Ruch Chorzów. Uśmiech mimo blokady

 

Uśmiech rzadko schodzi mu z twarzy; jest dobrym duchem zespołu, chętnie uczestniczy w przeróżnych akcjach organizowanych przez klub, a przede wszystkim stanowi dużą wartość sportową na boisku. Mateusz Bartolewski to bardzo pozytywna jednostka w szatni Ruchu, mimo że tak naprawdę… mógłby być na „Niebieskich” obrażony, bo stanęli na jego drodze do marzeń.

Latem 21-letni lewy obrońca mógł trafić do jednego z klubów PKO BP Ekstraklasy. Kontrakt „Bartola” wygasa jednak dopiero po tym sezonie, a nie ma w nim wpisanej klauzuli odstępnego, dlatego ówczesny wiceprezes Marcin Waszczuk postawił weto i pochodzącego ze Szczecinka zawodnika do ekstraklasy nie sprzedał. On jednak się tym nie zraził.

Nie można żyć przeszłością

– Przez miesiąc często chodziłem do wiceprezesa, zwłaszcza że nie było nawet pewne, czy Ruch wystartuje w III lidze – wspomina Bartolewski. – Powtarzałem sobie, że taka oferta to może być moja szansa, zwłaszcza że do ekstraklasy trafiłbym jako młodzieżowiec. Po to każdy z nas gra, by spełniać marzenia i występować na najwyższym szczeblu. Zostałem jednak w Chorzowie. Mam świadomość, że lata uciekają, dlatego na początku byłem bardzo zły. Rozumiałem interes klubu, ale uważałem, że po prostu nie popatrzono na mnie jako człowieka.

Z czasem ciśnienie ze mnie zeszło, nie można przecież żyć przeszłością. Wychodzę z założenia, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Jeśli nie latem, to może później? Ze wszystkiego staram się wyciągnąć pozytywy, podchodzę do życia optymistycznie.

Oglądam ekstraklasę i choć niełatwo tam trafić, to wiem, że nie jest poza moim zasięgiem. Sporo rozmawiałem o tej sytuacji z rodzicami czy dziewczyną, która też jest ze Szczecinka, studiuje zaocznie w Bydgoszczy, ale wtedy postanowiła się do mnie przenieść. Tata powtarza mi: „Chłopie, nie załamuj się. Młody jesteś, jeśli będziesz sumiennie robił swoje, to przyjdzie za to zapłata i jeszcze niejedna taka szansa nadejdzie” – mówi „Bartol”.

Jego tata, Dariusz – rocznik 1971 – też grał w piłkę i to na poziomie wyższym niż syn w Ruchu, bo w dawnej II lidze. – Występował w Górniku Konin, został też mistrzem Polski służby więziennej, bo pracował w więziennictwie. Najpierw był defensywnym pomocnikiem, a do dzisiaj gra na „stoperku”. Jeszcze rok temu kopał sobie za piwko w „okręgówce”, w Błoniach Barwice.

Teraz jest w I lidze oldbojów, niedawno jego drużyna awansowała. Gdy wracam do domu, to zawsze wyjdziemy na siatkonogę, pójdzie jakiś zakładzik. Technika tacie została. Pyta mnie zawsze: „Co ty myślisz, że starego pokonasz?”. Nie ma lekko! – opowiada Mateusz Bartolewski.

Instynkt z plażówki

On sam – jak ojciec – odbywa na boisku wędrówkę po różnych pozycjach. Do Chorzowa trafił 1,5 roku temu, po sezonie spędzonym w Stilonie Gorzów Wielkopolski na lewej pomocy. Trener Dariusz Fornalak ustawił go jednak przy Cichej na lewej obronie. Tej jesieni „Bartol” grał albo na boku obrony, albo pomocy, a zakończył ją – w sparingu z Gwarkiem Ornontowice – na ataku! – Zupełnie inna jest tam intensywność gry. Masz dużo więcej sił na tworzenie ofensywnych akcji. Gdy grasz na skrzydle, to zapychasz: przód-tył, tył-przód… Na „dziewiątce” czujesz inną moc. Zresztą, kiedy jako juniora ze Szczecinka wzięła mnie Pogoń Szczecin, to byłem napastnikiem!

Wszystkie statuetki z piłkarskich turniejów mam za zdobycie króla strzelców. Z biegiem czasu trenerzy ustawiali mnie coraz niżej. Ale w razie „W”, mogę w Ruchu być napastnikiem. W sparingu strzeliłem gola, miałem asystę, więc w szatni poszła już „szyderka”, że Mario Idzik może odchodzić. Deklaruje, że zostanie, mimo że są nim zainteresowane kluby z I ligi – przyznaje Bartolewski.

