Nie atakujcie się, siądźcie do stołu!

Rozmowa z Ryszardem Sadłoniem, byłym przewodniczącym Komisji Kultury i Sportu w Chorzowie.


Przeżył pan wycięcie „świeczki”, przez co Ruch musi wyprowadzać się z Chorzowa?
Ryszard SADŁOŃ
: – Na facebooku zmieniłem zdjęcie w tle, Grzesiu Joszko dał mi zgodę, by wykorzystać fotografię miasta ze świeczkami w oddali… Ten widok towarzyszył mi od dziecka. Mieszkałem na Prostej. Gdy byłem całkiem mały i nie puszczano mnie jeszcze na mecze, to patrzyłem tylko na łunę, która szła z Cichej. Samych lamp nie było widać – tylko tę jasność, z którą przez lata byliśmy związani. To nie pierwsza rzecz, którą wycięto, zniszczono, a osoba odpowiedzialna za obiekt nie pomyślała, co z nią po tej wycince zrobić.

„Świeczka” wylądowała na wysypisku w Maciejkowicach.
Ryszard SADŁOŃ
: – Zniszczony też kiedyś został zegar na Ruchu, pocięty na kawałki. Usłyszałem: „to przecież tylko obudowa, a zegar to ten mechanizm w środku!”. Nikt nie zapytał konserwatora zabytków, co z tym zrobić, czy gdziekolwiek przenieść, zachować. Po prostu pocięto to na złom i zespawano coś podobnego.

Legendarna Omega jeszcze na Cichej mimo wszystko jest. „Świeczek” zaraz nie będzie.
Ryszard SADŁOŃ: – Zwykli ludzie podchodzą do tego tematu z dużym sentymentem. Szkoda, że nie zarządzający. Marek Kopel był fanem sportu, ale nie grałby w hokeja, gdyby wolał piłkę. Nie mówiąc już o Andrzeju Kotali. Szkoda, że w Chorzowie nie ma pięciu jezior. Może rozwijalibyśmy się chociaż pod tym kątem. Obu panów łączy to, że chyba nigdy nie byli na wyjazdowym meczu Ruchu.

Obecny prezydent Chorzowa to fan żeglugi.
Ryszard SADŁOŃ: – Gdy Ruch walczył o mistrzostwo, grał ważny mecz z Lechem, Kotala był na koncercie Feela w Batorym. Nie czuje piłki, nie jest w jego głowie.

Można mieć o to pretensje?
Ryszard SADŁOŃ: – Nie można. Pamiętam, jak do Chorzowskiego Centrum Kultury chciałem przyciągnąć festiwal piosenki żeglarskiej „Tratwa”. Wcześniej odbywał się w „Spodku”. Zakładałem, że otrzymamy mocne błogosławieństwo prezydenta, ściągniemy jakieś gwiazdy i Chorzów z czasem będzie mógł tym festiwalem zasłynąć. Ale prezydent nie wykazał zainteresowania. Wraz z Czarkiem Grzesiukiem chcieliśmy zrobić festiwal filmowy. Czarek przyjechał specjalnie z Warszawy. Kotala posłuchał go pięć minut – i do widzenia. W Chorzowie nie ma wizji zrobienia czegoś większego. Obecna władza nie czuje potrzeby budowania środowiska. Efekt jest m.in. taki, że dziś mamy pustą ulicę Wolności.

