Rok Macieja Mańki na piątkę z plusem

 

Maciej Mańka ma powody, żeby 2019 rok zamykać w dobrym humorze. Obrońca GKS-u Tychy w 19 występach w I lidze strzelił 5 goli, a do tego dorobku dorzucił awans do ćwierćfinału Pucharu Polski. Ale tym razem koncentruje się na Świętach Bożego Narodzenia.

Czym jest dla pana ten niezwykły okres końcówki roku?
Maciej MAŃKA: – Wigilia zawsze jest dla mnie niezwykłym czasem i każde Święta Bożego Narodzenia zostają w pamięci – mówi [Maciej Mańka.] – Ale najbardziej pamiętny moment był wtedy, kiedy w 2015 roku pierwszy raz z moją żoną usiedliśmy do Wieczerzy Wigilijnej w swoim mieszkaniu, do którego wprowadziliśmy się na początku grudniu. Zaczęliśmy więc nowy etap. Wspólnie ubraliśmy swoją pierwszą choinkę, a później Agnieszka, z którą już czwarty rok jesteśmy po ślubie, zajmowała się sprawami kuchennymi. Po swojej Wigilii ruszyliśmy jeszcze do moich i jej rodziców więc zjedliśmy w sumie trzy kolacje.

Kiedy przychodzi u was czas ubierania choinki?
Maciej MAŃKA: – Ubieramy ją wspólnie w przeddzień Świąt. Jak co roku kupiliśmy żywe drzewko, które kilka dni stało w ogródku i na poniedziałek, bo żona tego dnia rozpoczęła urlop, wyznaczyliśmy sobie czas ubierania. Ozdób jest multum i problem jest z wyborem, ale sferę artystycznego doboru koloru zostawiam żonie, a ja jestem od wieszania. To też nas łączy i podkreśla ten rodzinny klimat Świąt Bożego Narodzenia.

Ile Wieczerzy Wigilijnych zaplanował pan na ten rok?
Maciej MAŃKA: – Jedną. Tak się składa, że moi rodzice pojechali do Zamościa, gdzie mieszkają babcia i dziadek, który w czerwcu – daj Boże – będzie obchodził 100-lecie urodzin. Rok temu byliśmy w Zamościu z wizytą po świętach, a w tym roku rodzice będą z dziadkami ciałem, a ja myślami pokonam te 400 kilometrów. Ale nie dlatego, że zostawili mnie na pastwę teściowej… Owszem, znam dowcipy o teściowej, ale do mojej one nie pasują, bo mam najlepszą teściową i z radością spędzę zarówno Wigilię jak i pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia u teściów. W drugi dzień natomiast już z siostrą i moimi rodzicami, którzy wrócą z Zamościa, spotkamy się w naszym rodzinnym mieszkaniu. Będzie też na pewno chwila czasu, żeby młodzieżową paczką znajomych posiedzieć u kogoś. Jak z tego widać obowiązki sprzątania i gotowania mi odpadną.

Pozostanie obowiązek… jedzenia. Z czym najbardziej kojarzy się panu Wigilia?
Maciej MAŃKA: – Z barszczem, grzybową i daniem, które u teściów nazywa się „brudna zupa”, ale przede wszystkim z rozmowami z bliskimi. U teściów oprócz gospodarzy będziemy z żoną oraz dwójka moich szwagrów z żonami i dziećmi. W sumie spotka się 11 osób, a przy stole będzie też 12 wolne miejsce. Nie zdarzyło mi się co prawda, żeby ktoś w ten wieczór zapukał do drzwi, ale może kiedyś ktoś będzie potrzebował pomocy więc będziemy przygotowani.

Od czego zaczynacie rodzinne spotkanie?
Maciej MAŃKA: – Od modlitwy i czytania Pisma Świętego oraz łamania się opłatkiem i składania sobie życzeń. Z reguły czekamy na gwiazdkę, ale czasem… głód wygrywa, bo roznoszące się zapachy są niesamowite. Między 16.00, a 17.00 siadamy do stołu, a po jedzeniu śpiewamy kolędy. Na szczęście teściowa jest muzykalna przewodzi wokalnie całej rodzinie więc ja z moim brakiem głosu staram się gdzieś w cieniu nie przeszkadzać. Ogólnie jest jednak wesoło, a to jest najważniejsze.

