Reprezentacja. Zwycięzców się nie sądzi?

Jesteśmy tuż po Albanii, a przed San Marino. Pierwszy mecz, choć niełatwy, udało się efektownie wygrać. W drugim zwyciężyć trzeba.


„Kosmita”, „Terminator”, „Maszyna”, „Traktor” – oto niektóre określenia, jakimi nazwano Roberta Lewandowskiego po meczu reprezentacji Polski w eliminacjach katarskiego mundialu z Albanią i żadne z nich nie jest przesadzone. Kapitan naszej drużyny narodowej strzelił 70. gola w „biało-czerwonych” barwach, choć bardziej spektakularne było to, czego dokonał w 54. minucie spotkania. Wykonał samotny, ponad 60-metrowy rajd z piłką i wyłożył ją partnerowi z zespołu, który podwyższył nasze prowadzenie na 3:1. Żartowano nawet, że „Lewy”… strzelił gola Krychowiakiem, a był to decydujący moment tego spotkania. Meczu, który – wbrew pozorom – nie był dla naszego zespołu łatwy. A momentami był wręcz bardzo trudny. Nawet sami piłkarze mówili po meczu, że wynik 4:1 nie odzwierciedla tego, co działo się na boisku.

Trudne spotkanie

Najbardziej nie podobało nam się to, co działo się na placu gry pomiędzy 15., a 44. minutą spotkania. Przez niemal pół godziny – po niezłym początku i strzelonym golu – pozwoliliśmy się Albanii zdominować. Nie tylko doprowadzić jej do wyrównania, ale też stwarzać kolejne sytuacje i trzeba przyznać, że mieliśmy sporo szczęścia, że nie przegrywaliśmy. Albańczycy byli w tym fragmencie, przez 1/3 czasu trwania spotkania, byli zespołem lepszym, wyraźnie bardziej poukładanym i świadomym tego, co chce grać. „Biało-czerwoni” znów mieli problemy z organizacją gry, szczególnie w środku pola, co irytowało też samego kapitana, który znów musiał szukać gry daleko od bramki przeciwnika. Albania mogła nam zrobić krzywdę. Na szczęście jednak Wojciech Szczęsny zapomniał o fatalnym Euro 2020, a pod koniec pierwszej połowy debiutant, Adam Buksa, przywrócił nas na prowadzenie.

Akcja Lewandowskiego, tak naprawdę, zamknęła mecz, choć rywale byli ciągle groźni, ale już nie tak, jak w pierwszej połowie. My graliśmy za to lepiej. Niezłą zmianę dał Karol Linetty, który ustalił zresztą wynik spotkania. Po akcji kolejnego rezerwowego, Karola Świderskiego. Z postawy tych zawodników, zresztą nie tylko z nich, Paulo Sousa był po meczu zadowolony, choć spotkanie określił – całkiem zresztą słusznie – mianem trudnego.

– Rywal grał kompaktowo, fizycznie i intensywnie. W pierwszej połowie obie nie były łatwe, mieliśmy problemy we współpracy wahadłowych ze środkowymi pomocnikami. Po przerwie było lepiej, a piłkarze tacy, jak Robert Lewandowski potrafią zrobić różnicę. On doskonale zdaje sobie sprawę, że musi pracować 4-5 razy więcej na gola. I – jak widać – potrafi to robić – podkreślił portugalski szkoleniowiec naszego zespołu.

„Franiu” na wysokości zadania

Wskazaliśmy już, co w meczu z Albanią było złe i co – w kolejnych spotkaniach – nie powinno się przydarzyć. Szczególnie w meczu z Anglią, która jeżeli będzie miała takie sytuacje, jakie miał nasz ostatni rywal, strzeli nam więcej goli. Z drugiej jednak strony zdobycie czterech bramek w starciu z drużyną, która przez ekspertów uważana jest za zgrany, poukładany zespół, mający potencjał, by napsuć krwi najlepszym, ma swoją wymowę. Lewandowski był znakomity, ale „tylko” dwa z czterech trafień, to jego bezpośrednia zasługa. O dwie kolejne bramki postarali się inni. A na pewno wyróżnić można Przemysława Frankowskiego, który z wolna staje się specjalistą od asyst w reprezentacji Polski. Od początku zgrupowania przed Euro, w sześciu występach, wykonał trzy otwierające podania. W towarzyskim meczu z Rosją, ze Szwecją na turnieju i w czwartek przeciwko Albanii. Dodatkowo należy zaznaczyć, że „Franiu” zagrał na nowej dla siebie pozycji.

Jeszcze do niedawna, w MLS, był skrzydłowym. Po przejściu do Lens trener ustawia go na… wahadle, a z Albanią zagrał bliżej środka pola, operując za dwójką napastników, i radził sobie całkiem przyzwoicie. Nowa pozycja tego gracza podyktowana była, rzecz jasna, problemami natury personalnej w środku pola. Pewnie, gdyby był w pełni sił, na tej pozycji wystąpiłby Piotr Zieliński. Albo nawet Mateusz Klich. Padło na Frankowskiego, który choć miał przestoje, stanął na wysokości zadania. Gdyby nie jego dobre dośrodkowanie na głowę Buksy, to nie wiadomo kiedy, i czy w ogóle, strzelilibyśmy Albańczykom drugiego gola, a już na pewno nie przed przerwą.

„Lewy” zagra z San Marino?

Temat spotkania z Albanią został zamknięty. Kolejny raz z tym rywalem zagramy w październiku i już wiemy, że trzeba się będzie do tego meczu solidnie przygotować. Wyciągając wnioski z tego, co wydarzyło się na Stadionie Narodowym, szczególnie w pierwszej połowie. Zanim jednak zagramy w Tiranie, jutro w Serravalle zmierzymy się z San Marino i cel na to spotkanie oczywiście nie może być inny, aniżeli zwycięstwo. Piłkarze z tego maleńkiego kraju są najsłabszą drużyną w naszej grupie. Słabszą nawet od Andory, z którą przegrali 0:2 w czwartek. Oczywiście żaden inny rezultat niż trzy punkty „biało-czerwonych” nie wchodzi w grę.

– Przed meczem jeszcze nikt nie powinien dopisywać sobie punktów, ale wiemy, że zwycięstwo jest konieczne – powiedział Kamil Jóźwiak i wszyscy zdają sobie sprawę, że tak właśnie jest.



Paulo Sousa, również. Portugalczyk podkreślił, że mimo perspektywy meczu z Anglią w nadchodzącą środę, priorytetem jest starcie w Serravalle.

– Koncentrujemy się na najbliższym spotkaniu. Później przyjdzie czas na Anglię. Na pewno będą jakieś zmiany. Kilku zawodników do nas wróci – powiedział selekcjoner reprezentacji Polski. Wszyscy zastanawiamy się – przede wszystkim – czy w niedzielnym spotkaniu powinien zagrać Robert Lewandowski? Wystarczy przypomnieć, że w marcu „Lewy” nie opuścił meczu z Andorą, strzelił w nim dwa gole, ale doznał też kontuzji, przez którą nie mógł wystąpić przeciwko Anglikom na Wembley. Jeżeli historia miałaby się powtórzyć, to lepiej, gdyby nasz as atutowy w niedzielę na placu gry się nie pojawił. Reszta po prostu musiałaby sobie bez niego poradzić, bo innego wyjścia nie ma.


Eliminacje mistrzostw świata Katar 2022

Niedziela, 5 września, godz. 20.45, Serravalle, Stadio Olimpico

SAN MARINO – POLSKA

Sędziuje Mattias Gestranius (Finlandia).