Reprezentacja. Dziury trzeba załatać

Fatalnie reprezentacja Polski pod wodzą Paulo Sousy prezentuje się w defensywie. Gola strzeliło nam nawet San Marino, z którym zagramy w najbliższą sobotę.


Jedenaście spotkań pod wodzą Paulo Sousy – wszystkie w tym roku – rozegrała reprezentacja Polski. Bilans nie jest nadzwyczajny, bo wygrać udało się tylko trzy razy – w tym z Andorą i San Marino – ale, co gorsza, fatalnie prezentujemy się za kadencji portugalskiego szkoleniowca w defensywie. Selekcjoner często pytany jest o to, dlaczego nasz narodowy zespół kapituluje tak często. Odpowiada, że cała drużyna ciężko pracuje nad poprawą gry w obronie i… w zasadzie tyle. 17 straconych goli i zaledwie jedno czyste konto, w meczu z Andorą, to wynik wręcz przygnębiający. Do siatki reprezentacji Polski, we wrześniowym meczu eliminacji mistrzostw świata, trafiło nawet San Marino! Drużyna, z którą zmierzymy się w sobotę na Stadionie Narodowym, w swojej 31-letniej historii zdobyła… 26 goli! A więc do siatek rywali trafia rzadziej niż co rok. Przed nadchodzącym spotkaniem oczywiście nie wyobrażamy sobie sytuacji, że Sanmaryńczycy strzelą nam w Warszawie gola. Chociaż „nigdy nie mów nigdy”, bo był taki mecz, w eliminacjach Euro 2016 roku, kiedy to bramkę reprezentacji Polski – na tym samym stadionie – strzelił Gibraltar. Skończyło się 8:1.

Nie da się tego wytłumaczyć…

O potrzebie poprawy gry od tyłu mówi nie tylko Paulo Sousa. Głos w tej sprawie zabrał również kapitan, Robert Lewandowski.

– Próbujemy już wszystkiego, żeby w obronie było lepiej – uśmiechał się we wtorek kapitan reprezentacji Polski.

– Doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, że jest to element do poprawy. Lepiej byłoby wygrywać mecze nie tracąc bramek. Ale czasami nasz styl ofensywny i ryzyko, które podejmujemy powoduje, że możemy się nadziać na kontrę. Powinniśmy jednak zachować proporcję i grać w obronie lepiej. Czasami zastanawiam się, skąd wzięły się gole dla rywali i dlaczego padły? Mam jednak nadzieję, że jako zespół będziemy w najbliższych meczach w defensywie stabilni i pewni siebie. Na tyle, że przeciwnik nie tylko będzie miał trudniej zdobywać gole, ale nie będzie stwarzał sytuacji. Jeżeli jednocześnie zostaniemy na tym poziomie w ofensywie, to ta gra może dużo lepiej wyglądać – podkreślił napastnik Bayernu Monachium.

Robert Lewandowski słusznie zauważył, że skuteczna gra w defensywie nie zależy wyłącznie od zawodników, którzy występują w tej formacji. Wszystko zaczyna się w środku pola.

– Jeżeli w drugiej linii będziemy dawali mniej czasu i miejsca przeciwnikowi i będzie miał on problemy z rozgrywaniem piłki, to nie będzie stwarzał sytuacji. Obrona na tym tylko zyska. Nie da się tak do końca wytłumaczyć, jakie błędy popełniamy. Kwestią do rozwiązania jest to, gdzie możemy zachowywać się lepiej. To nasz cel i wyzwanie, bo grę w obronie musimy poprawić koniecznie. A jednocześnie musimy utrzymać skuteczność z przodu. Uważam, że oba te elementy mogą swobodnie funkcjonować obok siebie. Łącząc je możemy podnosić nasz poziom – zaznaczył najskuteczniejszy piłkarz reprezentacji Polski w historii.

Brońmy, jak z Anglią

Częściową odpowiedzi na pytanie, dlaczego „biało-czerwoni” tak słabo prezentują się w defensywie, jest zmiana systemu gry, jaką na początku swojej pracy z naszą drużyną narodową zaproponował Paulo Sousa. To była terapia szokowa, bo niespełna dwa miesiące po objęciu funkcji selekcjonera i po zaledwie dwóch treningach przed inauguracyjnym meczem z Węgrami, Portugalczyk zdecydował, że jego zespół grać będzie modnym w ostatnim czasie ustawieniem z trzema środkowymi obrońcami i dwójką wahadłowych. O ile w marcu, kiedy to straciliśmy 5 goli w 3 meczach, można było trochę przymknąć oko, o tyle podczas kolejnych spotkań już nie. Przed Euro reprezentacja Polski spędziła ze sobą kilkanaście dni, a licząc sam turniej, pracowała ze sobą miesiąc. Cóż jednak z tego, skoro w każdym z 5 czerwcowych spotkań „biało-czerwoni” tracili gole? W sumie rywale strzelili nam w tym okresie aż 9 goli, a niektóre z nich trudno było wytłumaczyć. Koszmarne błędy przytrafiły się szczególnie podczas mistrzostw Europy. W starciach ze Słowacją i Szwecją i śmiało można powiedzieć, że w meczach tych sami strzelaliśmy sobie gole. Dosłownie, bo w pierwszym z wymienionych spotkań, samobójczą bramką „popisał” się Wojciech Szczęsny.

