Ruch Chorzów. Powrót w dobrym stylu

Odkąd Maciej Sadlok wskoczył po ponad 8 latach do wyjściowego składu „Niebieskich”, ci wyłącznie wygrywają i wspięli się na 1. miejsce tabeli zaplecza ekstraklasy.


Trzy razy został wystawiony w wyjściowym składzie i trzy razy Ruch wygrał mecz. Lepszego powrotu do gry w barwach „Niebieskich” Maciej Sadlok po uporaniu się z problemami zdrowotnymi nie mógł sobie wyobrazić.

– Ten pierwszy mecz po przerwie, z Bruk-Betem, był najtrudniejszy. Sam miałem obawy, bo ponad trzy miesiące nie grałem, zaliczyłem raptem jedną 15-minutową gierkę na dużym boisku. Ale wiedziałem, że z kolejki na kolejkę będzie coraz lepiej. Nie gram jeszcze w 100 procentach bezbólowo, ale radzę sobie, walczę z tym, aby było dobrze – mówi środkowy obrońca Ruchu.

Spóźniony „re-debiut”

Sadlok latem wrócił na Cichą po 8 sezonach spędzonych w Wiśle Kraków. Wrócił z kontuzją. Uszkodzone więzadła w prawym stawie skokowym: to była pamiątka po ostatnim występie w barwach „Białej gwiazdy”, z Wartą Poznań, kiedy jej degradacja z ekstraklasy była już przesądzona. Pierwotnie 33-latek zakładał, że walczyć o punkty będzie mógł na początku sierpnia. Dopiero w połowie tego miesiąca był jednak o krok od „re-debiutu” w Ruchu.

Dosłownie o krok – w doliczonym czasie domowego spotkania z Chojniczanką stał już przy bocznej linii gotowy do wejścia na boisko, ale trenerzy chcieli przeciągnąć tę zmianę, jako że rywale wykonywali rzut rożny. Po nim chorzowianie stracili gola na 1:1, zmianę anulowano, Sadlok z ławki obejrzał także kolejny mecz z ŁKS-em Łódź.

Wprowadził spokój

W trzech następnych ligowych starciach już wystąpił (odpoczywał jedynie w pucharowych derbach z Górnikiem). 2:1 z Bruk-Betem Termaliką Nieciecza, 1:0 z Podbeskidziem w Bielsku-Białej, 2:0 z Zagłębiem Sosnowiec… Komplet punktów, tylko 1 stracony gol, w dodatku z rzutu karnego: to bilans zespołu z Sadlokiem na boisku. Już wcześniej tracił mało bramek, a teraz średnia ta jeszcze spadła (wynosi 0,7 na mecz).

– Maciek rzeczywiście poprawił nam grę obronną, wprowadził dużo spokoju. Myślę, że wszyscy zawodnicy, cały blok defensywny, dzięki niemu czuje się pewniej – mówi Jarosław Skrobacz, trener Ruchu, którego przypadek trochę zadaje kłam tezie o potrzebie czasu, aklimatyzacji etc. Dziś dwóch z trzech podstawowych stoperów „Niebieskich” – Sadlok, a także Przemysław Szur – to piłkarze zakontraktowani latem.

Po Sadloku rzeczywiście widać spokój. W końcówce piątkowego meczu z Zagłębiem Sosnowiec, jeszcze przy stanie 1:0, zaimponował, gdy przy bocznej linii minął jednego z rywali. Warto zauważyć, że dla 15-krotnego reprezentanta Polski i zawodnika, który zaliczył 340 występów w ekstraklasie, to pierwsze mecze w życiu rozgrywane na poziomie I ligi.

– Rzeczywiście, pierwszy raz gram na tym poziomie. Na razie za mną 3 mecze, także wstrzymajmy się z ocenami, na to przyjdzie czas trochę później. Na pewno nie jest łatwo, to trzeba sobie powiedzieć szczerze. Przede wszystkim jest dużo walki, ale już nasza w tym głowa, żebyśmy się starali nie tylko walczyć, lecz też grać w piłkę – podkreśla Sadlok.

