Reprezentacja. Potencjał wielowymiarowy

Po czerwcowym zgrupowaniu materiału do analizy i wniosków jest wiele. O to właśnie Czesławowi Michniewiczowi chodziło. Otrzymał odpowiedź na wiele pytań, ale pojawiło się też kilka kolejnych.


Za nami ponad dwa tygodnie z reprezentacją Polski, a najważniejszymi punktami czerwcowego zgrupowania były cztery spotkania naszej drużyny narodowej w ramach rozgrywek Ligi Narodów. Ich bilans to zwycięstwo, remis i dwie porażki, ale nie rezultaty starć z Walią, Belgią i Holandią były najważniejsze. To zgrupowanie miało przynieść jak najwięcej materiału do analizy dla trenera Czesława Michniewicza, bo to, co najważniejsze w tym roku, czyli mundial w Katarze, przed nami. Z całą stanowczością można stwierdzić, że selekcjoner naszego zespołu jest po spędzeniu kilkunastu dni ze swoim podopiecznymi zdecydowanie mądrzejszy, aniżeli był wcześniej, bo przypomnijmy, że w marcu mógł liczyć na zaledwie kilka dni z zespołem. Nam również, głównie po tym, co zobaczyliśmy na boiskach, nasuwa się wiele wniosków. Czas na to, by zaprezentować kilka z nich.

Taktycznie bez rewolucji, ale…

Zespołem, który w meczach z mocnymi rywalami, lubiącymi mieć piłkę i wymieniać mnóstwo podań, będzie starał się odpowiedzieć tym samym, nigdy nie byliśmy i nie będziemy. Nie mamy tyle jakości, co Belgowie czy Holendrzy, ale – choć nie zawsze to działało – Michniewicz wie, jak się jej przeciwstawić. Nie jest to jakaś wysublimowana strategia. Cały czas trzeba nad nią pracować, ale zalążek pomysłu, by wygrywać nie tylko z Albanią i San Marino, jest. Warto pamiętać o tym, że nasz selekcjoner meczu ze słabym rywalem jeszcze nie rozegrał. Do tej pory, licząc spotkania marcowe, rywalizował albo z zespołami, które dostały się do baraży eliminacji mistrzostw świata, albo – jak w czerwcu – zakwalifikowały się na sam turniej. Każdy rywal był inny, dlatego też trener próbował różnych rozwiązań. Bywało różnie, ale na pewno nie można Michniewiczowi zarzucić, że nie ma planu, który oczywiście wymaga pracy i doszlifowania. Szlifierz nie zwykł jednak zarzucać roboty, bo skoro jest coś do poprawy, to trzeba to zrobić, a nie tylko o tym mówić.

Śląska piłka ma się dobrze

Wprawdzie tyszanin Arkadiusz Milik, największy pechowiec wśród pechowców, nie zagrał w czerwcu ani minuty, ale w reprezentacji Polski nastąpił swego rodzaju wysyp zawodników wywodzących się z Górnego Śląska. Do Kamila Glika z Jastrzębia-Zdroju dołączył jego krajan, Szymon Żurkowski. Ponadto w drużynie narodowej zadomawiają się Jakub Kamiński i Kamil Grabara, obaj z Rudy Śląskiej. W kadrze od dłuższego czasu funkcjonuje zabrzanin Łukasz Skorupski, który jednak dopiero teraz dostał szansę udowodnienia, że wcale nie musi być jedynie zmiennikiem Wojciecha Szczęsnego, ale z powodzeniem może zastąpić naszą „jedynkę” między słupkami i zespół na tym nie ucierpi. Objawieniem czerwcowej akcji reprezentacyjnej jest Jakub Kiwior z Tychów. Bez wątpienia to jeden z największych wygranych tego zgrupowania. Zagrał bardzo poprawnie w meczach z tak mocnymi w ofensywie zespołami, jak Holandia i Belgia. Nie pękł i pokazał, że może być dla reprezentacji stoperem na lata. Bo jest 12 lat młodszy od Glika.

Koniec zmory lewej strony?

