Z drugiej strony. Kiedy – i czy w ogóle – doczekamy się kogoś na jego miarę?

Pora się „przyznać” – byłem członkiem kapituły, wybierającej jedenastkę stulecia PZPN. W pewnej zatem części muszę przyjąć na siebie pojawiające się tu i ówdzie pretensje, że w tejże jedenastce zabrakło tego lub innego piłkarza, a jest ten czy inny. Na przykład… Robert Lewandowski, który przecież żadnego wielkiego i spektakularnego osiągnięcia na koncie nie ma.

Z reprezentacją osiągnął ćwierćfinał Euro 2016, a z klubem – Borussią Dortmund – „tylko” finał Ligi Mistrzów. No owszem, ma kilka tytułów mistrza Niemiec, tak z Borussią, jak i – przede wszystkim – z Bayernem Monachium, ale zwłaszcza ten drugi klub to taka od bardzo długich lat maszynka do gromadzenia złotych medali, więc większych emocji to nie wzbudza. Ani po zachodniej stronie Odry i Nysy, ani w Polsce, ani w świecie. Tak Bayern po prostu jest zaprogramowany, a „Lewy” jest częścią tej maszyny.

Pytanie – jak ważną częścią, co rzecz jasna odnosi się również do reprezentacji Polski. Trudno (właściwie nie sposób) wyobrazić sobie zespół z Bawarii bez niego, a jeszcze trudniej reprezentację Polski. Konkretnie bez zdobywanych przez niego bramek. To przez talent do tej akurat czynności – z pozoru banalnej, lecz w sumie na boisku najbardziej znaczącej – już stał się legendą polskiego, bawarskiego, niemieckiego, europejskiego i światowego futbolu. A przecież zapewne jeszcze wiele przed nim, być może kolejne wielkie liczby, spektakularne wyczyny, szczególnego rodzaju piłkarskie cuda (5 bramek w 9 minut…).


Zobacz jeszcze: Jak Robert Lewandowski daje odpór?


Tych wielkich liczb ma na koncie wiele, tylko w tym roku bił kolejne rekordy, budząc powszechny podziw i zachwyt. My zwracamy uwagę na cyfrę dziewięć. Bo tyle właśnie razy z rzędu – licząc ten dzisiaj podsumowywany – wygrywał Robert Lewandowski plebiscyt na „Piłkarza Roku” naszej redakcji. Osiągnięcie wymykające się jakimkolwiek regułom, którego nikt nigdy nie był w stanie przewidzieć, a gdyby nawet ktokolwiek kiedykolwiek posunął się do takiej prognozy, zostałby uznany za fantastę.

A przecież trudno zaprzeczyć, że co najmniej prawdopodobne jest to, iż Lewandowski wygra nasz plebiscyt również za rok, po raz dziesiąty. Życia mi nie starczy, a być może również ludziom młodszym o pokolenie czy nawet dwa, by znów doczekać takiej dominacji. I ilu jest na świecie takich piłkarzy, którzy są tak bardzo długo tak bardzo ważni dla swoich klubów i reprezentacji; i którzy seryjnie wygrywają plebiscyty na najlepszych w swoich krajach (i nie tylko)? Ronaldo w Portugalii? Messi w Argentynie? Zlatan Ibrahimović w Szwecji?

Co tu dużo gadać, jest pan Robert fenomenem. Ale bierze się ten fenomen nie tylko z daru od Boga, lecz przede wszystkim z daru mądrości własnej, co polega na tym, że swój talent potrafi nieustannie rozwijać, pielęgnować, na co dzień go dopieszczać i hołubić. Co z kolei zawiera się w ciężkiej pracy, bardzo szeroko rozumianej higienie życia, wreszcie w pełnym miłości domu.

To w pewnym sensie daje gwarancję, że świat polskiej – i nie tylko – piłki będzie się cieszyć jego grą jeszcze przez kilka dobrych lat. I jeszcze przez kilka dobrych lat będziemy zapewne mogli mówić o swoistym, na historyczną wręcz skalę, uzależnieniu od niego. Zarówno polskiej kadry, jak i Bayernu Monachium. To są właśnie te elementy, które jego obecność w jedenastce stulecia tłumaczą; no i nakazują postawienie naturalnego pytania: kiedy – i czy w ogóle – doczekamy się kogoś na jego miarę?


Zobacz jeszcze: „Robert, ten nasz Bobby-mistrz!”