Ruch Chorzów. Jeszcze jeden krok

Jesteśmy w stanie zagrać w Chorzowie tak dobry mecz, jak tutaj – odgrażał się po szokująco wysokim zwycięstwie w Suwałkach Marek Saganowski, trener Motoru Lublin, z którym w niedzielę zmierzy się Ruch w finale baraży o awans do Fortuna 1. Ligi.


Ruch Chorzów albo Motor Lublin. Któraś z tych drużyn dołączy do Stali Rzeszów i Chojniczanki, tworząc z nimi grono beniaminków Fortuna 1. Ligi na przyszły sezon, o czym zadecyduje niedzielny (17.00) mecz przy Cichej. Jedni i drudzy do finału dostali się w środowy wieczór w odmiennych okolicznościach. „Niebiescy”, jak można się było spodziewać, przeżywali „nerwówkę” z Radunią Stężyca, bramkę na 1:0 zdobywając w 119 minucie dogrywki. Lublinianie, którzy sezon zasadniczy zakończyli serią trzch występów bez wygranej, co kosztowało ich 4. pozycję i atut gospodarza w półfinale z Wigrami, wygrali w Suwałkach szokująco wysoko. Rozbili świetnie spisującego się wiosną rywala 4:0 i – co tu kryć – postraszyli chorzowian przed niedzielnym starciem.

Euforia i łzy

Takich scen na Cichej nie było już dawno. Gdy Daniel Szczepan głową wykończył dośrodkowanie Łukasza Janoszki, zawodnicy ruszyli w euforii pod „młyn”, by cieszyć się z kibicami, a szybko dołączyli do nich… biegnący sprintem rezerwowi. Wojciech Grzyb, asystent trenera Jarosława Skrobacza, musiał przyprowadzić stamtąd Filipa Nawrockiego, który na kilka końcowych minut wszedł za „Ecika”, Filip Żagiel wyściskał się z chłopcem do podawania piłek, Michał Mokrzycki najpierw dał wielki upust radości przy „młynie”, a potem na klęczkach obserwował, czy jego koledzy dowiozą prowadzenie – sprawiał wrażenie, jakby w Ruchu miał zostać do końca życia, a nie do końca… tygodnia, mając już podpisany 2-letni kontrakt z Wisłą Płock. Wiceprezes Marcin Stokłosa, wracając po końcowym gwizdku do klubowych gabinetów, rzucił tylko: „I niech ktoś jeszcze powie, że nie jesteśmy przygotowani fizycznie!”, bo różnica na korzyść Ruchu była na tym polu widoczna, a to przecież Radunia w weekend odpoczywała, konsumując walkower za nieodbyty mecz z Bełchatowem.

– To sprawiedliwy wynik – przyznawał trener gości z Kaszub, Sebastian Letniowski.

– Pierwszą połowę mieliśmy bardzo dobrą, dominowaliśmy. Nie wiem, dlaczego w drugiej nie chcieliśmy już tak utrzymywać się przy piłce. Może pojawiały się jakieś problemy fizyczne… Końcówka to już desperacka walka z nimi. Szkoda bardzo, w szatni jest mnóstwo łez. Gdybyśmy wcześniej stracili bramkę, to czulibyśmy się inaczej. Jest nam smutno, cierpimy, ale taka jest piłka. Ruch zasłużył, by w dogrywce strzelić gola i to zrobił – dodawał szkoleniowiec Raduni, dla której kończący się sezon i tak jest najlepszym w historii.

Podbita premia

Dla Ruchu zaś może być… również historycznym, skoro nigdy w swoich 102-letnich dziejach nie wywalczył awansu z trzeciego na drugi poziom rozgrywkowy.

– Podchodzimy do tego z pokorą, nie popadamy w hurraoptymizm, ale nie mamy też zamiaru się czaić, atakować z drugiego rzędu. Finał gramy u siebie, przy Cichej, w domu, nie możemy się bać. Obojętnie, kto przyjedzie. Zasłużyliśmy w 100 procentach na wygraną z Radunią. Byliśmy zespołem zdecydowanie lepszym, mającym dużo więcej sytuacji. Ta drużyna ma mentalność, nie podłamuje się jedną, drugą, trzecią zmarnowaną okazją. Dalej staramy się kreować, dominować. Daniel Szczepan wytrzymał ciśnienie, zrehabilitował się, trzeba mu pogratulować. Cieszę się, że mu wpadło i nie było nerwów, choć myślę, że do karnych też podeszlibyśmy ze spokojem, mając w bramce Kubę Bieleckiego – przekonywał Tomasz Foszmańczyk, kapitan Ruchu. Klubowi tak mocno zależy na awansie, że działacze podwyższyli nawet wysokość premii dla zespołu za ewentualny sukces. Chorzowska społeczność jest nakręcona. Już w środowy wieczór dosłownie… padł internetowy system biletowy. Z racji mało korzystnej pory – wczesnej (17.45), w dniu roboczym – frekwencja na meczu z Radunią nieco rozczarowała, nie osiągnięto pułapu 7 tysięcy widzów. Ale można być pewnym, że na finale z Motorem będzie komplet około 9300 kibiców, w tym zapewne licznej grupy fanatyków z Lublina.