Ryszard Sadlon (z prawej). Fot. Marcin Bulanda/PressFocus

W nowy stadion już chyba nikt nie wierzy.
Ryszard SADŁOŃ: – Kotala na 100 procent nie kłamał, że chce go wybudować. Tyle że opozycja w Chorzowie nie zwykła składać projektów uchwał. Albo była na „nie”, albo na „tak”, wspomniane Chorzowskie Centrum Kultury to chyba jedyne takie nasze wspólne dziecko, które powstało przy współpracy wszystkich opcji politycznych. Poza tym – opozycja nie śledziła budżetu, nie szukała pieniędzy. Dlatego potem się zdziwiła, gdy doszła do władzy, zerknęła w budżet i ujrzała w nim brak środków. Chorzów nie ma luksusu posiadania 200 milionów nadwyżki i kombinowania, „a co byśmy sobie za te 200 milionów teraz zrobili?”. Zamiast tego trzeba patrzeć, komu zabrać, wykreślić. Gdy wykreślisz – masz od razu wroga. Poza tym, wybory do rady miasta są tak skonstruowane, że nie interesujesz się tym, co dzieje się w całym mieście. Masz się interesować, by przed twoimi oknami nie powstała stacja benzynowa – niech stanie u kolegi z innej dzielnicy. By nie powstał cmentarz, zakład pracy, coś uciążliwego. Ludzie mają mieć spokojnie, dlatego radny pilnuje swojego interesu, a nie interesu miasta. Nie wysila się, by być rozpoznawalnym w całym mieście, bo po co? A przez to nie zna problemów tego miasta.

Procedura – przede wszystkim projektowa – mająca doprowadzić do powstania nowego stadionu ciągnęła się latami.
Ryszard SADŁOŃ: – I de facto ciągnie się dalej. Ale przecież ludzie byli już oswojeni z myślą, że Ruch będzie grał na Stadionie Śląskim. Kolejki pod nas Ekstraklasa i PZPN ustawiały, pierwsze mecze Ruch grał na wyjeździe! Potem „krokodylki” na budowie się posypały – i znów nastąpił powrót do koncepcji nowej Cichej.

Po 9 latach okazuje się, że na Śląskim jest problem, by zorganizować choćby jeden ligowy mecz Ruchu.
Ryszard SADŁOŃ: – Urząd Marszałkowski był przez Chorzów zwalniany z podatku, a musiałby płacić ileś milionów rocznie za sam Stadion. Było to dogadane na zasadzie barteru. Jak jest dziś – tego nie wiem.

Zdaje się, że podobnie.
Ryszard SADŁOŃ: – Sytuacja mimo wszystko jest zupełnie inna. Gdyby Ruch wrócił do ekstraklasy, może dałoby się organizować 3-4 mecze na sezon. Ale musiałby grać o coś, liczyć się w lidze, by ludziom chciało się jeździć. Lata temu chcieliśmy dzięki Ruchowi przyciągać ludzi, robić eventy niezwiązane z meczem, Park Śląski generował duże możliwości. W planach była współpraca Urzędu Marszałkowskiego z województwem opolskim, coś zaczynało się już dziać na linii naszych teatrów. Piłkarsko Odra wtedy się nie liczyła, chodziło o to, by z tamtych terenów wabić ludzi do nas. Ruch im się dobrze kojarzył, miło wspominają czasy Piechniczka, różne były możliwości. By mieli jednocześnie zniżkę na teatr, zoo, wesołe miasteczko i mecz. Ktoś powie, że to fikcja, absurd, ale był taki mecz na Cichej, na którym wystąpiły mażoretki z Branic. Przyjechały dwa autobusy, z nimi i rodzicami, którzy chcieli zobaczyć swoje córki na Ruchu, jeszcze wykupili obiady w Focusie… Był taki pomysł, aby mając do dyspozycji wielki Śląski, klub zapewniał kupującemu bilet rezerwację dwóch sąsiednich miejsc – gdyby chciał wziąć kumpla, który dotąd nie był w bazie kibiców, to ten kumpel miałby 50 procent zniżki. Kiedyś na trybunie siadało się gdziekolwiek. Teraz na mecz może wybrać się dwóch znajomych i siedzieć po przeciwnych stronach trybuny. To psychologicznie działa.

Czy wtedy by zadziałalo to i cokolwiek innego, już się nie dowiemy. Nadal płyną plotki z miasta, że stary projekt modernizacji Cichej to nie, że trzeba kupić inny i budować etapowo, wnioskować do rządu o dofinansowanie…
Ryszard SADŁOŃ: – Siemianowski jest bardzo dobrym prezesem. Mam odwagę się przyznać, że choć wiedziałem, jak fajny i jak bardzo nasz to synek, to nie sądziłem, iż tak fajnie to poukłada. Ma kontakty, chce stadionu dla Ruchu. Życzę, by tego doczekał.

