Rok i… co dalej?
Korespondencja własna z Planicy
Mazurek Dąbrowskiego w Planicy był grany w niedzielę dwukrotnie. Raz przy dekoracji najlepszych zawodników ostatniego konkursu sezonu, w którym znów poza zasięgiem kogokolwiek był Kamil Stoch. Drugi już podczas odbioru Kryształowej Kuli. Upierając się, można by było zagrać i trzeci raz, bowiem skoczek z Zębu do bogatej kolekcji trofeów dołączył to za zwycięstwo w Planica 7. Ale i tak weekend w Planicy był jednym z najpiękniejszych w historii polskich skoków. Najpiękniejszym, choć i najbardziej emocjonującym. I wcale nie z powodu walki Stocha o Kryształową Kulę, którą zapewnił sobie już tydzień wcześniej w Vikersund. Walka toczyła się o inną, ale równie dużą stawkę.
Moment prawdy
Ostatnie dni były bowiem momentem prawdy w kontekście przyszłości polskich skoków. Po tym sezonie kończył się bowiem kontrakt trenera Stefana Horngachera. Nikt nie wyobrażał sobie, by Austriak przestał być trenerem polskich skoczków, ale w ostatnich tygodniach szkoleniowiec niewiele mówił o swojej przyszłości, co wzbudzało pewien niepokój.
Polski Związek Narciarski już latem ubiegłego roku starał się o przedłużenie umowy z Horngacherem. To właśnie wtedy Kamil Stoch w imieniu swoich kolegów zwrócił się do prezesa PZN, Apoloniusza Tajnera, by przekonał Stefana do pozostania w Polsce. – Boję się, że ktoś go może nam podebrać – mówił wtedy Stoch. Ale szkoleniowiec podkreślał, że na negocjacje przyjdzie jeszcze czas
Potrzebne pieniądze
48-latek zarzekał się, że czuje się w Polsce bardzo dobrze, że świetnie współpracuje mu się ze skoczkami oraz osobami ze sztabu, ale słynący z perfekcjonizmu i ciągłej chęci doskonalenia swojego warsztatu pracy Austriak obawiał się, że z obecnymi możliwościami finansowymi oraz strukturalnymi polski system może zostać w tyle. W tym sezonie było to widać jak na dłoni, kiedy po świetnym pierwszym roku, zwieńczonym mistrzostwem świata w Lahti oraz triumfem w Pucharze Narodów, pozostałe nacje dogoniły naszą ekipę, a niektóre – tak jak Norwegia czy Niemcy – trochę nam odjechały.
– Mamy sporo pomysłów, co robić, w jakim obszarach się poprawić. Oczywiście za tym wszystkim idą względy finansowe. Potrzebujemy więcej pieniędzy, a to, czy one się znajdą, zależy od PZN-u. Pytanie, czy związek jest w stanie wyłożyć tyle środków, byśmy mogli w następnym sezonie się poprawić – mówił w Planicy Horngacher. Z kolei prezes Tajner, który dokładnie liczy każdą związkową złotówkę, musiał mocno przemyśleć tę kwestię. Nieoficjalnie mówiło się, że budżet na przygotowania oraz starty zawodników w kończącym się sezonie wynosił nieco ponad 1 milion złotych.
Osobista decyzja
Już po igrzyskach w Pjongczangu Horngacher spotkał się z Tajnerem oraz dyrektorem-koordynatorem ds. skoków i kombinacji norweskiej, Adamem Małyszem i przedstawił tam swoje żądania. Choć prezes związku proponował jemu czteroletnią umowę, ten wstępnie zdecydował się na kontrakt o połowę krótszy. Z kolei w minioną sobotę, dzień przed finałem sezonu, w hotelu Kompas w Kranjskiej Gorze, gdzie stacjonowali polscy skoczkowie, doszło do ostatecznych rozmów. Ostatecznie Horngacher parafował umowę ważną tylko do końca przyszłego sezonu.
– To była osobista decyzja trenera podyktowana względami rodzinnymi. Oczywiście to, że podpisuje na rok, nie jest równoznaczne z tym, że nie może zostać dłużej. Mamy klauzulę przedłużenia kontraktu o kolejny sezon – mówi Tajner, który przyznał, że Horngacher dostanie 25-procentową podwyżkę wynagrodzenia. – To dobre pieniądze. Można powiedzieć, że pracuje po europejsku – dodał prezes. Pojawia się jednak wątpliwość, czy działanie Horngachera nie jest furtką do szybkiej zmiany planów. Zwłaszcza że jeszcze rok trwa umowa trenera Niemców Wernera Schustera i rodak Horngachera na pewno jej nie przedłuży. Zakusy naszych zachodnich sąsiadów na usługi 48-latka będą więc spore.
Treningi ruszają niebawem
Polscy skoczkowie są zadowoleni z dalszej współpracy z twórcą ich największych sukcesów, choć z tyłu głowy mają fakt, ze już za kilka dni będą musieli wrócić na sale treningowe. Dla Kamila Stocha kolejny sezon z Hornagcherem to dodatkowa motywacja do odnoszenia kolejnych sukcesów. Nienasyceni są również pozostali: Dawid Kubacki czeka na swoje pierwsze pucharowe zwycięstwo, Stefan Hula – na pierwsze podium, a Maciej Kot i Piotr Żyła – na powrót do dobrej formy po nieudanym ostatnim sezonie. Nie można też zapomnieć o Jakubie Wolnym, który jest nadzieją na to, że z polskim zapleczem nie jest tak źle. A szczególnie w aspekcie szkolenia przyszłych mistrzów polskie skoki mają jeszcze sporo do poprawy.