Ruch Chorzów. Rosną apetyty!

O ile wygranych z Chrobrym, Puszczą czy Stalą trudno było oczekiwać, o tyle „Niebiescy” sami sobie zawiesili poprzeczkę na tyle wysoko, że potknięcia w domowych spotkaniach z Górnikiem Łęczna i Chojniczanką byłyby przyjęte z pewną dozą rozczarowania.


Ciekawe to czasy dla kibiców „Niebieskich”. Jeszcze kilkanaście miesięcy temu mogli drżeć o wynik meczów w Gorzowie, Żmigrodzie czy Nysie, a teraz oglądając we wtorkowy wieczór transmisję spotkania Wisły z GieKSą – toczonego na nowoczesnym stadionie, przy kilkunastotysięcznej frekwencji, świetnej atmosferze – słyszą na koniec, że „Biała gwiazda wskakuje na 1. miejsce i może czekać na to, co zrobi chorzowski Ruch”.

O czystą głowę

Owszem – to sam początek sezonu. Owszem – będziemy upierać się, że beniaminek z Cichej miał dotąd naprawdę łagodny kalendarz. Ale z tego, co było, wycisnął sto procent. A że apetyt rośnie w miarę jedzenia, to fani Ruchu zapewne z niecierpliwością czekają na dwie najbliższe konfrontacje: dzisiejszą z Górnikiem Łęczna i poniedziałkową, świąteczną, z Chojniczanką. Tak jak trudno było oczekiwać od drużyny Jarosława Skrobacza zwycięstw z Chrobrym, Puszczą czy Stalą, tak teraz potknięcia z łęcznianami czy chojniczanami już mogą zostać przyjęte z pewną dozą niedosytu.

To przecież „na papierze” mecze z gatunku takich, w których trzeba punktować, chcąc spokojnie utrzymać się i móc z czystą głową patrzeć w górę tabeli. Tyle że pamiętajmy, iż „Niebiescy” nie wygrali dotąd w tym sezonie raz – właśnie spotkania z takiego gatunku, nawiązując do inauguracyjnego bezbramkowego remisu ze Skrą, zanotowanego przed własną publicznością.

Towarzysze niedoli

Górnik Łęczna, który dziś zawita na Cichą, to rywal szczególny dla historii Ruchu. Jeszcze tylko z Polonią Bytom mierzył się na trzech różnych poziomach rozgrywkowych. Łęcznianie i chorzowianie mogli uchodzić za towarzyszy wzajemnej niedoli. W czerwcu 2017 roku meczem w Chorzowie żegnali się z ekstraklasą, padł wtedy remis 2:2, po którym Franciszek Smuda zamiast smucić się nad losem swojej drużyny zaatakował… przewodniczącego kolegium sędziów, mówiąc, że „Pan Przesmycki sobie nie radzi” i „jeden błąd pogrzebał dwa kluby”, nawiązując do tego, co wydarzyło się kolejkę wcześniej, czyli uznaną przez Tomasza Musiała bramkę wbitą ręką przez Rafała Siemaszkę w spotkaniu Ruchu w Gdyni.

3 miesiące później doszło do rewanżu na I-ligowym gruncie. Chorzowianie prowadzili 1:0, grali 11 na 10, a w końcówce stracili 2 gole i przegrali. Widok znanego przy Cichej fotografa Tomasza Stefanika, załamanego i opuszczającego bezradnie aparat, został zarejestrowany przez obiektyw kamery, trafiając do jednego z nostalgicznych filmików obrazujących tamtejszy niezwykle trudny dla „Niebieskich” czas. Niezwykle – bo zakończony pierwszym w dziejach spadkiem poniżej dwóch pierwszych poziomów rozgrywkowych. W 2017 roku Ruch i Górnik grały w ekstraklasie, a w 2018 – już w II lidze. Teraz znów spotkają się na szczeblu wyższym.

Jaki punkt widzenia?

Już dziś wieczorem trzeba znowu grać, choć jeszcze tak naprawdę nie zdążyły do końca opaść emocje po poniedziałkowym zwycięstwie (3:2) w Rzeszowie. To był pierwszy taki mecz w sezonie, gdy to rywal narzucił Ruchowi warunki, zdominował go. Można na to patrzeć dwojako. Z jednej strony, z perspektywy chorzowian na boisku długimi fragmentami wyglądało to po prostu źle, a z drugiej – skończyło się wygraną dzięki 100-procentowej (3 celne strzały, 3 gole) skuteczności w ataku.

Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Albo mimo wszystko był to fart i zły prognostyk przed bojami z zespołami silniejszymi niż Stal, również będąca przecież beniaminkiem, albo coś, co nastraja niezwykle optymistycznie – skoro nawet takie mecze, tak źle układające się, Ruch jest w stanie wygrywać. To rozstrzygnie dalsza część sezonu, ale punktów „Niebieskim” już nikt nie zabierze, a to w tej wyrównanej lidze jest najistotniejsze.

Kiepski start

Ruch jest faworytem tego spotkania, sugerując się tylko i wyłącznie tabelą. Zdobył 10 punktów, czyli aż o 8 więcej niż zespół z Lubelszczyzny, który od sezonu 2019/20 za każdym razem gra w innej lidze. Przebył drogę od drugiej aż do ekstraklasy, z której wiosną spadł. A jeśli w tak specyficznych rozgrywkach jak I-ligowe, w tak silnej stawce, zastanawiać się w ogóle nad kandydatem do degradacji, to pewnie niejeden wskazałby dziś właśnie Górnika.

Choć jego budżet na pensje jest nawet nieco wyższy niż wtedy, gdy wywalczył awans do elity, to na rynku transferowym miał problemy, osłabił się mocniej niż przypuszczano i zaczął sezon źle. Drużyna prowadzona przez Ślązaka Marcina Prasoła – któremu asystuje co prawda pochodzący z Podkarpacia, ale od lat związany ze Śląskiem i mający dom w katowickim Podlesiu były reprezentant Polski Seweryn Gancarczyk – zdobyła dotąd tylko 2 punkty. Oba – za domowe remisy 1:1 z rywalami nieuchodzącymi za potentatów, a więc Sandecją Nowy Sącz i Resovią. Na wyjazdach poniosła minimalne porażki 0:1 z przeciwnikami, których Ruch akurat ograł, czyli Puszczą i Stalą.

2 dni mniej na odpoczynek

– Górnik to rywal posiadający zawodników o naprawdę dużych umiejętnościach. Każdy dzień, każdy tydzień, będzie działał na ich korzyść, z meczu na mecz ta drużyna będzie grała lepiej. Przestrzegam przed dodawaniem sobie punktów. Ja tego nienawidzę. To przed tym spotkaniem byłoby samobójstwem – mówi trener Ruchu, Jarosław Skrobacz, a II trener Jan Woś przekonuje, że łęcznianie przyjadą kreować grę, a nie tylko się bronić.

– Nie sądzę, by się okopali – prognozuje Woś. Łęcznianie jeszcze się wzmacniają, niedawno pozyskali doświadczonego Damiana Zbozienia z Wisły Płock, który już na wstępie stwierdził, że jest wręcz zdziwiony, jak wysokie umiejętności mają jego nowi koledzy.

Jakąś rolę dzisiejszego wieczoru może odegrać z pewnością motoryka, fizyczność. Ruch grał ledwie co, w poniedziałek, podczas gdy Górnik podzielił się punktami z Resovią w sobotę i na przygotowania do tego meczu miał 2 dni więcej, z których jednak część musiał poświęcić na podróż.

Stoperzy bliscy powrotu

Kibice Ruchu nasłuchują pomyślnych wieści kadrowych. W Rzeszowie defensywa zespołu nie była już takim monolitem, jak wcześniej, po kilkuset minutach Jakub Bielecki musiał wyciągać piłkę z siatki, proste pomyłki zdarzały się Przemysławowi Szurowi czy Konradowi Kasolikowi. Na powrót do gry czekają dwaj inni stoperzy, Remigiusz Szywacz i Maciej Sadlok.

– Remek miał zapalenie ścięgna achillesa, wrócił już do normalnego treningu, ale musi jeszcze odbyć kilka zajęć z piłkami, zagrać w grze wewnętrznej, by zapadła końcowa i pełna decyzja o jego powrocie. Maciek w środę zaliczył już normalny trening, od początku do końca, z przeciwnikiem, wziął udział w małej grze. Zmierza to ku końcowi – mówi trener Skrobacz, dając do zrozumienia, że niebawem można spodziewać się pierwszego po latach ligowego występu Sadloka w niebieskich barwach.

Wygląda jednak na to, że dziś trio stoperów znów utworzą Szur, Kasolik oraz Filip Nawrocki.



Na zdjeciu: Czy piłkarze Ruchu dziś znów będą mieli co świętować ze swoimi kibicami?
Fot. Norbert Barczyk/PressFocus