Raków Częstochowa. Dominacja z nieskutecznością w tle

Raków zdeklasował Legię pod każdym względem, jednak nadal ich gra w ofensywie powoduje pewien niepokój związany z niedaleką przyszłością.


Częstochowianie zasłużenie awansowali do finału Pucharu Polski. Poza jedną sytuacją goście z Warszawy nie potrafili zagrozić bramce Kacpra Trelowskiego. Mimo to wynik rywalizacji mógł być rozczarowujący, szczególnie że Raków stworzył sobie wiele klarownych sytuacji bramkowych, które powinien wykorzystać.

Bez argumentów

Legia na stadionie przy Limanowskiego nie istniała. Jeszcze dwa tygodnie wcześniej podopieczni Aleksandara Vukovicia potrafili nawiązać wyrównaną walkę z częstochowianami. W środowy wieczór „Wojskowi” wyglądali jak dzieci we mgle. Raków od pierwszej do prawie ostatniej minuty dominował pod każdym względem. Bramkarz Legii, Richard Strebinger uwijał się jak w ukropie, by jego zespół nie został w Częstochowie rozbity.

– Jesteśmy bardzo szczęśliwi, bo drugi raz z rzędu jesteśmy w finale Pucharu Polski. Gratulacje należą się oczywiście zawodnikom, ale również wszystkim w klubie, którzy nas wspomagali. Dożyliśmy takich czasów, że jesteśmy w stanie zdominować Legię! Nasze zwycięstwo uważam za w pełni zasłużone. Cel osiągnięty i idziemy dalej – powiedział po meczu Marek Papszun.

Szkoleniowiec Rakowa zatriumfował nad „Wojskowymi”, mimo problemów kadrowych. Ponadto, jak sam przyznał na konferencji został zaskoczony przez trenera Vukovicia. Legia zagrała trzema stoperami, czego nie spodziewał się nikt ze sztabem Rakowa włącznie. Mimo to deklasacja była ewidentna. Nie dziwi fakt, że kibice „Wojskowych” po meczu skandowali nazwisko trenera Rakowa. Można to traktować nie tylko jako docenienie przeciwnik, szczególnie mając w pamięci negocjacje na linii Legia – Papszun

Zadanie wykonane

Szkoleniowiec Rakowa zaskoczył zestawieniem składu na mecz. W pierwszej jedenastce pojawił się Mateusz Wdowiak, Deian Sorescu i Fran Tudor, a więc trzech zawodników, który grywali wcześniej na lewym wahadle. Wydawało się, że któryś z nich pod nieobecność Patryka Kuna (pauzował za kartki) zastąpi go na jego pozycji. Nic bardziej mylnego – szkoleniowiec Rakowa ustawił tam Fabio Sturgeona.

– Sorescu grał na drugim wahadle, nie mogłem niestety sklonować go na ten mecz. Nasze problemy ze stoperami spowodowały, że Tudor zagrał w środku obrony, stąd taka decyzja. Cieszę się, że udźwignął ciężar spotkania – powiedział trener Papszun. 28-letni Sturgeon dotychczas nie grał na lewym wahadle w żadnym oficjalnym spotkaniu Rakowa. Portugalczyk spisał się jednak bardzo dobrze. Jak się okazało w ostatnich tygodniach Sturgeon był przygotowywany do gry na wahadle.

– Decyzja okazała się słuszna. Fabio zagrał bardzo dobry mecz. Po jego postawie nie było widać, że rozgrywa pierwsze spotkanie o stawkę na tej pozycji, szczególnie w tak ważnym momencie. Nie był to jednak przypadek. Przygotowywaliśmy go do tego od trzech tygodni. Nikt tego nie wiedział, ponieważ taki mecz rozegrał w zamkniętym sparingu ze Skrą – dodaje szkoleniowiec Rakowa.

Strzelecki niedosyt

Nie było to jednak jedyne zaskoczenie zaserwowane przez sztab częstochowian. Od pierwszej minuty na murawie pojawił się Sebastian Musiolik. Na ławce rezerwowych usiedli z kolei Jakub Arak i Vladislavs Gutkovskis. Szkoleniowiec Rakowa po 45 minutach wycofał się ze swojej pierwotnej decyzji i wprowadził na boisko Łotysza. Wydawało się, że jest to zmiana podyktowana nie najlepszym występem Musiolika, do którego postawy trener miał wiele zastrzeżeń, co było słychać na ławce rezerwowych.

– Biorąc pod uwagę przepisy, a więc obowiązek gry dwoma młodzieżowcami, ewentualną dogrywkę i rzuty karne, musieliśmy rozegrać to mądrze. Jak było widać, nie zrobiłem maksymalnej liczby korekt, między innymi z tego powodu. Wejście Gutkovskisa na boisko było przewidziane, aby nie tracić kolejnej przerwy w drugiej połowie. Stąd zmieniłem Sebastiana w przerwie. Wiedziałem, że „Gutek” wejdzie po 10, maksymalnie 15 minutach. Nie chciałem więc tracić czasu – komentował decyzję szkoleniowiec Rakowa.

Niezależnie jednak od zestawienia personalnego w ofensywie, częstochowianie razili nieskutecznością, do czego obserwatorzy powinni być przyzwyczajeni. O ile zwycięstwo Rakowa nie podlega żadnej dyskusji, tak brak „zamknięcia” spotkania może martwić, szczególnie że sam Ivan Lopez powinien skończyć spotkanie z co najmniej jednym trafieniem.

Zemsta niewykorzystanych szans?

Częstochowianie kolejny raz, mimo wielu sytuacji bramkowych, wygrali mecz nader skromnie. Oczywiście trzeba doceniać dominacje, jednak historia nie raz pokazywała, że niewykorzystane sytuacje się mszczą. Świetnym przykładem jest poprzednia rywalizacja z „Wojskowymi”, gdy częstochowianie dominowali, ale to Legia jako pierwsza zdobyła gola.

Na szczęście dla Rakowa tym razem jedna bramka wystarczyła do zwycięstwa. W kolejnych spotkaniach, między innymi z Pogonią czy w finale z Lechem, to może nie wystarczyć, by zainkasować trzy punkty lub ponownie zdobyć Puchar Polski. Tym bardziej że w piłce nie brakuje przypadku i jeden błąd może zadecydować o sukcesie lub porażce, co zresztą słychać także w wypowiedziach szkoleniowca Rakowa.

– Emocji nie brakowało do samego końca. Było to trochę niepotrzebne. Nie zrobiłem wszystkich zmian, ponieważ przy takim wyniku przeciwnik może zdobyć gola z niczego. Wówczas gra toczy się dalej. Patrząc z tej perspektywy, to zespół nie ułatwił zarządzania meczem, ale poza jedną sytuacją Legia nie była w stanie nic w tym spotkaniu zrobić – mówi trener Papszun.

Częstochowianie muszą więc wyeliminować ten mankament, szczególnie że na przełomie kwietnia i maja czekają ich najważniejsze mecze sezonu – ligowy pojedynek z Pogonią, który może decydować o mistrzostwie oraz finał Pucharu Polski z Lechem.


Na zdjęciu: Dominacja Rakowa w półfinale z Legią nie podlegała dyskusji.

Fot. Tomasz Kudala/Pressfocus