W Ruchu strzelił już 8 goli. Piłka szuka go w polu karnym, jest groźny dla rywali przy stałych fragmentach. Gra głową to jego duży atut. – Wzięło się to chyba z tego, że kiedyś mnóstwo czasu spędzałem na plażowej siatkówce. Grywałem nawet na turniejach. Tworzyłem parę z kolegą, który trenował w klubie, mierzyliśmy się w zasadzie z zawodowcami. I walczyłem jak równy z równym! Nigdy nie myślałem jednak o tym, by przerzucić się na siatkówkę. Zawsze traktowałem ją rekreacyjnie. Mając wolne, fajnie wyjść na piasek, poskakać, pobawić się.

Tak mi już zostało. Wyskoczyć w powietrze, zawisnąć… Kiedy teraz biegnę do rzutu wolnego czy rożnego, to za każdym razem czuję, że może stać się coś pozytywnego – przekonuje lewoskrzydłowy „Niebieskich”.

Na kolację do Milika

Najładniejszą bramkę w chorzowskich barwach zdobył jednak nie głową, a nogą. I to w jakim stylu! W kwietniowych derbach z ROW-em 1964 Rybnik przejął piłkę w środku pola, minął kilku rywali niczym tyczki, objechał też bramkarza i trafił do „pustaka”. – Mam tę akcję zapisaną na komputerze i lubię do niej wracać. Poczułem wtedy, że to jest „ten” moment i kompletnie się wyłączyłem. Odezwał się u mnie instynkt napastnika.

Często jest tak, że mam na boisku wizję jakiegoś rajdu, ale w końcowej fazie zawsze ktoś krzyknie „podaj” i oddaję piłkę. W tamtej akcji kompletnie się wyciszyłem, nikogo nie słuchałem i wyszło. Muszę to powtórzyć, bo teraz mi gadają, że to był przypadek! Traf chciał, że to był jedyny mecz, na jaki do Chorzowa przyjechali rodzice. Dzień później jechaliśmy do Krakowa i mama chyba przez 40 minut odtwarzała w aucie wideo z tym golem – śmieje się Bartolewski.

Zaaklimatyzował się już na Śląsku na tyle, że próbuje nawet swych sił w naszej gwarze. – W szatni kiedyś rozwieszono karteczki z typowo piłkarskimi słowami, jak „torman” czy „elwer”. Gdy tata czasem do mnie dzwoni i słyszę, że jest w drodze, to pytam już z przyzwyczajenia: „Kaj to tam jedziesz?”.

W szatni pod względem gwary najmocniejszy jest Mateusz Winciersz. To typowy synek z Chorzowa… Nie wspomnę nawet o pani Reni, która jest w klubie nauczycielką dla każdego spoza Śląska. Czuję się tu w porządku. Mieszkam na Tysiącleciu, mam 5 minut na stadion i 5 minut do centrum Katowic. Lubimy z dziewczyną jeździć do restauracji Arka Milika i tam oglądać jakieś ciekawsze mecze. Zaraziłem ją tym – zdradza nasz rozmówca.

Nadal jest w szoku

Jego kontrakt z Ruchem wygaśnie 30 czerwca. – Byłem na rozmowie u prezesa Siemianowskiego, padło wstępne zapytanie, czy przedłużamy umowę. Pilnuje tego mój menedżer. Nie zaprzątam też sobie głowy tym, czy coś może wydarzyć się tej zimy. Musiałby pojawić się jakiś konkret, a na razie o nich nie słyszę. Zobaczymy, jak się przyszłość poukłada.

Mam chłodną głowę, pokorę i świadomość, że muszę się dobrze prowadzić, bo szansa może nadejść w każdym momencie i trzeba być gotowym na jej wykorzystanie. Na pewno nie podchodzę do tematu tak, że gram tylko w III lidze. Spójrzmy zresztą, jakim klubem jest Ruch. Wszyscy zadają sobie pytanie, czemu znalazł się w takim miejscu. Trzeba coś z tym zrobić! Choć już trochę tu gram, to wciąż jestem w szoku, że na mecz potrafi przyjść po 5 czy 6 tysięcy ludzi. Po kilku meczach porównywałem naszą frekwencję z tą notowaną w ekstraklasie i to mówiło samo za siebie. Nie wiem, jakie moglibyśmy mieć większe oczekiwania względem kibiców? My jesienią zrobiliśmy robotę, ale oni tym bardziej – podkreśla Bartolewski.

Na rundę wiosenną ma ciche marzenie. – Pogoń to najbliższy mi ekstraklasowy klub. Spędziłem w niej kilka lat, śledzę poczynania znajomych, bo wciąż grają tam Sebastian Kowalczyk i Marcin Listkowski, przebija się Maciek Żurawski. Mistrzostwo Pogoni, awans Ruchu… To byłby dobry dwupak – uśmiecha się 21-latek.

 

8 GOLI w barwach Ruchu strzelił Mateusz Bartolewski, z czego 4 w minionej rundzie.
41 MECZÓW rozegrał Bartolewski w chorzowskich barwach.

Na zdjęciu: Mateusz Bartolewski to dobry duch zespołu „Niebieskich”.