Rosjanie wyfruną w świat?

Podczas mistrzostw świata w Rosji reprezentacja gospodarzy należał do grona tych, które w ogromnej mierze złożone były z zawodników występujących w rodzimej lidze. Tylko dwóch piłkarzy – rezerwowy bramkarz Władimir Gabułow i ofensywny pomocnik Denis Czeryszew – na co dzień występują poza granicami Rosji. To zresztą nie pierwszy taki przypadek w ostatnich latach podczas wielkich turniejów. Na Euro 2016 w zestawieniu „Sbornej” znajdował się tylko jeden piłkarz spoza rosyjskiej ligi, a na mundialu w 2014 roku w Brazylii, w zespole nie było ani jednego zawodnika spoza Premjer Ligi. Dlaczego tak się działo? Odpowiedź na to pytanie jest bardzo prosta. Przede wszystkim rosyjskim piłkarzom jest u siebie dobrze. Zarobki w tamtejszej lidze są więcej niż przyzwoite, a ponadto gracze „Sbornej” nie prezentują zbyt wysokiego poziomu sportowego, który uprawniałby ich do gry w czołowych europejskich klubach. W zespołach zachodnich drugiego szeregu mogliby liczyć na uposażenie podobne do tego, jakie pobierają bez ruszania się z domu…

W Londynie wiodło się różnie

Trener Fabio Capello, który prowadził reprezentację Rosji w latach 2012-15 zwracał wówczas uwagę na fakt, że to duży problem w kontekście rozwoju reprezentacji. Doświadczony włoski szkoleniowiec twierdził, że rosyjscy zawodnicy powinni wyjeżdżać i dzięki temu podnosić swój poziom, co wpłynie korzystnie na jakość drużyny narodowej. Sęk jednak w tym, że ostatnim rosyjskim piłkarzem, który zaistniał na wysokim europejskim poziomie, był Andriej Arszawin. W latach 2009-13 rozegrał ponad 100 spotkań w Premier League dla Arsenalu. Miał lepsze i gorsze momenty w tym klubie, ale w Londynie nie czuł się komfortowo. Do tego stopnia, że co dwa tygodnie z Sankt Petersburga, skąd zresztą pochodzi, przylatywał do niego… osobisty fryzjer.

W stolicy Zjednoczonego Królestwa swoich sił próbował też Jurij Żyrkow. Zawodnik ten w 2009 roku trafił do Chelsea, ale żartowano wówczas, że tylko po to, aby robić za towarzystwo dla właściciela klubu, czyli Romana Abramowicza. 29 występów w Premier League, w ciągu dwóch sezonów, to mniej niż połowa meczów rozegranych w tym okresie przez „The Blues”. Po dwóch latach Żyrkow wrócił do Rosji, gdzie czuje się zdecydowanie lepiej. Do tego stopnia, że w wieu 35 lat zdołał zagrać na mundialu w ojczyźnie.

Pojedynek dwóch magnatów

I właśnie dobra postawa kilku rosyjskich piłkarzy na mistrzostwach świata sprawiła, że pojawiło się zainteresowanie tymi piłkarzami ze strony dużych, zachodnich klubów. Ostatnio w Rosji nie mówi się o niczym innym, tylko o zamieszaniu wokół transferu [Aleksandra Gołowina]. Najpierw 22-letni, pochodzący z południowo-zachodniej Syberii zawodnik CSKA Moskwa znalazł się w kręgu zainteresowania Juventusu Turyn i Arsenalu. Później zabiegały o niego kolejne dwa kluby, AS Monaco i Chelsea. W mediach pojawiło się kilka sprzecznych informacji. Podano bowiem, że piłkarz dogadał się z „The Blues”, a do porozumienia doszły również oba kluby. Kwota transferu miałaby osiągnąć ok. 30 mln euro i Gołowin zostałby zdecydowanie najdroższym rosyjskim piłkarzem w historii. Kiedy wszystko zmierzało we właściwą stronę wspomniane Monaco przebiło ofertę Anglików. CSKA Moskwa zmieniło kierunek i… porozumiało się z klubem występującym w Ligue 1! Co na to sam piłkarz? Wolałby grać dla Chelsea. Smaczku całej sytuacji dodaje fakt, że o uzdolnionego zawodnika rywalizują nie tyle dwa zachodnie kluby, ile… dwaj rosyjscy magnaci finansowi. Roman Abramowicz, czyli właściciel Chelsea, a także Dmitrij Rybołowljew, czyli prezes Monaco, chociaż pakiet większościowy akcji klubu z Księstwa zapisany jest na jego córkę Jekatarinę. Teoretycznie finansową przewagę ma pierwszy z wymienionych, którego majątek tygodnik Forbes szacuje na 8,3 miliarda dolarów. Rodzina Rybołowljewów jest uboższa o jakiś… miliard „zielonych”.

Obrońca do Premier League?

Aleksandr Gołowin jest blisko transferu, ale nie jest jedynym rosyjskim piłkarzem, którym interesują się zagraniczne kluby. Jednym z odkryć mundialu był rosły obrońca moskiewskiego Spartaka, Ilija Kutiepow. Przed mistrzostwami świata zawodnik ten był właściwie anonimowy, miał na swoim koncie zaledwie siedem występów w reprezentacji Rosji, ale podczas turnieju grał kapitalnie. Na tyle, że zwrócił na siebie uwagę kilku klubów, m.in. Fulham, West Hamu i Evertonu. Pierwszy z wymienionych złożył już nawet ofertę w wysokości 12 mlne euro, ale została ona odrzucona. Na razie nikt nie zgłasza się po Denisa Czeryszewa, co wydaje się nieco dziwne. Przypomnijmy, że zawodnik ten rozpoczynał mundial w roli rezerwowego. Na boisku spędził w sumie tylko 304 minuty, ale zdobył cztery bramki. W poprzednim sezonie bronił barw Villarrealu, ale nie szło mu za dobrze. Zagrał w 24 meczach, lecz jednak tylko w 9 od pierwszej minuty i strzelił… dwa razy mniej bramek, aniżeli podczas mistrzostw świata. Jego kontrakt z hiszpańskim klubem obowiązuje jeszcze przez trzy lata. 27-latek nie ukrywa jednak, że chętnie zmieniłby otoczenie. Ale głos decydujący należy do klubu, który po takim występie na mundialu może tylko na nim zarobić. Dwa lata temu Villarreal zapłacił za Rosjanina, Realowi Madryt, 7 mln euro.