Ale nie Seweryn Siemianowski buduje stadion, musi chcieć tego miasto.

Ryszard SADŁOŃ: – Które niestety jest biedne. Prawie bez inteligencji. To są śladowe ilości i nawet jeśli są – to niewykorzystywane. I broń boże siebie tu nie mam na myśli, żeby było jasne! Tragedią miasta są natomiast ludzie, którzy myślą, że są inteligencją. Proszę też nie mylić inteligencji z byciem inteligentnym. Mawia się, że frak zaczyna pasować dopiero w trzecim pokoleniu. Niektórzy próbują zakładać go w pokoleniu pierwszym. Śmiesznie w nim wyglądają, tak się nie da.

Radni zaczęli interesować się tematem stadionu dopiero w momencie, gdy mleko się wylało.
Ryszard SADŁOŃ: – Podczas mojej ostatniej kadencji w radzie (2010 – 2014 – dop. red.) czułem, że tracę czas. Nie zmartwiłem się, gdy w kolejnej już mnie zabrakło, bo wiedziałem, że jest wiele innych rzeczy do robienia w życiu. Gdy Kotala został prezydentem, byłem przewodniczącym Komisji Kultury i Sportu. Wałkowałem temat Ruchu. Zapraszałem zarząd. Potem Mariusza Klimka. Potem Darka Gęsiora. „Co, nie mamy innych tematów?” – słyszałem pytanie. Odpowiadałem, że nie – bo jest Ruch i długo, długo nic. Najpierw trzeba uporządkować kwestię Ruchu. Ustalić jakiś plan – jak długo będzie potrzebował od miasta pomocy, a kiedy sam będzie pomagał miastu.

Od jakiegoś czasu co rok w czasie uchwalania budżetu jest znak zapytania przy klubie, bezustanne szarpanie się.
Ryszard SADŁOŃ: – Próbowałem przeforsować, by klub określił się. Np., że „w najbliższych latach potrzebujemy z miasta 10, 6, 4 milionów złotych, a potem będziemy już samowystarczalni”. Albo: „będziemy rokrocznie potrzebować 3-4 mln”. Na samym początku kadencji na komisjach siedzieliśmy po 3-4 godziny. Co poniedziałek był konwent przewodniczących, którzy referowali, czym się zajmowali ostatnio i jakie mają plany. Były kwartalne sprawozdania, wszyscy dyskutowali. Późniejsze komisje… Ja nie potrafiłem tych radnych zdyscyplinować. Początek posiedzenia komisji, godzina 15.0 – siedzi nas trzech. O 16.30 – czterech, ale zaraz jeden wychodzi. A ten, który przyszedł o 16.30, porusza temat omawiany wcześniej od 15.00. Może teraz jakoś to odżyło, ale szczerze – nie wierzę. Tych radnych nie widać. To nie są te rady, które były kiedyś. Gdy startowałem w wyborach – to dopiero uznając, że to narzędzie okaże mi się przydatne. Miałem w głowie mnóstwo pomysłów. Najważniejsze zrealizowane to żółto-niebieski Stadion Śląski i film „Niebieskie Chachary”, do którego dwa lata przekonywałem Czarka Grzesiuka. Radny to narzędzie do realizowania czegoś. Chorzów jest jaki jest, z takimi a nie innymi ludźmi. Przed ostatnimi wyborami pytano mnie, czy chcę startować na radnego. Odparłem, że na 99,9 procent nie, ale ten 0,1 procent sobie zostawiam. I zastanowię się, gdy pokażecie mi 50 ludzi, którzy chcą coś zrobić, zmienić… Ale wiedziałem, że nie pokażą mi nawet pięciu. Ktoś mówi, że tak – on będzie robił! Ale najpierw pokaż, że robisz. Że narzędzie radnego jest ci potrzebne. Jeśli nie, to będziesz kolejny zadowolony z 4200 zł diety, z których można sobie spłacać kredyt na auto.