Jak długo trwa spotkanie przy stole?
Maciej MAŃKA: – To zależy od możliwości czasowych moich szwagrów. Jestem z tego dumny, że obaj są strażakami i jeden będzie miał przepustkę, a drugi dzień wolny. Obowiązki w ich przypadku są jednak na pierwszym miejscu i jeżeli będą potrzebni drugiemu człowiekowi to będą musieli opuścić ciepłe rodzinne spotkanie. Dla nas nie jest to jednak nic niezwykłego, bo od kiedy poznałem swoją żonę to jej bracia już byli strażakami.

A poznaliśmy się w liceum, w którym ja chodziłem do 3. klasy, a Agnieszka przyszła do pierwszej. Nie musiałem jej tłumaczyć co to jest piłka nożna, bo jej sąsiadem i znajomym rodziców był Kazimierz Szachnitowski i nawet chodziła na mecze GKS-u, a teraz jest na każdym naszym spotkaniu i bardzo to lubi. Miała taki moment, w którym sugerowała, że to ona – jak to się mówi w piłkarskim żargonie – ma „żabę” i przynosi pecha, ale już wiemy, że to na pewno nie ona.

Po każdym meczu rundy jesiennej była zadowolona i chyba nie udawała… Cieszyła się też ze mną po każdym awansie, a szczególnie po tym ostatnim do I ligi, bo w 2016 roku po zwycięstwie 1:0 ze Stalą Mielec świętowaliśmy u nas na stadionie i to była prawdziwa euforia. Na trybunach było ponad 10 tysięcy kibiców, wśród których żona była razem z całą rodziną i zobaczyli niezapomniane widowisko.

Jakie było najbardziej pamiętne opłatkowe życzenie?
Maciej MAŃKA: – Przed rokiem żona życzyła mi, żeby to był mój rok w sporcie i w życiu, a mówiła to z taką pewnością, że dodała mi sił do tego co mnie spotkało w tym roku, z którego jestem w pełni zadowolony. Nie będę więc miał nic przeciwko temu jeżeli powtórzy te same życzenia i znowu się spełnią. A jeżeli nadchodzący rok będzie jeszcze lepszy, to też nie będę miał nic przeciwko temu, bo w 2020 roku jest kilka wyzwań oraz parę marzeń, o których kibice GKS-u Tychy doskonale wiedzą. Prezes Leszek Bartnicki, podsumowując rundę jesienną i wybiegając myślami do czerwca, mówił o słowach na „a” jak awans oraz „e” jak ekstraklasa. Ja mam też jeszcze jedno marzenie na „p” jak puchar, ale to już naprawdę marzenie. Czuję jednak, że te myśli zawodników i kibiców mają ten sam kierunek i to jest też bardzo ważne.

Jak zareagowałby pan gdyby ktoś rok temu życzył panu miana „Odkrycia roku”?
Maciej MAŃKA: – Pewnie nie wiedziałbym o co mu chodzi, bo „odkrycie” dla 30-latka trochę dziwnie brzmi i sugeruje, że w poprzednich sezonach byłem niewidoczny, ale rozumiem o co chodziło prezesowi, który użył takiego określenia. Dla niego moja równa forma i strzeleckie popisy mogły być zaskoczeniem, ale dla mnie nie.

Znam swoje możliwości i zdaję sobie sprawę, że to nie jest jeszcze moje maksimum. Na pewno nie dotarłem do sufitu – jak to się mówi. Jest jeszcze miejsce na kolejny krok do przodu. Cieszę się jednak, że 5 goli w jednej rundzie i miejsce w jedenastce rundy świadczą o tym, że moja gra została zauważona i doceniona. Mogę więc powiedzieć, że to był rok na piątkę z plusem. A jeżeli ja gram dobrze to cała drużyna na tym korzysta i to jest najważniejsze, bo wszyscy gramy do jednej bramki i cieszy mnie to, że każdemu zależy. Jeden motywuje drugiego.

