Ruch Chorzów. Niesmak po pucharze

Choć Łukasz Bereta trenerem chorzowskiego Ruchu jest już blisko 2 lata, dziś (18.00, derby z ROW-em 1964 Rybnik) dopiero po raz 9. poprowadzi drużynę w meczu ligowym rozgrywanym przy choć częściowo wypełnionej Cichej.


16 razy nie było mu to dane – albo z powodu pandemii, albo prowadzonego jesienią 2019 przez kibiców bojkotu. Już te liczby pokazują, że prawdziwym świętem i towarem deficytowym są domowe spotkania „Niebieskich” przy względnie normalnej otoczce – bo trudno mówić o pełnej normalności, skoro trybuny okrojone są do 50 albo 25 procent pojemności. Dziś mowa o 25 procentach, czyli niewiele ponad 2000 dostępnych miejsc. Większość zajmują posiadacze karnetów. Zdobycie jednego z około 300 biletów miało w sobie coś z luksusu…

Ale do rzeczy. Ruch sam siebie pozbawił szans na jakieś jesienne święto, przyjazd bardzo atrakcyjnego rywala. Dlatego nie mam wątpliwości, że jakaś część tych, którzy dzisiejszego popołudnia ruszą w stronę Cichej, będzie czuła pewien niesmak.

W środę chorzowianie na własne życzenie odpadli z Pucharu Polski na szczeblu Śląskiego ZPN. A w zasadzie – na życzenie trenera Berety, który wystawił skład złożony z 9 młodzieżowców (część z nich to wręcz juniorzy), co w wyjazdowym meczu z Pniówkiem Pawłowice z dużą dozą prawdopodobieństwa musiało skończyć się porażką. I faktycznie skończyło, bo chorzowianie przegrali 1:3 i pożegnali się z PP.

Młodemu szkoleniowcowi „Niebieskich” i jego sztabowi należy się niski ukłon za to, czego dokonał w tym sezonie, bo wygląda na to, że w cuglach wygra III ligę, a z pewnością nie dysponował tak silną kadrą, by traktować seryjne zwycięstwa za obowiązek. Tego szczerze i mocno gratuluję.

Miniona środa to pierwsza rysa na wizerunku Łukasza Berety. Oczywiście – poniekąd sam jest sobie „winien”, bo gdyby Ruch nie miał dziś w tabeli dwucyfrowej przewagi nad Polonią Bytom czy Ślęzą Wrocław, nikt nie kwestionowałby, że na Puchar Polski należy posłać młodzież i zmienników, a skoncentrować się na zadaniu w lidze. W niej jednak chorzowianie mają tak komfortowe położenie, że nie rozumiem, czemu nie chciano tego skorzystać. Nie rozumiem odpuszczenia, potraktowania tak luźno wyjazdu do Pawłowic.

Odpuszczenia szansy na wygranie trofeum, odpuszczenia szansy na 40-tysięczną premię od Śląskiego ZPN, wreszcie odpuszczenia szansy na jakiś supermecz. Z Legią, Wisłą, Górnikiem czy kogo tam jeszcze w chwili łaskawości pucharowy los mógłby zesłać w nowym sezonie na Cichą. Bo Ruch wyrwie się z III ligi, ale nie wyrwie się z peryferii futbolu i na atrakcyjnych ligowych rywali fanom „Niebieskich” przyjdzie jeszcze długo poczekać.



A jeśli taki występ jak w Pawłowicach miał być pokazaniem przez trenera w przededniu awansu do II ligi, że Ruch nie dysponuje odpowiednim zapleczem, zmiennikami, to można to było zrobić w meczu o punkty, w którym margines błędu byłby większy. Choćby dziś, u siebie, z ROW-em, czyli rywalem słabszym od Pniówka. Nie w pucharowej konfrontacji, gdzie porażka oznacza pożegnanie z rozgrywkami.

Zgoda – ktoś powie, że to przesada, że to tylko okręgowy Puchar Polski. A ja odpowiem, że to aż Ruch Chorzów. To nie zwykły III-ligowiec. To odpowiedzialność społeczna, której w środę jakby zabrakło. Dlatego o „śląski PP” nadal walczą Unie z Kalet czy Dąbrowy Górniczej, a Ruch już nie.


Fot. Rafał Rusek/PressFocus