Nikt się nie podnieca

Na razie Ruchowi wychodzi to całkiem nieźle. Po 10 kolejkach jest liderem tabeli z dorobkiem 21 punktów. Można nazwać to sensacją, skoro mowa o beniaminku rozgrywek i klubie plasującym się w finansowym ogonie stawki.

– Myślę, że dla wielu ludzi nasza pozycja to szok, raczej nikt nie stawiał nas w roli faworyta. Mamy na tyle świadomą drużynę, że nie ma podniecania się dotychczasowymi wynikami. Wszystko może się szybko zmienić. Najważniejsze to twardo stąpać po ziemi. Pokora, praca i będzie dobrze. Obyśmy jak najdłużej trzymali naszą serię. Na pewno będą przychodzić słabsze mecze, tego nie da się ukryć ani w trakcie sezonu zatrzymać.

Dużą sztuką jest wygrywać właśnie w tych trudnych momentach, gdy gra jest gorsza, dlatego pochwała dla całego zespołu za charakter pokazany z Zagłębiem. Emocji było dużo, ten mecz nie był superładny, było trochę nerwowości w naszej grze. Totalny spokój odzyskaliśmy dopiero po drugiej bramce, mimo że nawet potem rywale mieli jeszcze bardzo dobrą sytuację. W piłce liczą się punkty, najważniejsze, że je zdobyliśmy – zaznacza Maciej Sadlok.

W dobrą stronę

Defensor w piątek brał udział w jednym z ważniejszych wydarzeń „świętej wojny” z Zagłębiem. W końcówce I połowy to właśnie on zderzył się z Sebastianem Boneckim, pomocnikiem sosnowiczan, który stracił w tej sytuacji przytomność i uszkodził obojczyk, co eliminuje go z gry do końca rundy jesiennej. Sadlok zaś z opatrunkiem na głowie cieszył się z niewykorzystanego przez Maksymiliana Rozwandowicza rzutu karnego, podyktowanego dopiero po analizie VAR i kilku minutach oczekiwania.

– Na gorąco raczej z tą decyzją się nie zgadzałem, chłopaki na boisku też byli zaskoczeni, to była piłka stykowa – dzielił się wrażeniami defensor „Niebieskich”, któremu w II połowie „czapeczka” z bandaży już nie towarzyszyła. – W przerwie w szatni założono mi szwy – tłumaczył.
Nie towarzyszyła mu też kapitańska opaska, choć gdy Tomasz Foszmańczyk siedział na ławce, a Łukasz Janoszka szykował się do zmiany, to przeszła przez ręce Sadloka. Ten [przekazał ją dalej, do Konrada Kasolika.

– Są drużynowe zasady, których nie można łamać. Sam byłem w Wiśle kapitanem, zdaję sobie sprawę, jak to działa. Wiemy doskonale, kto jest pierwszym, drugim i trzecim kapitanem. Ja o tej roli w ogóle nie myślę, chcę po prostu wrócić na dobre do składu, pomagać drużynie. Tylko to się liczy – podkreśla Maciej Sadlok, przed którym teraz mocno sentymentalny wieczór. W piątek Ruch zmierzy się w Krakowie z Wisłą, w której przeżył wiele i zagrał ponad 200 meczów.

Wracając z Reymonta na Cichą, podpisał ledwie roczny kontrakt. Tłumaczył to urazem i dodawał, że jeśli ze zdrowiem i jego formą będzie OK, nie widzi przeszkód, by już zimą przedłużyć umowę. Na razie – tak się wydaje – wszystko zmierza w dobrą stronę. Dla Ruchu i jego samego.



Na zdjęciu: Maciej Sadlok wygrał dotąd… wszystkie mecze, jakie rozegrał w życiu na poziomie zaplecza ekstraklasy. Były ich 3, trafił na ten poziom dopiero w wieku 33 lat.
Fot. Tomasz Kudala/PressFocus