Cały czas powtarzam, że sytuacja Ruchu dowodzi, iż nie jest tak ważny, tak mocny w mieście, jak niektórzy chcieliby widzieć. Wśród radnych nie ma zbyt wielu oddanych kibiców.
Ryszard SADŁOŃ: – Ruch jest podstawą. Nie rozumieją tego.

Tylko co z tego?
Ryszard SADŁOŃ: – Dzieci nie pomyślą o tym, że matka czy babcia są tak ważne. Bo po prostu są. Docenią to dopiero po śmierci, zapłaczą za niewykorzystanym czasem – z matką, babcią, dziadkiem, ojcem, bratem. Ci ludzie nie rozumieją, że większość mieszkańców Chorzowa musi żyć czyimś sukcesem, by być szczęśliwymi. Oni mają swój sukces. Zostali radnymi, hurra. Ja poznając nowych ludzi w Krakowie czy Warszawie nigdy nie przedstawiałem się jako radny z Chorzowa.

Nie no, bez przesady. Co to za wstyd?
Ryszard SADŁOŃ: – W towarzystwie mówiłem, że mam firmę R. Sadłoń; albo że jestem wiceprezesem Związku Górnośląskiego. Radny to ma być narzędzie. Młotek. A dla niektórych to jest wszystko. Nasi radni muszą zrozumieć, że ludzie muszą mieć czyiś sukces. Jak papież umierał, męczył się, to Polacy i tak chcieli, by żył jak najdłużej, bo mogli się tym pochwalić na zachodzie. Teraz są lepsze czasy. Był Małysz, Stoch, jest Lewandowski, Świątek. Przeciętny Kowalski żyje czyimś sukcesem. Chorzowianin ma być dumny z Ruchu, który gra w ekstraklasie.

Ale czy to warunkuje życie?
Ryszard SADŁOŃ: – Chop traci swoją męskość, gdy drużyna przegrywa! W robocie się z niego śmieją! Z czego ma być dumny?

Z siebie, rodziny, swojego życia.
Ryszard SADŁOŃ: – Ludzi się tego nie uczy. Przeciętny Kowalski ma z tym problem. Gdy Ruch ostatni raz awansował do ekstraklasy, „Wolka” była cała niebieska. Pamiętamy koszulki „Ekstraklasa 2007”. Wszyscy w tym biegali! Czytałem książkę „Zwierzęce instynkty”, Shillera i Akerlofa, czyli ekonomisty, noblisty. Dała mi do myślenia. Opisywał, jaki wpływ ma piłka nożna w Anglii na rozwój gospodarczy.

I…?
Ryszard SADŁOŃ: – Przegrana ulubionej drużyny generowała spadki. Wszyscy na tym tracili. Gdy reprezentacja Anglii odpada z mistrzostw świata, to o ileś procent siada cała giełda! Taki to ma wpływ na ludzi, ich decyzje. A my rozmawiamy tylko o małym Chorzowie. Rozumiem kibiców. Długo mogli być dumni z Ruchu. Jeszcze niedawno były trzy medale, dwa finały Pucharu Polski. XZa śmieszne pieniądze, pięć razy mniejsze niż Legia, osiągaliśmy bardzo podobne wyniki. Ludziom żyło się fajnie z miłością do klubu, który jest wysoko. I nagle to stracili. Wielu mieszkańców Chorzowa w domu może mieć ciężko. Nie mają swojego sukcesu zawodowego, oddanych przyjaciół. Byłem świadkiem, jak jeden facet przyszedł do teatru w koszulce Ruchu. Mój syn mówi: „Wiesz tata, to może była najlepsza rzecz, w jaką on mógł się oblyc. Może wie, że trzeba przyjść w koszuli, ale nie ma”. Przyznałem, że może mieć rację. Ruch to jedyna wspólnota, gdzie ten facet ma kogoś.

Piramida potrzeb Maslowa – potrzeba przynależności.
Ryszard SADŁOŃ: – Ludzie mają potrzebę bycia dumnym z czegoś, w Chorzowie ta duma to Ruch. I nagle to się straciło. Mamy najgorszy stadion spośród dużych klubów. Ale trzeba zdać sobie sprawę, że żyjemy w biednym miejscu. Kiedyś ludzie nie chcieli budowy stadionu, a prostych zmian. Placów zabaw, boisk na osiedlach, nowych toalet i plastikowych okien w szkołach, basenu w Hajdukach. Na Katowickiej dwa razy w tygodniu były groźne wypadki, ludzie ginęli, to robiło się przejścia dla pieszych. Robiło się lampy na osiedlu Oswaldów albo przy kościele na Pniokach, oświetlało kościół św. Barbary.

