Raków postawił kropkę nad „i”. Astana wyeliminowana!

Raków na spokojnie obronił wysoką zaliczkę z pierwszego spotkania. W Astanie pokonał Kazachów po raz drugi po pięknym uderzeniu Władysława Koczergina.


Chyba nikt w Polsce nie przypuszczał, że częstochowianie roztrwonią rezultat 5:0 wywalczony przed tygodniem. Do Kazachstanu nie poleciał co prawda Ivi Lopez, który narzekał na drobny uraz, a który w największym stopniu nękał ostatnio swoich przeciwników. Wczoraj od pierwszych minut było jednak widać, że Raków nawet bez Hiszpana przewyższa graczy Astany.

Odebrał i odpalił

Granie na sztucznej murawie miało być dla Polaków problemem i faktycznie momentami ich zagrania można było określić mianem nienaturalnych. Jednak paradoksalnie… to gospodarze częściej mieli kłopoty z frywolnie hasającą niczym na trampolinie futbolówką – szczególnie w pierwszej połowie.

Raków podchodził wysoko pressingiem i odbierał piłkę na połowie rywali, prowokował ich błędy. Już w 3 minucie Sebastian Musiolik, wykorzystując swoją fizyczność, wymusił na Tałgacie Kusiapowie pomyłkę przy zagraniu do własnego bramkarza. Napastnik Rakowa dopadł do kozłującej futbolówki i spróbował lobu, ale trafił w spojenie słupka z poprzeczką.

Chwilę później znów Astanie się upiekło. Tym razem Ben Lederman popisał się efektowną kiwką i kropnął sprzed pola karnego, lecz piłka ostemplowała poprzeczkę – choć po rękawicach golkipera. Dopiero w 16 minucie Władysław Koczergin „odpalił” w taki sposób, że bramkarz Aleksandr Zarucki mógł tylko wstać i zacząć klaskać. Ukrainiec najpierw odebrał futbolówkę Jeremy’emu Manzorro, a następnie posłał potężne uderzenie w okolice okienka, które omal nie urwało siatki w bramce. Raków od samego początku dał Kazachom do zrozumienia, że w tym dwumeczu nie mają czego szukać.

Bośniacki magnes

Astana grała odważniej niż w Częstochowie, mimo że ani przez moment nie miała przewagi jednego zawodnika (tak jak ostatnio). Nie potrafiła jednak wypracować sobie prawdziwie dogodnej sytuacji strzeleckiej, często podawała niedokładnie, a jeśli już uderzała, piłka najczęściej trafiała wprost we Vladana Kovacevicia, który działał na nią jak magnes.

Raków był dojrzalszy, choć trzeba podkreślić, że kilkukrotnie zdarzały mu się chwile dekoncentracji. Nie chodzi nawet o niecelność, która zapewne kilka razy wynikała z gry na sztucznej murawie, ale o braki w komunikacji. Pierwszy celny strzał – rzecz jasna wprost w Kovacevicia – Astana oddała w sytuacji, gdy piłkarz Rakowa za wszelką cenę próbował przejąć futbolówkę, w efekcie czego… wystawił ją rywalowi. Była to interwencja ofiarna, ale zupełnie niepotrzebna, bo za nim stał jeden z kolegów, który spokojnie mógł przerwać akcję.

Przewyższyli Astanę

To jednak były tylko detale. Ogólnie rzecz ujmując, częstochowianie nie musieli zbytnio się wczoraj przemęczać, a niewielka grupa fanów, która przybyła do Nur-Sułtanu spod Jasnej Góry, mogła czuć się usatysfakcjonowana. W drugiej połowie Astana miała wyraźną przewagę w posiadaniu piłki, ale nie potrafiła w żaden sposób zagrozić bramce Rakowa. Gdyby goście trafili na 2:0, raczej nikt nie mógłby mieć pretensji. Wicemistrzowie Polski po prostu przewyższyli swoich przeciwników.


Astana – Raków Częstochowa 0:1 (0:1)

0:1 – Koczergin, 16 min

ASTANA: Zarucki – Gabyszew, Kusiapow, Beskorowajnyj, Bryan (74. Basmanow) – Poliakow – Ebong, Vloet, Manzorro (82. Piercuch), Eugenio – Ajmbietow (32. Dosmagambietow). Trener Srdan BLAGOJEVIĆ.

RAKÓW: Kovacević – Svarnas, Arsenić, Rundić – Tudor, Papanikolaou (56. Sapała), Lederman (83. Sturgeon), Kun – Wdowiak (83. Gutkovskis), Musiolik (76. Piasecki), Koczergin (76. Czyż). Trener Marek PAPSZUN.

Sędziował Tomas Klima (Czechy). Żółte kartki: Gabyszew, Ebong – Arsenić, Musiolik


Fot. Tomasz Kudala/Press Focus