Raków Częstochowa. Inauguracja na piątkę

Częstochowa długo nie mogła zasnąć po pierwszym meczu w europejskich pucharach na własnym stadionie.


Ostatni kibice wyjechali spod stadionu po północy. Była to grupka koczująca pod główną bramą, chcąca podziękować zawodnikom za ich występ z Astaną. Nie można im się dziwić. Raków zagrał koncertowo i zmiótł rywali z Kazachstanu, mimo że przez długie minuty musiał grać w osłabieniu. Fani nie pozostali jednak obojętni – kartoniadą i nad wyraz głośnym dopingiem przywitali puchary przy Limanowskiego.

Sprawiedliwość ponad wszystko

Astana jeszcze na długo przed meczem próbowała zdeprecjonować częstochowian. Niedługo po losowaniu udostępniła w sieci grafikę sprzed kilku lat, gdy zespół z Nur-Sułtanu grał w Lidze Mistrzów. Opatrzyli ją retorycznym pytaniem „gdzie jest klub z Częstochowy?”. Szydera bardzo szybko obróciła się w stronę Kazachów.

Podopieczni Srdjana Blagojevicia mieli ogromne kłopoty z dotarciem na mecz. Ich czarter został dwukrotnie odwołany i dwoma lotami rejsowymi dotarlido Polski. Zmęczeni trudami podróży rywale byli ledwie tłem dla Rakowa – Astana nie oddała celnego strzału na bramkę Vladana Kovaczevicia!

– Zwycięstwo Rakowa w pełni zasłużone. Analizowaliśmy jego grę i niczym nas nie zaskoczył, ale grał poziom wyżej od nas i był w każdej formacji lepszy. Porażka obciąża mnie i całą drużynę. Perypetie związane z naszą podróżą na pewno miały wpływ, ale to nas nie usprawiedliwia. Gdy się przegrywa 0:5, to każde usprawiedliwienie brzmi głupio – mówił szkoleniowiec gości. Trzeba jednak dodać, że z jego składu z powodu choroby wypadł najlepszy strzelec, Marin Tomasov.

Brutalnie i czerwono

Astana ograniczała się do obrony i bardzo twardej gry. Raków jej nie ustępował, czego konsekwencją były czerwone kartki. Pierwszy obejrzał ją Deian Sorescu, który ostrym wślizgiem zatrzymał Pedro Eugenio. Po części odpowiedzialność za to osłabienie ponosi cały zespół. Wszystko zaczęło się od niecelnego uderzenia Giannisa Papanikolaou. Astana przejęła piłkę i ruszyła z kontratakiem. Sorescu nie chcąc ryzykować wyjścia Portugalczyka sam na sam z bramkarzem Rakowa, wolał go „skasować”.

Częstochowianie musieli radzić sobie w osłabieniu przez ponad 40 minut. Wówczas Asłan Darabajew także otrzymał „asa kier”. Patrząc jednak na postawę Astany, to czerwonych kartek mogło być więcej. Wiele fauli uszło uwagi gruzińskiego arbitra, Gogu Kikaczeiszwilego. Na całe szczęście obyło się bez większych urazów w drużynie gospodarzy. Jedynym, który może mieć kłopoty. jest Milan Rundić, który opuścił budynek klubowy lekko utykając. Ivan Lopez, który w końcówce zszedł z boiska po interwencji sztabu medycznego, czuje się dobrze.

Odrobina magii

„El Magico”, jak zwykło się go nazywać Lopeza w Częstochowie, w czwartkowy wieczór był niczym wirtuoz skrzypiec. Każde pociągnięcie „smyczka” wprawiało rywali w osłupienie. Najbardziej zszokowany był bramkarz Astany. Marko Miloszević, który mimo 31 lat zachował się jak junior, przepuszczając piłkę między nogami. Obrońcy Astany najwyraźniej zapatrzyli się na swojego kolegę z zespołu. Lopez przy bramce Vladislavsa Gutkovskisa zabawił się z nimi jak z tyczkami na treningu i piękną podcinką obsłużył Łotysza. Podobnie było kilka minut później, gdy jego przerzut z prawej strony wykorzystał Władysław Koczergin. Dla Ukraińca był to wyjątkowy wieczór – zdobył swojego pierwszego gola dla Rakowa i tym samym zamknął pewien okres w życiu.

Happy end

Ostatnie miesiące były dla Koczergina wyjątkowo trudne. Pomocnik pod koniec lutego uciekał z ogarniętej wojną Ukrainy. Wraz z nim do Polski przyjechała ciężarna narzeczona. Pierwsze miesiące adaptacji także były trudne. Gdy wydawało się, że Koczergin jest już gotowy do gry pod każdym względem, podczas obozu przygotowawczego przytrafił się mu uraz.

Nie była to łatwa chwila, szczególnie, że podczas sparingów prezentował się na tyle dobrze, iż mógł nawet wygryźć ze składu Mateusza Wdowiaka. Ostatecznie Koczergin jest na razie rezerwowym, choć kto wie, czy w niedalekiej przyszłości nie wywalczy sobie miejsca w pierwszej jedenastce.

Przed częstochowianami jeszcze rewanż.

– Jesteśmy szczęśliwi – historyczny mecz i wysokie zwycięstwo, bramki piękne, po świetnych akcjach. Mamy dużą zaliczkę przed rewanżem, ale trzeba jeszcze postawić kropkę nad „i” w Kazachstanie – powiedział Marek Papszun. Raków we wtorek wyruszy do Kazachstanu, gdzie w czwartek będzie bronić zaliczki z pierwszego meczu.


Na zdjęciu: Ivan Lopez znów oczarował publiczność w Częstochowie.
Fot. Tomasz Kudala/PressFocus