Sądne dni selekcjonera

Słuchając pomeczowej oceny spotkania wygłoszonej przez selekcjonera można było odnieść wrażenie, że funkcjonuje w nieco innej, a nawet alternatywnej rzeczywistości. – Patrząc na to, co drużyna pokazała zwłaszcza w drugiej połowie, widzę trochę pozytywów w naszej grze. Popełniliśmy jeden błąd, który sprawił, że straciliśmy gola. Po stracie bramki drużyna pokazała jednak zaangażowanie, charakter i dążenie do strzelenia gola. Szkoda sytuacji Roberta Lewandowskiego, gdy piłka nieszczęśliwie tuż przed nim podskoczyła. Jestem jednak zadowolony z podejścia i widocznej złości w drużynie, która chciała zmienić losy tego meczu – powiedział selekcjoner zapytany, czy nie odczuwa niepokoju widząc efekty swej dotychczasowej pracy.

Zabrzmiało to o tyle zaskakująco, że jeszcze w obecnym roku kalendarzowym biało-czerwoni plasowali się w czołowej ósemce na świecie…

Kiedy jest czas na testy?

Dodatkowo, przed miesiącem grając o pozostanie w Dywizji A Ligi Narodów z mocną Portugalią i przebudowywaną – ale z naszego punktu widzenia wciąż silną – Italią, trener reprezentacji Polski eksperymentował. I to na całego, z ustawianiem bez skrzydłowych, które miało pomóc w opanowaniu środka pola i przyczynić się do kontroli nad meczem dzięki zdominowaniu lepiej wyszkolonych rywali. Było to bardzo odważna, ale też ryzykowna strategia, zwłaszcza zważywszy, że po raz ostatni – i bodaj jedyny – biało-czerwoni byli w stanie skutecznie grać w ten sposób w czasach Orłów Górskiego. Czyli ponad 40 lat temu.

Październikowa próba Brzęczka okazała się zupełnie nieudana, ale jeszcze większym zaskoczeniem był z pewnością fakt, że w czwartek – niejako dla odmiany – trener za wszelką cenę chciał pokonać Czechów w spotkaniu towarzyskim, które (z racji także niższej klasy rywala) bardziej nadawało się do testów i przymiarek. Czy zatem w podejściu do spotkań o punkty w LN i o nic z południowymi sąsiadami nie nastąpiła logiczna pomyłka?

Kto nie czyta gry?

– Gdyby Czesi potrafili teraz grać w piłkę tak, jak choćby ich generacja z Euro 2004 z Janem Kollerem i Milanem Baroszem, to już do przerwy strzeliliby trzy gole i załatwili sprawę. Tyle że to teraz zespół z końca piątej dziesiątki światowego rankingu, więc zagrał na swoim aktualnym pułapie. Nawet jednak ustawiona na takim poziomie poprzeczka i tak była za wysoka do przeskoczenia dla naszej drużyny.

Nawet, gdy czeski trener dokonał tylu zmian, że na ławce zostali już tylko masażyści, i tak rywale prezentowali się solidniej od nas – twierdzi były właściciel Widzewa Łódź, a obecnie menedżer piłkarski Andrzej Grajewski. – My mieliśmy zresztą tylko Roberta Lewandowskiego, który podaje partnerom na poziomie nieosiągalnym dla żadnego z pomocników, Przemka Frankowskiego ze świetnym gazem, walczącego od jednego do drugiego pola karnego, i biegającego wyłącznie do przodu Kamila Grosickiego. OK., pomocny starał się być także Mateusz Klich, ale to piłkarz, który nie ma odpowiedniej dynamiki, żeby napędzić zespół w trudnym momencie.

Dodatkowo, selekcjoner w pierwszej kolejności zdjął najgroźniejszego w naszym zespole Frankowskiego, co świadczy o tym, że zupełnie nie czyta gry. Jeśli tak bardzo zależało nam na wyniku, to pomocnik Jagiellonii powinien zostać na boisku do ostatniej minuty. Bo tylko on był w stanie w drugiej połowie urwać się rywalom, i dobrze obsłużyć Lewandowskiego albo sprokurować rzut karny. Grosicki nie miał już przecież siły i powinien zostać zdjęty dużo wcześniej.

Na co nie pozwala potencjał?

Selekcjoner zapowiadał przed meczem z Czechami, że w październiku zakończył eksperymenty z ustawieniem i teraz będzie już szlifował taktykę wyłącznie ze skrzydłowymi. Został jednak tym razem zmuszony, przez nieobecność kontuzjowanego Kamila Glika, do testów w linii defensywy i zupełnie – jak się okazało – nie trafił z obsadą. Postawił na zawodników w komplecie wychowywanych w Lechu Poznań, ale nie przełożyło się to na jakość, ani nawet na zrozumienie w naszej obronie.

