Ruch Chorzów. Kropla drąży skałę

Artykułowane raz na czas przez kibiców „Niebieskich” pretensje do włodarzy miasta i przypominanie o niespełnionych obietnicach związanych z budową nowego stadionu stały się już męczące, ale cóż więcej zostało? Nasz komentarz.


Powracający raz na jakiś czas temat nowego stadionu w Chorzowie może stawać się dla niektórych nudny, męczący i zdaję sobie z tego sprawę. Nie sposób jednak nie docenić wytrwałości i konsekwencji cechującej środowisko kibiców, a już rozciągnięcie przed kilkoma dniami transparentu na nowojorskim Times Square to perełka w tej cierniowej koronie, której usiłują pozbyć się fanatycy Ruchu.

Nawet nie Syzyf

Nie jest to nawet syzyfowa praca – bo Syzyf, jak wiadomo, przynajmniej toczył kamień ku górze. W Chorzowie ten kamień ani drgnie i rozsądnie myśląc nic nie wskazuje na to, by miał drgnąć w przyszłości. Kolejne manifestacje, happeningi, teksty czy komentarze formułowane przez zaangażowanych w tę sprawę sympatyków „Niebieskich” mają dziś wartość przede wszystkim kronikarską, by tak jak nie zanikła pamięć o 14 mistrzowskich tytułach, tak pamiętano też o niespełnionych obietnicach wyborczych prezydenta Andrzeja Kotali. Nawet najgorszemu kibicowsko wrogowi nie można życzyć tego, o co walczy się w Chorzowie. To trochę tak jak z prawem jazdy czy wykształceniem – nowy stadion nie jest przecież w dzisiejszych czasach żadną przewagą czy atutem, ale bez niego trudno myśleć o podboju rynku. Inwestorze, większych przychodach z dnia meczowego, po prostu byciu poważanym. A o tym, jak przydałby się nowy obiekt, świadczą liczby. Ktoś może zarzucić, że „nie umiecie nawet wypełnić starej Cichej”, ale na tej starej Cichej zanotowano w sezonie 2021/22 jedenastą najwyższą średnią frekwencję w Polsce. I to w drugiej lidze, bez żadnych derbów! Lepszą miał tylko Widzew i 9 przedstawicieli ekstraklasy. Każdy z nowym stadionem, ma się rozumieć.

Coraz mniej na inwestycje

Można rozdrapywać rany, grzebać w trupach, przypominać kolejne deklaracje bez pokrycia czy terminy, których nie dotrzymano. Ale warto patrzeć przed siebie. Dziś prezydent Kotala mówi, że budowa nowego stadionu pochłonęłaby około 200 milionów złotych i na taki wydatek miasta nie stać. Polemizować z tym trudno, z góry zanegować taką tezę mógłby chyba tylko głupiec. Opisywałem już w „Sporcie” pobieżnie, jak kształtował się na przestrzeni ostatnich lat budżet inwestycyjny Chorzowa. Jeszcze w 2016 roku wynosił 123 mln zł z całej 580-milionowej kwoty przeznaczonej na wydatki. Na 2022 rok wydatki szacowane były na blisko 800 mln zł, a cały budżet inwestycyjny zamykał się w sumie niecałych 87 mln. Koszty rosną, środki na inwestycje maleją. Jak to się ma do 200 mln, o których w kontekście stadionu mówi prezydent Kotala – sami widzimy. Już nawet nie ma sensu dodawać, że projekt nowej Cichej, nad którym tak usilnie „pracowano”, jest w tej chwili zupełnie nieatrakcyjny, średnio perspektywiczny i tak naprawdę powinien docelowo znaleźć się w jakiejś bardziej rozrywkowej części klubowego muzeum. Jeśli kiedyś w Chorzowie byłyby warunki i wola budowy, by oszczędzić czasu i pieniędzy na procedurach, należałoby zakupić projekt istniejącego już gdzieś stadionu. Tak, jak uczyniono to choćby w Gliwicach czy Bielsku-Białej.

Koniunktura wygasła

Ale to utopia; rozmawiałem przed kilkoma dniami ze znajomym, bliskim współpracownikiem prezydenta jednego z dużych miast. „Teraz byśmy już nie budowali” – przytaczał słowa swojego pryncypała, a mowa o samorządzie znacznie bogatszym od Chorzowa. Po prostu – koniunktura się skończyła. Czy i kiedy wróci? Pewnie wróci, ale nie da się dziś stwierdzić z pełną stanowczością, kiedy nadejdą jeszcze dla budżetów samorządów dni hossy.

