Reprezentacja Polski. Pod czujnym okiem Brazylijczyka

Każdy polski zawodnik powinien spróbować gry w klubie zagranicznym. Taki wyjazd uczy nie tylko sportowo, ale i życiowo – uważa Mateusz Bieniek.


Liczący sobie 26 lat środkowy przebywa obecnie na zgrupowaniu kadry w Spale. Nie kryje radości z powrotu do treningów.

– Wreszcie możemy wrócić do tego, co kochamy i robimy przez całe życie. Ostatni raz piłkę odbijałem 11 czy 12 marca, więc prawie trzy miesiące temu – mówi na kanale „Polskiej Siatkówki” mistrz świata z 2018 roku. – Czas „wolny” poświęciłem na spotkania z rodziną i przyjaciółmi. Kilka razy był grill. Przypomniałem sobie smak polskiej kiełbasy – śmiał się Mateusz Bieniek.

Reprezentacyjny środkowy ostatni sezon spędził we włoskim potentacie, Cucine Lube Civitanova. Miał okazję rywalizować nie tylko w Serie A, ale też w Lidze Mistrzów i w Klubowych Mistrzostwach Świata. Po jednej stronie siatki stał wraz z m.in. Bruno Rezende, Lealem, Simonem czy Osmanym Juantoreną, czyli zawodnikami z absolutnego światowego topu.


Zobacz jeszcze: Radosny koniec laby


– Najsłabszy kontakt miałem z Lealem. Nie mówiłem jeszcze zbyt dobrze po włosku, a on nie najlepiej po angielsku. Dopiero pod koniec sezonu zaczęliśmy więcej rozmawiać. Leal liznął wtedy trochę  angielskiego. Z Juantoreną, Bruno i Simonem od początku miałem natomiast dobry kontakt – przyznał Bieniek, który zdradził, że Bruno wprowadził go do drużyny. – Można powiedzieć, że był osobą, która zaopiekowała się mną po przyjeździe do Włoch. To bardzo ważne, gdy masz takie oparcie, zwłaszcza gdy pierwszy raz grasz za granicą.

W klubie z Civitanovy Bieniek po raz kolejny trafił pod skrzydła Ferdinando De Giorgiego. Włoski szkoleniowiec trenował go w ZAKSIE Kędzierzyn-Koźle i reprezentacji Polski. W ojczyźnie był to jednak inny człowiek niż ten, którego zapamiętał z pracy w klubie i kadrze nasz siatkarz. W naszym kraju do legend przeszły treningi Włocha. Podczas nich siatkarze wylewali hektolitry potu, a gdy kończyli czasem nawet kilkugodzinne zajęcia ledwo trzymali się na nogach.

– W ostatnim sezonie mieliśmy tak naprawdę jeden trening, który trwał dwie i pół godziny. Swego czasu w reprezentacji to były najkrótsze sesje. Gdy w Lube trener zrobił jeden taki dwuipółgodzinny trening, pół drużyny umierało, a potem mówili, że trener przesadził. Pomyślałem sobie: co wy wiecie o ciężkich treningach? Raz miałem taki, który trwał cztery i pół godziny – z uśmiechem wspominał nasz zawodnik nie tak dawne dzieje.


Zobacz jeszcze: Konkurencja nie śpi


To niejedyna zmiana. – Tempo jest spokojniejsze. Nie ma takiego zamordyzmu, co też jest dużym plusem – przyznał nasz środkowy. – Ale niektóre zasady zostały, na przykład to, że przy posiłkach trzeba czekać na wszystkich, ale tutaj to jest taki włoski styl – dodał.

Bieniek przyznał, że rok spędzony we Włoszech nie był czasem straconym. – Nie żałuję decyzji o wyjeździe. Każdy siatkarz powinien spróbować gry za granicą. Taki wyjazd uczy czegoś nowego, Nie tylko siatkarskich rzeczy, ale też życia – ocenił Bieniek, który początkowo miał problemy z przystosowaniem się do życia we Włoszech.

– Na początku musiałem się przestawić. Jestem przyzwyczajony do jedzenia obiadu o 14.00 lub 15.00. Włosi tymczasem siadają najpóźniej o 13.00, a później jest sjesta. Przez pierwszy tydzień czy dwa nie mogłem w ogóle znaleźć restauracji, która byłaby otwarta po południu. Dopiero potem miejscowi mnie oświecili, że o tej porze jest odpoczynek. Ale z czasem się przyzwyczaiłem – zapewnił siatkarz.


Zobacz jeszcze: Meczów nie ma, kadra jest


– We Włoszech podobało mi się mnóstwo rzeczy. Począwszy od pogody, a kończąc na mieście. To około 70-tysięczna miejscowość. Wszędzie było blisko, do morza, na trening. Na pewno więcej było pozytywów niż negatywów – dodał.

Zagraniczna przygoda Bieńka trwała jednak tylko rok. Przez swój klub został teraz wypożyczony do PGE Skry Bełchatów.

– Mam jeden cel na ten sezon – odzyskanie tytułu mistrzowskiego. Zespół został fajnie skompletowany, będzie bardzo mocny. Na papierze jesteśmy jednym z faworytów. Skra zawsze gra o najwyższe cele. Mam nadzieję, że tym razem też tak będzie – podkreślił 26-latek, który przyszłych spotkań ze swoim byłym klubem, w którym odnosił największe sukces, ZAKSĄ, nie traktuje w sposób szczególny.

– To nie będzie wojna. W naszym kraju jedne kluby lubi się bardziej, inne mniej, ale nie ma takiej nienawiści jak we Włoszech, zwłaszcza między Perugią a Civitanovą. To szczera nienawiść. Tam idzie na noże.


Zobacz jeszcze: Rozmowa z Mateuszem Bieńkiem