Reprezentacja Polski: Skrzydła są. Brakuje głowy

W Gdańsku rzeczywiście nie było już prób, którymi selekcjoner i reprezentacja Polski zaszokowali widzów na Stadionie Śląskim w meczach Ligi Narodów. – Gołym okiem widać było, że gra bez skrzydłowych zupełnie nam nie pasuje – Sebastian Mila przywołuje na moment przedziwne ustawienie, jakie oglądaliśmy w wykonaniu biało-czerwonych przede wszystkim w październikowym starciu z Portugalią. Zupełnie nietrafione – przynajmniej przy tych wykonawcach, jakich ma do dyspozycji Brzęczek.

 

Za mało „Grosika”

W czwartek zagraliśmy „po Bożemu”: z klasycznymi skrzydłowymi, mocno do linii przywiązanymi. W I połowie pewne automatyzmy – znane jeszcze chociażby z Euro 2016 i eliminacji mundialowych – znów działały. Mowa o szarżach Kamila Grosickiego, bądź (rzadziej) po prostopadłych podaniach, bądź (częściej) po samodzielnym „zabraniu się” przez niego z piłką. Tyle że – jak to w przypadku „Grosika” bywało wielokrotnie – w decydujących momentach „gotowała” mu się głowa, czyli ostatnie podanie nie spadało akurat tam, gdzie powinno.

Kamil Grosicki po meczu z Czechami

Po drugiej stronie hasał Przemysław Frankowski, któremu przecież daleko do doświadczenia reprezentacyjnego i klubowego zawodnika Hull. I… to było widać, zwłaszcza w I połowie. – Za mało było w niej i Grosickiego – pojawiał się na krótko, w pojedynczych akcjach – i Frankowskiego – zauważa Maciej Szczęsny.

 

Opóźnione przebudzenie

W końcu jednak ten drugi się „rozkręcił”; zeszła zeń reprezentacyjna trema. – I wreszcie zaczął traktować tego rywala jak każdego innego – dodaje Szczęsny. To właśnie zawodnik Jagiellonii dał Robertowi Lewandowskiemu kapitalne podanie, po którym ten nie zdołał wpakować piłki do pustej bramki.

– Druga połowa w wykonaniu Frankowskiego rzeczywiście była konkretna. Wchodził w pojedynki, był bardzo groźny w bocznych sektorach – podkreśla Mila. Niestety, w tym momencie… został przez selekcjonera zmieniony. – Zdjąłem go, bo wiemy, co nas będzie czekało za pięć dni – wyjaśniał po meczu Jerzy Brzęczek.

 

W poszukiwaniu minut

Zabrzmiało jednak mało przekonująco w kontekście tego, co wniósł (a raczej – czego nie wniósł…) na murawę Jakub Błaszczykowski. To zdecydowanie nie był jego wieczór na gdańskim stadionie. Trudno oczywiście rekordzistę występów w polskiej reprezentacji ostatecznie skreślić; ratował biało-czerwonym tyłek tyle razy, że najbardziej nieprzekonanych zdołał do swych umiejętności przekonać. I nawet nie chodzi tu o metrykę – bo trzydziestoparolatkowie w wielu renomowanych drużynach są wręcz liderami – ale o zwyczajne minuty spędzane tydzień w tydzień na murawie. Kubie ich brak – i to było widać.

Jakub Błaszczykowski
Credit: Tomasz Folta / PressFocus

Było też widać, że dobrze wykorzystuje swój czas w Dinamie Zagrzeb Damian Kądzior. Trudno nie odnieść wrażenia, że selekcjoner… czuje awersję do niewysokiego bocznego pomocnika. Nie skorzystał zeń ani razu w meczach Ligi Narodów, a i w czwartek dał mu niewiele minut. Tymczasem to jeden z tych piłkarzy, który w każdym momencie doskonale wie, co zrobić z piłką pod nogami. Przynajmniej w ofensywie, bo – i być może to jest przyczyna selekcjonerskich wątpliwości – w zadaniach defensywnych Kądzior czuje się dużo gorzej. A przynajmniej tak było w okresie gry w Górniku; w czwartek trudno było sprawdzić, na ile swe umiejętności obronne poprawił, bo Czesi w końcówce do ataków się nie kwapili.

 

(Za) Mało środków

Reasumując: Frankowski i Kądzior mogą stać się odkryciami Brzęczka – jednymi z tych (nielicznych na razie) argmentów, które będą go bronić (co oczywiśnie nie oznacza skreślania dotychczasowych „żelaznych” skrzydłowych: „Grosika” i Kuby – ich doświadczenie tej kadrze na pewno się – choćby momentami – przyda). Drugi wniosek: nie uciekniemy od… pokładania nadziei w grze bokami pomocy. „Pozytywy? Skorupski, Klich i Frankowski oraz gra skrzydłami” – zauważył na jednym z portali społecznościowych po czwartkowym meczu Artur Wichniarek, były reprezentant kraju. Z drugiej strony – same skrzydła nie wystarczą… – Jeżeli mamy na czymś bazować, to na odbiorze w środku pola i uruchomieniu skrzydłowych. Czyli tak kochanym przez nas szybkim ataku – dzieli się swoimi wnioskami po gdańskiej potyczce Robert Podoliński, były szkoleniowiec m.in. Podbeskidzia i Cracovii. – Tyle że nawet na takiego rywala, jak Czesi, to trochę za mało tych środków. A z kreacją w ataku pozycyjnym wciąż mamy problemy.

Krótko mówiąc – jak w tytule: skrzydła są, brakuje za to głowy, która by generalnie grę biało-czerwonych uporządkowała i poprowadziła…

 

Reprezentacja Polski: Adam Godlewski komentuje grę biało-czerwonych