Wśród kibiców Ruchu czasem mówi się o kolejnych wyborach, konieczności zmian w mieście, zadbaniu o swojego prezydenta, swoich radnych i otwarciu drzwi dla budowy. Myślenie to naiwne w stopniu tak kuriozalnym, że aż odechciewa się wchodzić w dyskusję. Szymon Michałek, gospodarz sektora rodzinnego na Cichej 6, twarz kibicowskiej walki o nowy stadion, mówił niecałe dwa tygodnie temu na chorzowskim rynku podczas manifestacji, by przy urnach pamiętać o tym, co obiecał, a z czego nie wywiązał się prezydent Kotala. Dodał też wymownie, że nie ma znaczenia, czy on sam – Michałek – wystartuje w tych wyborach; bo i perspektywa takiego scenariusza krąży wśród kibiców.

Jaka moc kibica?

Osobiście scenariusz ten przyjmuję z grymasem – niezależnie, czy obecne władze Koalicji Obywatelskiej wystawią do wyborów Andrzeja Kotalę, wiceprezydenta Marcina Michalika czy przewodniczącego rady miasta Waldemara Kołodzieja. Niektórzy bywalcy trybun przy Cichej mogą żyć w przeświadczeniu o dużej mocy sprawczej kibiców; również przy urnach. Mogą chełpić się, jak dzięki nim w 2010 roku Kotala wygrał w II turze z Markiem Koplem, jak potem obiecali Kotali dołożenie starań, by mógł rządzić na całego, mając za sobą radę miasta, co w kolejnej kadencji faktycznie się stało.

Tyle że realny – znacznie realniejszy od ewentualnego sukcesu – jest taki bieg wydarzeń, że kibice wystawiają do wyborów swojego kandydata, a ten zyskuje marnych kilka procent. Góra kilka procent. Argument o mocy sprawczej kibiców, w który już teraz można powątpiewać, na długi czas zostałby im wytrącony z rąk. Powiedzmy też sobie szczerze, że przed najbliższymi wyborami – obojętnie, czy odbędą się jesienią 2023, czy wiosną 2024, bo i taka opcja może w kontekście samorządów wejść w grę – kibice nie zrobili prawie nic, by wgryźć się mocniej w świadomość dość starego chorzowskiego społeczeństwa, nie mówiąc już o walce o wyborcze głosy. Odgrażali się przed już niemal trzema laty organizacją referendum o odwołanie Andrzeja Kotali ze stanowiska, ale na słowach się skończyło.

Zacząć od rady

Nie czuję się uprawniony do tego, by kogokolwiek pouczać, ale dużo sensowniejsze od wystawiania swojego kandydata do wyborów prezydenckich wydaje się powalczenie o miejsce w radzie miasta. Jedno, dwa – tak na początek. W 2018 roku w jednym z okręgów – obejmujący okolice „Cwajki”, centrum czy Klimzowca – do zdobycia mandatu wystarczyło 450 głosów. W innym – niewiele ponad 500. To już coś wykonalnego, a trzeba pamiętać, że kibicowanie Ruchowi nie wiąże się przecież z automatycznym nabyciem praw wyborczych w Chorzowie. W stowarzyszeniu kibiców „Wielki Ruch” proporcje między kibicami z Chorzowa a innych miast wynoszą (sporo) mniej niż 50:50. To daje do myślenia, ale chorzowskie środowisko kibiców mimo wszystko stać, by przy odpowiedniej mobilizacji wprowadzić do rady swojego przedstawiciela. Staranna selekcja reprezentatywnych osób, które wykazałyby się w radzie aktywnością wykraczającą poza stadion i Ruch, wgryzły w samorządowe meandry, budżetowe niuanse – już to byłoby dużym krokiem naprzód i zadbaniem o kwestię w ostatnich czasach odpuszczoną.

Praca u podstaw

W 2019 roku podczas manifestacji prezydent Kotala mówił kibicom, że na najbliższej sesji rady miasta będzie rozmawiał o możliwości finansowania budowy stadionu. Przeszedłem się potem na tę sesję i nie padło o tym nawet jedno zdanie. Wśród 25 radnych w Chorzowie, który w kraju kojarzy się głównie z Ruchem, nie znalazł się nikt, który przypomniałby o tym prezydentowi; choćby i symbolicznie zainicjował dyskusję. W obecnej radzie nie brakuje osób regularnie zdobywających mandat, które nie „splamiły” się napisaniem w bieżącej kadencji nawet jednej interpelacji. Wybicie się ponad te osoby i pokazanie, że kibice potrafią aktywnie działać dla lokalnej społeczności – co przecież mają w swoim DNA – nie wydaje się działaniem ponad siły.

