Ruch Chorzów. Wszystko na dobrej drodze

Powiedziałem dziewczynom, że w każdym meczu grają o życie – zdradził jedną z tajemnic przerwania długiej serii bez zwycięstwa u siebie trener Ruchu Marcin Księżyk. Chorzowianki mogą w sobotę opuścić ostatnie miejsce w tabeli.


Gdy 26 października 2019 roku „Niebieskie” rozprawiły się z Piotrcovią 30:25, pewnie niewielu przypuszczało, że na kolejne ligowe zwycięstwo we własnej hali przyjdzie im czekać do 10 stycznia 2021 roku. Jak łatwo obliczyć, daty te dzieli 442 dni.

Wiadomo, przez sporą część tego okresu nie rozgrywano meczów, bo ze względu na pandemię sezon 2019/20 zakończono 23 marca, co nie zmienia faktu, iż radości z punktów przy Dąbrowskiego nie było od dawna.

Podwyższone ciśnienie

Co prawda po pełną pulę miejscowym sięgnąć się nie udało, ale dzięki lepiej egzekwowanym rzutom karnym w niedzielnym spotkaniu z Młynami Stoisław Koszalin dopisały sobie 2 „oczka”. Ich okoliczności były przedziwne, bo po dobrym początku – zarówno w agresywnej, „wysokiej” obronie, jak i w ataku – chorzowianki prowadziły i wydawało się, że będą kontrolować spotkanie.

Po kwadransie jednak w ich grze coś się zacięło; mnożyły się błędy techniczne, często gubiły piłkę, pudłowały z pewnych wydawałoby się pozycji.

Rywalki skrzętnie to wykorzystywały, powiększając przewagę. Do tego dochodziły zupełnie niezrozumiałe decyzje sędziów, którzy przymykali oczy na faule przyjezdnych, dostrzegając minimalne przekroczenia linii pola bramkowego, co skutkowało dyktowaniem rzutów karnych. Ciśnienie było więc wysokie nie tylko na parkiecie, ale i wśród zarządzających klubem.

Kapitańska pieczęć

Gdyby się poszperało głębiej, pewnie znalazłoby się mecz, w którym wysoko przegrywająca po pierwszej połowie drużyna była w stanie odrobić straty, ale w Chorzowie coś podobnego zdarzyło się 1 kwietnia 2019 roku, kiedy Ruch rzucił się w pościg za siódemką z Kościerzyny, z którą do przerwy przegrywał 12:16, ale zdołał dogonić, zremisować 28:28, a następnie pokonać w rzutach karnych. Tym razem po pierwszej połowie miał minus 6 (11:17), na początku drugiej odsłony nawet minus 8 (11:19), a w 54 minucie jeszcze minus 4 (21:25).

Doszukując się analogii, warto zauważyć, iż w obu meczach pieczęć na zwycięstwie postawiła Katarzyna Wilczek, występująca wtedy pod panieńskim nazwiskiem Masłowska. – Może z boku było widać, że ten rzut był pewny i spokojny, ale nie chciałabym wchodzić w szczegóły, jak czułam się przed jego oddaniem i jakie emocje mi towarzyszyły – mówiła już na spokojnie kapitan „Niebieskich”.

Pomocna analiza

Rzut rzutem, ale pierwszoplanową postacią niedzielnego spotkania była bez wątpienia Kaja Gryczewska. Weszła do bramki w trudnym momencie i aż do „karnej” serii jej nie opuściła. To jej interwencje pobudziły koleżanki do odrabiania strat oraz skomasowania defensywy; żeby w 30 minut stracić zaledwie 8 goli, to w obronie „coś” trzeba grać. Bywały mecze, w których Gryczewska pomagała drużynie, odbijając wiele ważnych piłek (również z 7 metrów), ale ten z Koszalinem zapewne zapamięta na długo.


Czytaj jeszcze: Niemożliwe nie istnieje

– Choć przegrywałyśmy wysoko, wierzyłyśmy w odrobienie strat. Nie mam specjalnego sposobu na bronienie „siódemek”, ale przed meczem wraz z trenerem Księżykiem przeanalizowaliśmy, jak rzucają poszczególne zawodniczki Młynów i wiedziałam, gdzie pójdzie piłka – powiedziała 21-latka, która w serii „siódemek” nie dała się pokonać dwukrotnie.

W swoich rękach

Dumy ze swych podopiecznych nie krył ich szkoleniowiec. – Powiedziałem dziewczynom, że w każdym meczu grają o życie, ale specjalnie nie trzeba ich było motywować. Apelowałem o spokój oraz koncentrację i tych elementów nie zabrakło. Mecze wygrywa się mocną obroną i na nią postawiliśmy. Dołożyliśmy do tego szybki atak, którym zmęczyliśmy rywalki, „wyrzuciliśmy” je na kilka kar i końcówka była spokojna.

Wyszarpaliśmy bardzo ważne punkty i jesteśmy na dobrej drodze, żeby opuścić ostatnie miejsce w tabeli. Wszystko jest jakby ułożone pod nas – zauważył Marcin Księżyk, mając na myśli dwupunktową stratę do Eurobudu JKS Jarosław, którego jego podopieczne podejmą w najbliższą sobotę o 16.00.

18

DNI dzieliło bolesną (24:42) porażkę z Piotrcovią i zwycięski remis z Koszalinem (25:25, w karnych 4-3). Podczas świąteczno-noworocznej przerwy chorzowianki miały raptem 3 dni wolnego. – Trening czyni mistrza – podsumował solidnie przepracowany okres prezes KPR Ruch, Klaudiusz Sevković.

Na zdjęciu: Katarzyna Wilczek (z prawej) i jej koleżanki mają świadomość, że walka do upadłego może przynieść owoce.

Fot. Marcin Bulanda/PressFocus