Nie ma zawiści u tego kto jest rezerwowym i nie ma też pewności siebie u tego który gra, bo nikt nie może sobie pozwolić na „olanie tematu”. To procentuje. W dodatku nie trzeba indywidualnie nikogo mobilizować, bo zarówno starsi i bardziej doświadczeni zawodnicy, jak i ci młodsi potrafią się włączyć.

Przy zwycięstwach Dominik Połap jest wodzirejem mistrzowskiego tańca i śpiewu, a to świadczy, że młodzi nie odcinają się od zespołu, tylko są w nim i walczą o miejsce w zespole, żeby dołożyć swoją cegiełkę. Nie ma więc grupek w szatni, bo gdyby były to nie byłoby drużyny. A ona jest zarówno dzięki anegdotom Marcina Kowalczyka, potrafiącego barwnie opowiadać o swoich meczach na poziomie, który większość zna tylko z telewizji, jak i dzięki dowcipom Marka Igaza. Młodzi też jak się rozkręcą to potrafią rozbawić całą drużynę więc wszyscy czujemy się w tej grupie jak w rodzinie.

Jaki prezent znaleziony pod choinką najbardziej został w pana sercu i pamięci?
Maciej MAŃKA: – Od najmłodszych lat chciałem być piłkarzem, więc rodzice mieli ułatwione zadanie. Każda piłka sprawiała mi ogromną radość, a najbardziej utkwiła mi w pamięci koszulka brazylijskiego napastnika Ronaldo. To był mój idol z dzieciństwa. Też chciałem być napastnikiem i w trampkarzach grałem z przodu i strzelałem bardzo dużo bramek.

Kiedy jednak przechodziłem z juniorów do seniorów trener Damian Galeja podszedł do mnie i powiedział, że spróbuje mnie na boku obrony. Trochę kręciłem nosem, choć nie powinienem, bo okazało się, że na tej pozycji mogłem zagrać w ekstraklasie i spełniać się jako zawodnik. Ale dzisiaj już na jakieś podchoinkowe prezenty nie liczę. Wolę nimi rozpieszczać dzieci, które mamy w rodzinie, czy to moją siostrzenicę, czy bratanicę żony. To one są obsypywane prezentami, a my szukamy dla siebie oraz rodziców i rodzeństwa czego pożytecznego.

Na jaki prezent od drużyny GKS-u Tychy mogą liczyć wasi kibice?
Maciej MAŃKA: – Życzę im… moich kolejnych bramek. Szczególnie tak ładnych jak te z rundy jesiennej. Mnie podobały się wszystkie. I ta głową, i te lewą nogą, i te prawą nogą. Od kiedy główką strzeliłem swojego pierwszego seniorskiego gola w meczu z Zawiszą w Bydgoszczy, gdzie w 2008 roku przypieczętowałem nasze zwycięstwo 2:0 trochę ich już padło, ale chyba najładniejsza była bramka z meczu z Wartą Poznań. Trafiłem prawą nogą z linii pola karnego w okienko długiego rogu. Gdy ktoś się mnie pyta czy tak chciałem, mówię, że w meczu sparingowym z ROW-em Rybnik, jeszcze za czasów trenera Piotra Mandrysza, też tak strzeliłem. Dowód jest na YouTube i to świadczy o tym, że potrafię to robić i mam nadzieję, że jeszcze potwierdzę, że to nie przypadek. Szkoda, że to trafienie nie dało nam 3 punktów, a ich życzę wszystkim kibicom GKS-u Tychy i Liverpoolu, bo to jest mój ulubiony klub zagraniczny i w mijającym roku dała mi także dużo radości.

 

Na zdjęciu: Maciej Mańka z dumą prezentuje świąteczną choinkę.