Ranni są najgroźniejsi

W pięciu meczach tego sezonu piłkarze ze Stadionu Ludowego tracili punkty „na styku” – wskutek remisu lub co najwyżej jednobramkowej porażki. Gdyby w każdym z tych spotkań rywale zdobywali tylko jedną bramkę mniej, beniaminek miałby dzisiaj aż siedem punktów więcej i traciłby tylko „oczko” do miejsca premiowanego grą w kwalifikacjach Ligi Europy…

Miernik nie istnieje

Do tej pory nikt inny nie stracił równie wielu bramek w bieżącym sezonie. Sosnowiczanie – aż 15. Zastanawiamy się, gdzie leżą największe rezerwy drużyny, jeśli chodzi o destrukcję. W sferze mentalnej, aspekcie motorycznym czy przede wszystkim taktycznym? I jak długo potrwa zgrywanie nowego zespołu?

– Tylu ludzi zna odpowiedź na te pytania, że mój głos niewiele do tematu wniesie – mówi z właściwym sobie sarkazmem prezes klubu, Marcin Jaroszewski. – W piłce oprócz pieniędzy i frekwencji cała reszta jest niemierzalna. Zespół może zacząć funkcjonować optymalnie równie dobrze za chwilę albo… wcale. Wierzymy jednak w pracę sztabu szkoleniowego i na tym opieramy swój optymizm.

Bojaźń, czyli balast

W dwóch ostatnich kolejkach sosnowiczanie udowodnili, że potrafią gonić wynik. Ze Śląskiem Wrocław (3:3) przegrywali już dwiema bramkami, a z Arką Gdynia (2:2) odrabiali straty dwukrotnie. Charakter?
– Tak się to układa, że jak nie mamy nic do stracenia, to dopiero wtedy zaczynamy grać swoje i pokazujemy rzeczywisty potencjał zespołu – zauważa sternik Zagłębia. – Gdyby się udało przekonać zawodników, że za każdym razem wychodzimy na murawę przy stanie 0:1, to myślę, że przysporzylibyśmy kibicom mnóstwo radości. Przy obecnej sile ofensywnej większość spotkań moglibyśmy wygrywać wysoko. Niestety jest inaczej. Zbyt często podświadomie bojaźliwie bronimy remisu, choć wcale nie musimy tego robić.

W stronę szczytu

Mimo że jesteśmy praktycznie na półmetku rundy jesiennej, obserwatorzy nadal są podzieleni w ocenie rzeczywistej siły Zagłębia. Przy Kresowej temat jest jednak klarowny. Nikt słaby się tutaj nie czuje…

– Kadrowo jesteśmy na tyle silni, żeby bić się w tej lidze z każdym – oznajmia prezes Jaroszewski. – Mamy w zespole byłych reprezentantów Polski, piłkarzy ogranych przez wiele sezonów w ekstraklasie, a nawet człowieka z przeszłością w Bundeslidze. Można w niej przypadkiem zagrać dwa mecze, ale nie ponad dwadzieścia. Naprawdę nie widzę powodu, żeby ktoś zabronił nam myśleć o pierwszej ósemce na koniec sezonu zasadniczego. Potrzebujemy jednak na boisku więcej odwagi, więcej pewności siebie. Szacunek dla rywala trzeba mieć zawsze, ale już nadmierny respekt niekoniecznie. Oczywiście nie będziemy rzucać się samobójczo na czołowe zespoły ligi, ale z nimi też da się wygrać. Tyle że sposobem…

 

Na zdjęciu: Piotr Polczak (z lewej) i Szymon Pawłowski rozegrali w sumie ponad 400 spotkań w polskiej ekstraklasie. Siłą rzeczy muszą być postrzegani jako liderzy beniaminka…