Podczas wrześniowej akcji reprezentacyjnej Polacy, solidarnie, tracili w każdym meczu po bramce. I gdyby przeanalizować te gole bliżej, to każdy z nich padł po prostym błędzie. Za Albanią zawahał się Kamil Glik, z San Marino Kamil Piątkowski podał piłkę rywalowi, a z Anglią najpierw fatalną stratę zaliczył Jakub Moder, a następnie nie popisał się Wojciech Szczęsny. Czy którejś z tych bramek można było uniknąć? Bez dwóch zdań wszystkich, bo gdyby nie wymienione „byki”, to rywale nie trafiliby do naszej siatki. W najbliższym spotkaniu przeciwnik raczej do błędu nas nie zmusi, a jeżeli strzeli bramkę, to znów będzie to powód do wstydu. Ważniejsze jest jednak, że nasza defensywa musi stanąć na wysokości zadania w Tiranie. Zagrać tak, jak zaprezentowała się chociażby w meczu z Anglią. Błędu się nie ustrzegła, ale generalnie był to najlepszy mecz w obronie za kadencji Paulo Sousy. Bardzo byśmy chcieli, aby właśnie tamten mecz był zalążkiem reprezentacji, potrafi dobrze bronić. Bo to, że potrafimy strzelać mnóstwo goli, wiemy nie od dziś.


Za Smudy też słabo

Paulo Sousa jest ósmym w XXI wieku selekcjonerem reprezentacji Polski, który osiągnął liczbę jedenastu spotkań za sterami naszej drużyny narodowej. Tylko jeden trener w tym okresie, Stefan Majewski, takiej liczby nie osiągnął, ale w 2009 roku prowadził reprezentację tymczasowo w dwóch spotkaniach, po zwolnieniu Leo Beenhakkera. Co ważne Portugalczyk jest jedynym spośród opiekunów naszej reprezentacji na przestrzeni nieco ponad 20 lat, dla którego każdy z pierwszych 11 spotkań był meczem o stawkę. Inni rozgrywali spotkania towarzyskie, ale nie zmienia to faktu, że nasza defensywa prezentuje się za obecnego selekcjonera najgorzej. Niemal równie słabo, jeżeli chodzi o liczbę straconych bramek, było za Franciszka Smudy, co dziwić nie może. Najlepiej, z kolei, co również nie jest zaskoczeniem, nasza obrona spisywała się na początku pracy Adama Nawałki. Traciła wówczas nieco ponad pół bramki na spotkania i aż w 7 z 11 spotkań zachowała czyste konto.


Rywala i „swojak”

Na liście piłkarzy, którzy za kadencji trenera Paulo Sousy strzelali bramki reprezentacji Polski znajduje się 15 nazwisk. Są wśród nich gwiazdy światowego futbolu, z Harry’m Kane’m i Alvaro Moratą na czele, ale jest też Nicola Nanni, sanmaryński napastnik, który na co dzień występuje na trzecim poziomie rozgrywkowym we Włoszech. W swojej karierze w Serie C rozegrał 29 spotkań i strzelił… jednego gola. Niestety wśród zawodników, który strzelali bramki reprezentacji Polski, jest jedno polskie nazwisko. Niefart spotkał, podczas meczu Euro 2020 ze Słowacją, Wojciecha Szczęsnego.

Oni strzelali reprezentacji Polski

Roland Sallai, Adam Szalai, Willi Orban (Węgry)
Harry Kane 2x, Harry Maguire (Anglia)
Wiaczesław Karawajew (Rosja)
Albert Gudmundsson, Brynjar Ingi Bjarnason (Islandia)
Milan Szkriniar (Słowacja)
Wojciech Szczęsny (samobójcza ze Słowacją)
Alvaro Morata (Hiszpania)
Emil Forsberg 2x, Viktor Claesson (Szwecja)
Sokol Cikalleshi (Albania)
Nicola Nanni (San Marino)


Na zdjęciu: Największą bolączką reprezentacji Paulo Sousy jest gra w obronie. Z Anglią we wrześniu, choć nie ustrzegliśmy się błędów, było jednak lepiej.

Fot. Pressfocus