Raków Częstochowa. Pozostał lekki niedosyt

Raków wypracował skromną zaliczkę przed rewanżowym meczem w Pradze.


Dziwnie pisze się takie słowa, szczególnie znając renomę i umiejętności poszczególnych zawodników Slavii. Prawda jest jednak taka, że zespół Marka Papszuna mógł pokusić się o wyższe i bardziej okazałe zwycięstwo nad wicemistrzem Czech. Częstochowianie mogli w pierwszym spotkaniu praktycznie zamknąć temat awansu do fazy grupowej Ligi Konferencji. Kluczowymi aspektami w kontekście tego spotkania były dwa słowa – sędziowie i VAR.

Trzeba być ślepym

Dawno nie oglądano tak wściekłego trenera wicemistrzów Polski po meczu. Trudno mu się jednak dziwić. Norweski zespół sędziowski pod wodzą Rohita Saggiego popełnił wiele błędów, w tym kilka karygodnych, które powinny automatycznie dyskwalifikować 30-latka i jego ludzi z prowadzenia spotkań na poziomie europejskim.

– Dwa rzuty karne, wstrzymane dwie sytuacje sam na sam… Trzeba być chyba ślepym, aby nie zauważyć, że jest „mijanka”. Później faul, którego być nie powinno, Lopez mógł wyjść sam na sam. Sędziowie mieli wpływ na wynik tego meczu poprzez swoje duże błędy. Tym bardziej szacunek dla nas, że wygraliśmy i potrafiliśmy długimi fragmentami dominować na boisku. Jesteśmy niezadowoleni, ponieważ myślę, że wypracowaliśmy za małą zaliczkę. Czeka nas w Pradze bardzo ciężki mecz. Bardziej obawiam się sędziowania, niż przeciwnika – grzmiał na konferencji prasowej trener Papszun.

„To boisko treningowe?”

Innym tematem jest system VAR, którego w Lidze Konferencji nie ma. To aż dziwne, że podczas spotkań ekstraklasy czy pierwszej ligi pojawia się on bez większego problemu, a w rywalizacji o tak wysoką stawkę nie można tego przygotować. Tym razem poszkodowanymi byli częstochowianie, ale tak beznadziejne sędziowanie może przytrafić się innym. Trener Papszun także ze sporym niezadowoleniem wskazywał na brak VAR-u, przy okazji wbił „szpilkę” delegatowi UEFY.

– Delegat ma zastrzeżenia do ostatniej chwili, mówi, że mecz może się nie odbyć. Coś mu się nie podoba, choćby to, że wejście jest o 20 centymetrów za wąskie, a nie ma VAR-u. To jest niepojęte, to jawny absurd. Idzie to w złą stronę. Rzeczy, które wypadałoby przypilnować, puszcza się samowolnie, a czepia się błahostek, które de facto nie mają żadnego znaczenia. Jeden delegat nie widzi żadnych problemów, inny wręcz na siłę ich szuka – dodaje trener częstochowian.

Poniekąd można zgodzić się ze słowami szkoleniowca Rakowa. Szczególnie że delegat z ramienia UEFY faktycznie był dość specyficzny. Dla przykładu po wejściu na obiekt przy Limanowskiego pytał się, dlaczego zabrano go na stadion treningowy. Trudno oczekiwać, by wcześniej nie wiedział, gdzie został wysłany do pracy. Fakt faktem, że brak systemu VAR, który od kilku dobrych lat funkcjonuje w rozgrywkach piłkarskich na całym świecie, jest karygodny, szczególnie w europejskich pucharach.

Kolosalna różnica

Pomijając jednak wszystkie aspekty, sędziowskie i pozaboiskowe trzeba przyznać, że Raków zaprezentował się o klasę, lub dwie lepiej niż w poprzednim roku z Gandawą. Owszem, częstochowianie także zdobyli tylko jednego gola. Patrząc z drugiej strony nie przestraszyli się Slavii i długimi fragmentami górowali nad rywalami. Czesi, pomijając centrostrzał Tomasza Holesza nie stworzyli sobie na tyle niebezpiecznej sytuacji, by wywalczyć w Częstochowie coś więcej.

– Przyznaję to z ciężkim sercem, ale Raków był od nas lepszy pod wieloma względami. Musimy pracować między innymi nad stałymi fragmentami gry, gdyż rywale stworzyli sobie po nich wiele sytuacji – komentował trener Jindrich Trpiszovsky.

Szkoleniowiec Slavii chwalił częstochowian także za bardzo dobrą grę w defensywie.

– To jeden z najlepszych bloków defensywnych, z jakimi się mierzyliśmy w europejskich pucharach. Wiedzieliśmy to przed meczem. Nie wiem, czy ktoś wcześniej był tak agresywny i skuteczny. Po strzeleniu gola grali tak, jak lubią i z takim rywalem się ciężko odrabia straty. My musimy być aktywniejsi w ataku – dodaje trener Slavii.

Ta mała laurka od Jindricha Trpiszovsky’ego pokazuje, jak dobrze częstochowianie byli przygotowani do tego spotkania, choć nie uniknęli błędów, jak choćby Kacper Trelowski. Gdyby młodzieżowiec minimalnie inaczej ustawił się w bramce, to prawdopodobnie zakończyłby ten mecz z czystym kontem. Raków jednak gola stracił, co na pewno będzie sporym utrudnieniem w rewanżu. Dla młodzieżowca mógł być to ostatni mecz w tej edycji Ligi Konferencji, przy założeniu braku awansu do fazy grupowej. Znaki na niebie i ziemi wskazują, że Vladan Kovaczević będzie gotowy na rewanż i niewykluczone, że Bośniak wyląduje między słupkami w Pradze. Teraz jednak częstochowianie skupią się na regeneracji, by w przyszły wtorek wyruszyć do stolicy Czech z jednym celem – zapisać kolejną piękną kartę w klubowej historii.


Na zdjęciu: Po meczu Rakowa ze Slavią wiele mówiło się o postawie norweskich arbitrów.
Fot. Marcin Bulanda/Pressfocus