Przytaknie pan, gdy ktoś powie, że za rok, wiosną, przed wyborami, prezydent Kotala otworzy hucznie stary stadion z nowym oświetleniem i oznajmi, że oto dzięki miastu Ruch ma oświetlenie?
Ryszard SADŁOŃ: – To nie jest kwestia ugrywania czegoś politycznie. Nie widzę tu scenariusza, ale wiem, że w mieście na pewno myśli się o nowym stadionie. Nadal przecież mam kontakt z niektórymi ludźmi. Nie jest tak, że ten temat dla nich nie istnieje. Przecież im to nie jest na rękę, że ktoś cały czas po nich pluje. Ale trzeba mieć z czego budować. Być może kiedyś szło, w którymś momencie zostało to przespane. A gdyby nie zostało przespane, to zamiast wielu rzeczy w mieście mielibyśmy stadion spełniający wymogi ekstraklasy, ale byłby nadal niefunkcjonalny i na siebie nie zarabiał.

Czy kibice mają szansę na jakikolwiek sukces w przyszłorocznych wyborach samorządowych? Nawet wprowadzenie dwóch osób do rady miasta, niemających żadnej realnej mocy sprawczej?
Ryszard SADŁOŃ: – Mimo wszystko w radzie są sympatycy Ruchu. Pytanie, kogo mamy dokładnie na myśli, mówiąc „kibice”. Ja zwróciłbym uwagę na ludzi związanych z klubem. W mojej ocenie Marek Godziński z rady nadzorczej miałby szansę zostać prezydentem, jeśli by wystartował.

Dlaczego?
Ryszard SADŁOŃ: – Spełnia wiele warunków, ma pojęcie o biznesie, czymś tu się wykazał, odbudowując klub w dodatku jako wolontariusz, jest przystojny, w odpowiednim wieku, dlatego można go ludziom zaprezentować. Przy właściwej kampanii on mógłby wygrać z Kotalą. Ale to musi być właśnie taka droga. Nie mam nic przeciw kibicom, tysiącom prostych synków kochających ten klub. Jeśli jednak właśnie ktoś taki przystąpi do wyborów, to nie zagłosują na niego nawet ci, na których on najmocniej liczy. Właśnie dlatego, że sam startuje! Bo może zostać radnym i mieć lepiej niż oni! Nieraz ktoś sądzi, że dostanie 200 głosów, a dostaje 7. Był u nas w Chorzowie przypadek, że facet nie otrzymał ani jednego głosu. Chciał złożyć skargę, a wtedy żona przyznała się, że nie poszła na wybory…

(śmiech)
Ryszard SADŁOŃ: – Po wyborach rada zmieni się w małym stopniu. To niemożliwe, by wymieniona została większość rady, ale taki Godziński wprowadziłby do niej spore ożywienie. Ludzi tego typu tam brakuje. Nie ma jednak w mieście osób, które stworzyłyby nową siłę polityczną. Czas kampanii będzie tylko rozdrapywał rany. Dlatego mam taki apel. Nie atakujcie się, siądźcie i spróbujcie wypracować coś razem. Kibice, Kotala, PO, PiS. Przyznajcie się do błędów, jeśli trzeba, uderzcie w pierś, ale usiądźcie do stołu i zastanówcie, co można zrobić wspólnie. Pomyślcie nad przyszłością Ruchu i miasta, ona może być zupełnie inna. Jeśli nie zrobicie czegoś razem, to nie stanie się to w ogóle.

Do Gliwic będzie pan jeździł?
Ryszard SADŁOŃ: – Będę. Jak wszędzie. A mam nadzieję, że wkrótce też do Gdańska czy Warszawy.


Fot. Tomasz Kudala/PressFocus