołu ze stolicy. Powodem były porażki Astany z częstochowianami, problemy z komunikacją wewnątrz klubu, dokładniej na linii trener-dyrektor sportowy czy nawet kwestie finansowe. Według jednego z dziennikarzy zespół z Nur-Sułtanu ma ogromne długi. Zapewne nie dowiedzielibyśmy się o tym, gdyż rzecznik prasowy Astany zabronił tłumaczce na język polski przekazać tej informacji. Niektórzy z nas znają jedną rosyjski na tyle, by zorientować się w sytuacji.

Samo spotkanie nie było już tak elektryzujące. Jedynie kibice stanęli na wysokości zadania. Miejscowi fani, wbrew wcześniejszym zapowiedziom pojawili się na stadionie (w środę usłyszeliśmy, że sprzedano raptem tysiąc biletów, na obiekcie pojawiło się jednak kilka tysięcy fanów gospodarzy).

Sposób ich dopingu przypominał ten znany z azjatyckich stadionów. Choć Astana przegrywała, tak szum był niesamowity, momentami wręcz nie do wytrzymania. Ten jednak nie pomógł gospodarzom. Raków pewnie awansował do kolejnej rundy Ligi Konferencji. Teraz częstochowian czeka kolejny, choć zdecydowanie bliższy wyjazd na Słowację. Mimo to drugiej takiej podróży, jak mecz na stadionie oddalonym o kilkaset kilometrów od granic z Rosją czy Chinami, raczej Raków zbyt szybko nie uświadczy.


Na zdjęciu: Nur-Sułtan to miasto pełne kontrastów. Góruje nad nim Bajterek, wieża widokowa.
Fot. Piotr Tomalski