Jasne, że takie wprowadzanie radnych to działanie długotrwałe, mozolne, żmudne, o ile w ogóle społeczność kibiców Ruchu byłaby w stanie temu podołać. Ale kto jak nie Szymon Michałek wie, że kropla drąży skałę i ważna jest praca u podstaw? Gdy kilka lat temu walił w bęben na „jedynce” i śpiewał ze swoim synkiem, ludzie mogli patrzeć na niego jak na wariata. Dziś ci sami ludzie patrzą pewnie z uznaniem na wypełniony bajtlami sektor rodzinny, który nakręca kolejnymi działaniami. A jeśli ma możliwość, potrafi nawet jechać do Warszawy na mecz „okręgówki”. Tak ostatnio uczynił, złożył KTS-owi Weszło gratulacje za awans, mając pewność, że spotka osoby już dziś w polskiej piłce wpływowe, a których moc może tylko wzrastać. Wie, że wydeptywanie pewnych ścieżek pomoże w przyszłości jemu, a przede wszystkim Ruchowi.

Nawet Biedroń!

Kibice sami wyborów na pewno nie wygrają. Ale mogą przeważyć o ich wynikach – tak jak w sławetnej II turze w 2010 roku, zlekceważonej przez Kopla, na czym skorzystał sensacyjnie Kotala m.in. obiecując stadion. Wyżej padły słowa o koniunkturze w kontekście samorządów. Ale gdyby tak pomógł rząd…

Być może to skrajnie naiwne, ale mimo wszystko chyba można sobie wyobrazić, że PiS, który w żadnym większym mieście województwa śląskiego nie ma swojego prezydenta, próbuje wykorzystać Ruch i temat stadionu jako trampolinę do ocieplania wizerunku. Nie tylko u chorzowian, ale też u niektórych mieszkańców tych śląskich miast, w których kibicuje się Ruchowi. Tak jak na manifestacji w 2019 roku mówił Szymon Michałek – „mógłby tu stanąć nawet Robert Biedroń, ale jeśli obiecałby stadion, to miałby mój głos”. Bo – tu cytat „Simona” akurat z naszych łamów – „nie chcemy w Chorzowie wielkiej polityki”. Liczy się własne podwórko. Swoją drogą ciekawe, czy PiS już teraz spróbuje się wykazać, np. poprzez Stadion Śląskim, zarządzany przez Urząd Marszałkowski. Plotkuje się, że w „Kotle Czarownic” może dojść do kwietniowego meczu z Wisłą Kraków. Zejście nieco z kosztów wynajmu (przekraczających 1 mln zł) już byłoby oczkiem puszczonym w stronę Chorzowa.

Przebijanie głową sufitu

Przekonamy się, w jakim stopniu na klimat wokół Ruchu i tego, co będzie się działo przed wyborami, wpłynie na najbliższy sezon (sezony?). Upływ czasu to jedno, a wyniki – drugie. One ostatnio były świetne, „Niebiescy” świętowali dwa awanse. W pierwszej lidze działacze muszą już przebijać głową sufit i ważne, by kibice o tym pamiętali. Świetnie, że dzięki niedawnej urodzinowej zrzutce „102 na 102” pomogli klubowi spłacić przed procesem licencyjnym dawne zobowiązania wobec ZUS. Świetnie, że za 160 tysięcy stowarzyszenie „Wielki Ruch” zakupiło niedawno nową strefę kibica, która stanęła w miejscu wysłużonego „grzybka”. Ale nie może umknąć, że w realiach ekstraklasowych, w których niejeden fanatyk docelowo widzi swój klub, to są środki śmieszne. Słyszałem niedawno, że napastnik pierwszoligowego klubu rozmawiając z jednym z beniaminków ekstraklasy oczekiwał pensji na poziomie około 100 tysięcy złotych miesięcznie. Rocznie – ponad milion złotych. Netto! Ruch na cały 2022 rok ma z miasta niecałe 2 miliony. Dlatego, kibice, pamiętajcie o tym i mimo wątłych perspektyw działajcie tak, by nie mieć do siebie zastrzeżeń. Bo kropla drąży skałę. Teraz mogą na was patrzeć jak na wariatów, ale kiedyś…


Na zdjęciu: Za społecznością Ruchu bardzo owocne lata, podczas których klub pokonał drogę z trzeciej do pierwszej ligi. O kolejne kroki do przodu będzie znacznie trudniej.
Fot. Marcin Bulanda/Pressfocus