Jak z innej ligi

Oni też są nakręceni. Choć klimat wokół ich drużyny bywał w tym sezonie gęsty, a trener Saganowski z pewnością nie uchodzi za bożyszcza tłumów, to półfinałowe 4:0 w Suwałkach musi rozbudzać apetyty do takiego stopnia, iż kibicom Motoru może wręcz być trudno wyobrazić sobie porażkę w Chorzowie. To ich klub ma zamożnego właściciela, to ich klub funkcjonuje na pięknym stadionie, to ich klub – w odróżnieniu od Ruchu, będącego przecież beniaminkiem – przed sezonem bardzo głośno mówił o awansie. Droga do niego była kręta, ale znajdują się u jej kresu. Pytanie, na co pozwolą w niedzielę „Niebiescy”?

– Przy takiej determinacji i jakości zawodników, z pewnością jesteśmy w stanie zagrać tak samo dobry mecz, jak tutaj – mówił Marek Saganowski tuż po wygranej z Wigrami.

– Bardzo się cieszymy, bo obawialiśmy się tego spotkania. Wigry wyglądały dobrze, ale my byliśmy megaskuteczni. Muszę pochwalić zawodników, że wytrzymali ciśnienie. To jednak na nas presja była zdecydowanie większa. Pokazali nie tylko skuteczność, ale też dobrą grę. Od początku przejęliśmy kontrolę. Skupialiśmy się na Wigrach, ale wiemy, że Ruch grał przez 120 minut. Zobaczymy, jak to będzie wyglądało w niedzielę… – dodawał Saganowski.

Jego drużyna będzie „lżejsza” o 30 minut gry, ale „cięższa” o późniejszą porę rozpoczęcia swojego półfinału, no i kilometry, których od wtorku do niedzieli pokona ponad 1300.

– Ruch został wymęczony 120 minutami. Mecz Motoru był szybszy, zaprezentował się zdecydowanie lepiej. Przeciwnicy czuli, że mogą robić wszystko, ale nie dadzą rady. Umiejętności piłkarskie były po stronie Motoru. Wyglądało to tak, jakby grał z zespołem z niższej ligi. Jeśli utrzyma ten poziom… Dobrze operuje piłką, gra kombinacyjnie, robi to lepiej niż Ruch, ale w niedzielę będzie zupełnie inne spotkanie, inne nastawienie – oceniał Kazimierz Węgrzyn, ekspert TVP Sport.

Wigry do historii

Nie wiemy, kto napisze w niedzielę radosną historię, ale wiemy, kto pisze smutną. Pierwszy raz, odkąd przed trzema laty PZPN wprowadził do I i II ligi obecnie obowiązującą formułę z barażami, zdarzyło się, by ktoś odpadł po raz drugi w półfinale. Mowa o Wigrach, które rok temu – również u siebie – uległy po karnych KKS-owi 1925 Kalisz. Teraz znów musiały obejść się smakiem, zatem awans nie znajdzie się w CV śląskich trenerów, którzy w tym sezonie prowadzili zespół z „bieguna zimna” – Dawida Szulczka, oraz obecnie pracującego w Suwałkach Grzegorza Mokrego.

– Mimo wysokiego wyniku, którego gratuluję Motorowi, absolutnie nie chcę krytykować zespołu – powiedział Mokry.

– Doskonale wiemy, że zagraliśmy słabo, a walczyliśmy o swoje marzenia, przyszłość. Nie kibice, a my przeżywamy to najbardziej. Chcieliśmy awansować, ale to nie był nasz dzień. Nawet gdy kreowaliśmy sytuacje, to piłka lądowała na słupku, poprzeczce, tańczyła na linii. Bramka na 0:3 zamknęła mecz, Motor grał już wtedy z nami w „dziadka”. W trakcie rundy wiosennej ten zespół był zupełnie inny niż w barażu – zespół walczących, charakternych, strzelających gole ludzi. Szatnia, która się stworzyła, godna jest pochwały, a nie krytyki – zaznaczał szkoleniowiec Wigier, które niedzielny finał obejrzą bez emocji z perspektywy kanapy. A masowe obrgyzanie paznokci – w Chorzowie i Lublinie.


4 PUNKTY zdobył Ruch z Motorem w sezonie zasadniczym. W 2. kolejce w Lublinie wygrał 2:1 po golach Tomasza Foszmańczyka i Łukasza Janoszki, w rozgrywanym w zimowej aurze listopadowym rewanżu było 0:0.


Na zdjęciu: By wygrać baraże, trzeba wznosić się na wyżyny – w przenośni i dosłownie…
Fot. Marcin Bulanda/PressFocus