Nie tylko Czesław Michniewicz, ale Paulo Sousa, Jerzy Brzęczek, a nawet Adam Nawałka, zmagali się z problemem lewej obrony lub, w zależności od ustawienia, lewego wahadła. Wydaje się, że temat podczas czerwcowych meczów i wojaży, rozwiązał się w sposób naturalny. Choć to zaledwie kilkaset minut na boisku, to wydaje się, że już dziś nikt nie wyobraża sobie reprezentacji Polski bez Nikoli Zalewskiego. Chłopak urodzony we Włoszech spadł Michniewiczowi z nieba, co jedynie potwierdza słowa samego selekcjonera, który zwykł mawiać, że dobry trener musi mieć szczęście. Dziś to Włosi żałują, chwaląc Zalewskiego na potęgę, że wybrał grę dla reprezentacji Polski. A mówią to aktualni mistrzowie Europy. Zalewski ma wszystko, by zostać piłkarzem światowej klasy. Ma również coś, czego wielu takim „diamencikom” brakuje. Naturalną tendencję do tego, by nie zostać zagłaskanym. Przed nimi wiele pracy i… trudny czas, bo do zdrowia wraca Leonardo Spinazzola, którego zastępował w Romie. To wysoko zawieszona poprzeczka, bo mówimy o mistrzu Europy, który znakomicie grał rok temu na turnieju. Wierzymy jednak zarówno w Nicolę, jak i ufamy Jose Mourinho. Że Portugalczyk znajdzie optymalne dla siebie i nas rozwiązanie. Swoją drogą to zabawne, że Zalewski jest jedynym piłkarzem na świecie, który pracuje zarówno z tym prawdziwym, jak i z… „polskim Mourinho”.

Pewni za „Gotówkę”

Matty Cash, którego początki w reprezentacji – jeszcze za Paulo Sousy – bywały trudne, w czerwcu zamknął temat „farbowanych lisów”. Miejmy nadzieję, że na zawsze. Wprawdzie Anglicy, w przeciwieństwie do Włochów, nie żałują, że wybrał grę dla Polski, ale to się może – biorąc pod uwagę nastroje wokół drużyny „Synów Albionu” – niebawem zmienić. Cash strzelił gola z Holandią. Był jedną z najjaśniejszych postacią rewanżu z Belgią i skutecznie zaanektował dla siebie prawą stronę. Żaden z Polaków w dwóch ostatnich meczach nie narobił tylu szkód w defensywnych szeregach rywali, co on. Musi jednak bardziej pamiętać o obronie. W tym elemencie ma sporo do poprawy i jest tego świadomy. Ale też świadome jego jakości są duże europejskie kluby, skoro interesuje się nim np. Atletico Madryt, czyli etatowy pogromca faworytów w Lidze Mistrzów.

To nie atak serca

Wprawdzie rewanż z Belgią był pierwszym spotkaniem od października 2020 roku, w którym nie strzeliliśmy bramki, ale to wina słabszej niż zazwyczaj skuteczności. Nawet grając w głębokiej obronie potrafiliśmy stworzyć kilka świetnych szans. Jasne, że piłkarsko Belgowie nas w tym meczu przewyższali, ale to my mieliśmy więcej klarownych okazji od nich. Holendrom, na ich terenie, strzeliliśmy przecież dwa gole. Była też bramka, po świetnej akcji, w Brukseli, choć akurat o tym meczu może lepiej nie wspominać. Konkluzja jest taka, że strzelać potrafimy i to nie tylko Robertem Lewandowskim. Karol Świderski ma naturalną zdolność dochodzenia do sytuacji, a Krzysztof Piątek okazał się kimś więcej – posyłając doskonałe podanie w Rotterdamie – niż tylko tym, który stoi w polu karnym i czeka. Są zatem zarówno egzekutorzy, jak i kreatywni zawodnicy. Połączenie jednych i drugich sprawia, że potencjał ofensywny biało-czerwonych jest bardzo duży.

Coraz większa szerokość kadry

Nie ze wszystkich powołanych na zgrupowanie piłkarzy trener Michniewicz skorzystał. Częściowo, jak w przypadku Arkadiusza Milika i Krystiana Bielika, przez kontuzje. Pozostali, czyli Patryk Kun, Kamil Pestka, Sebastian Walukiewicz, Tomasz Kędziora i Kamil Jóźwiak, nie otrzymali od selekcjonera ani minuty, bo ten tak postanowił. Łącznie dał szansę 30 piłkarzom. Na zgrupowaniu – z powodu kontuzji – zabrakło Jakuba Modera i Pawła Dawidowicza, kolejnych, którzy aspirują do gry, a więc zliczając wszystkie nazwiska trenera otacza w tym momencie ok. 40 chętnych na wyjazd do Kataru. Towarzystwo wykluczonych będzie zatem całkiem pokaźne. Jasne, że w naszej drużynie są pewniacy, jak Lewandowski, Szczęsny, Zieliński, Cash czy Glik. Ale wielu zawodników ma świadomość, że najbliższe miesiące będą dla nich kluczowe. Zupełnie nie przypomina to sytuacji z czasów Jerzego Engela czy Pawła Janasa, którzy na mundial zabierali piłkarzy Odry Wodzisław Śląski, Widzewa Łódź czy Cracovii. Dziś, by pojechać na mistrzostwa świata, trzeba grać regularnie w silnej lidze. To warunek Michniewicza, o którym mówi otwarcie.


Na zdjęciu: Jakub Kiwior, czyli kolejny „nasz synek” w reprezentacji Polski. Śląski futbol ma się dobrze.
Fot. Marcin Bulanda/Pressfocus