Raków Częstochowa. Chwilo, trwaj!

Najbliższe tygodnie mogą okazać się spełnieniem marzeń Rakowa Częstochowa i jego kibiców.


Klub z Limanowskiego awansował do finału Pucharu Polski. Już raz taka historia mu się przytrafiła. Miało to jednak miejsce 54 lata temu i przez długie lata było uważane za jeden z największych sukcesów Rakowa. Teraz podopieczni Marka Papszuna mogą wykonać kolejny krok do przodu i na stałe zapisać się w historii stulatka z Limanowskiego. A przecież i w lidze częstochowianie radzą sobie świetnie.

Plan zrealizowany z nawiązką

W tym miejscu trzeba przyznać, że właściciel Rakowa, Michał Świerczewski, jest człowiekiem słownym. Ponad siedem lat temu, w sali jednego z częstochowskich kin odbyło się spotkanie pod nazwą „NOWY RAKÓW. DRUGA POŁOWA”. Na nim przedstawiono długofalową strategię klubu do 2021 roku. Podczas niego przedstawiono hasło przewodnie na najbliższe lata – awans, rozumiany w trzech aspektach, my skupimy się na pierwszym, czyli sportowym.

– Cele sportowe podzieliliśmy na trzy etapy. Najpóźniej w 2016 roku chcemy awansować do I ligi, najpóźniej po trzech kolejnych latach – do ekstraklasy. W 2021 roku, na jubileusz stulecia klubu, chcemy osiągnąć największy sukces w jego historii i zakończyć rozgrywki ekstraklasy na miejscu wyższym niż osiągnięta w 1996 roku ósma pozycja – opisywał wówczas ten plan Krzysztof Kołaczyk. Choć promocja do I ligi nastąpiła rok później niż zakładano, pozostałe cele sportowe spełniono w terminie. Na stulecie Raków prawdopodobnie zakończy zmagania na miejscu wyższym niż ósme. Obecnie ma nad nim przewagę 8. punktów a dodatkowo zaległy mecz do rozegrania. Bardzo realna jest pozycja na podium. Jeżeli Raków wygra zaległe spotkanie ze Stalą Mielec, to do końca sezonu będzie rywalizować o wicemistrzostwo Polski, chociaż po rundzie jesiennej dla kibiców może być ono pewnym niedosytem.

„Chcemy podnieść puchar”

W planie nie było jednak mowy o Pucharze Polski, a to on może być największym osiągnięciem Rakowa w historii. Poza kibicami niewielu będzie wspominało drugie lub trzecie miejsce w ligowej tabeli, ale triumf pucharowy to co innego. Na pomeczowej konferencji Marek Papszun stwierdził, jaki jest cel w finale.

– Wiemy, że jesteśmy w jubileuszowym roku stulecia klubu. Wygraliśmy awans do finału i z tego się bardzo cieszymy. Nie będę wracał do przebiegu meczu. Najważniejszy był awans do finału i teraz trzeba go wygrać. Nie satysfakcjonuje nas sam awans i powtórzenie sukcesu z 1967 roku. Chcielibyśmy ten puchar podnieść – powiedział szkoleniowiec Rakowa po spotkaniu z Cracovią. Częstochowianie do tej pory mieli jedną szansę na zdobycie tego trofeum. 54 lata temu drużyna prowadzona wówczas przez Jerzego Wrzosa przegrała w dogrywce finałowy mecz w Kielcach z Wisłą Kraków. Częstochowianie byli wówczas outsiderem, klub z Limanowskiego grał na trzecim poziomie rozgrywkowym w Polsce. Teraz w uprzywilejowanej pozycji są podopieczni Papszuna. Ich rywalem będzie Arka Gdynia, a więc pierwszoligowiec. Podopieczni Dariusza Marca w półfinale pokonali Piasta Gliwice, co wskazuje, że Raków nie będzie miał z nimi łatwej przeprawy.


Czytaj jeszcze:  Jeszcze chwilę poczekają

W końcu się przełamał

Przed najważniejszym meczem w historii klubu częstochowian czeka jeszcze kilka trudnych spotkań. W sobotę Raków zmierzy się z Lechem, we wtorek jedzie do Poznania na mecz z Wartą. W przyszły piątek przyjmie u siebie Śląsk Wrocław. W takim natłoku spotkań częstochowianie będą potrzebowali zmienników, szczególnie w ataku. Półfinał z Cracovią pokazał, że napastnicy Rakowa potrafią być skuteczni. Dużym wydarzeniem był gol Jakuba Araka. Była to jego pierwsza bramka od 41 spotkań. Jak wskazał sam zainteresowany, dużą zasługę przy niej miał Kamil Piątkowski.

– Bardzo cieszę się z tego gola. Od tego momentu z psychologicznego punktu widzenia będzie mi trochę łatwiej, bo potrzebowałem tego gola. Z perspektywy meczu myślę, że trzeba pochwalić Kamila Piątkowskiego, który w drugim meczu z rzędu zaliczył asystę. Tak naprawdę dośrodkował mi ją prosto na nos – powiedział po meczu Arak. Bramkę z Cracovią zdobył także Vladislavs Gutkovskis. Pod Jasną Górą liczą, że obaj przeniosą dobrą dyspozycję z pucharu na ligę w jej decydujących momentach.


Fot. Pawel Jaskolka / PressFocus