– Jestem daleki od krytyki, zwłaszcza ostrej trenera Brzęczka, bo to młody i niedoświadczony jeszcze szkoleniowiec, więc byłoby to nawet trudne do wytłumaczenia, gdyby nie popełniał błędów. Musi jednak szybciej zacząć wyciągać wnioski, w przeciwnym przypadku za chwilę może go nie być w reprezentacji – uważa profesor fizjologii z wrocławskiej AWF, Jan Chmura.

Dreptanie po boisku

– Przede wszystkim powinien pamiętać, że powołania dla piłkarzy, którzy nie grają w klubach, to potencjalna katastrofa. Nawet jeśli mają wyższe umiejętności od krajowych konkurentów, ale brakuje im rytmu meczowego, będzie cierpieć dynamika gry. Zwłaszcza, że zagranicznym przeciwnikom ustępujemy nie tylko pod względem wyszkolenia, ale także przygotowania do wysokiej intensywności rywalizacji. Dlatego, jak to miało miejsce w meczu z Czechami, nasi zawodnicy sprawiają wrażenie, że jedynie drepczą. Nie jest to winą Brzęczka, to efekt wieloletnich zaniechań, które muszą zrozumieć ludzie mający wpływ na szkolenie w Polsce.

Pracujemy źle z młodymi piłkarzami, natężenia są zbyt niskie, co potem skutkuje tym, że znacznie odstajemy od rywali nawet motoryką. A przecież pod względem umiejętności technicznych dystans jest jeszcze większy. Tymczasem chcąc wygrywać, musimy mieć jakieś atuty. Owszem, mamy Lewandowskiego, który jest zawodnikiem wybitnym w skali światowej, ale on sam meczu nie wygra. Tymczasem Robert znów jest osamotniony na boisku, bo taktyka nie jest dostosowana do możliwości jego partnerów.

Wyniki reprezentacji Polski z kilku ostatnich lat były ponad stan, nasz potencjał nie pozwala nawet na fantazjowanie o zdominowaniu takich przeciwników jak Portugalia czy Włochy. To już jednak, mam nadzieję, selekcjoner Brzęczek zrozumiał.

Ile ma rodowej ziemi?

Smutna prawda jest taka, że trener naszej drużyny narodowej musi – identycznie jak w klubie – dobierać taktykę do zawodników, których ma do dyspozycji, a nie piłkarzy do wymyślonej strategii. Międzynarodowy poziom prezentuje nieliczna tylko garstka reprezentantów. A dodatkowo, nie wszyscy potrafią sprzedać umiejętności w kadrze lub nie są teraz odpowiednio umotywowani.

– Nie wiem, z jakiego powodu Grzegorz Krychowiak wciąż dostaje miejsce w wyjściowym składzie. Przecież ten zawodnik, który oddając piłkę partnerom zamiast wybiec na pozycję, staje i rozgląda się po trybunach, jakby szukał wśród widzów potencjalnych nabywców koszul, które szyje. A jeśli ktoś nadal się upiera się, że Piotr Zieliński ma kosztować 40 milionów euro, to ja się pytam, ile on musi mieć hektarów rodowej ziemi, że ta wartość jest tak wysoka. Patrząc na to, co prezentuje w drużynie narodowej, nie zapłaciłbym nawet jednej dziesiątej – złośliwie ocenia Grajewski.

– Zieliński jest prawie jak Uwe Rahn przed laty w Niemczech. To znaczy dobry w klubie i nijaki, często bezproduktywny w reprezentacji. Prawie, bo Niemiec dawał niegdyś Borussii Moenchengladbach znacznie więcej niż Polak jest w stać dać teraz SSC Napoli. Brzęczek musi to wreszcie dostrzec, bo daleko nie zajedzie. Nie dość, że selekcjoner w ogóle nie reaguje na wydarzenia na boisku, to można odnieść wrażenie, że siadając na ławce ma jedynie plan A. Dlatego, że nie przygotowuje planu B, jest zupełnie nieporadny, gdy coś zaczyna iść nie po jego myśli.

To zbyt cwany gracz?

– Szanuję Jurka jako człowieka, nawet bardzo, ale już w momencie, w którym dostał nominację, mówiłem, że wszedł w za duże buty. Nie jest przygotowany do roli selekcjonera w żadnym aspekcie, nie ma niezbędnych kompetencji – uważa były prezes Widzewa.

– Dlatego nie zdziwię się, jeśli pan Zbyszek na koniec roku powie, że musi zatrudnić szkoleniowca zza granicy, przy którym Brzęczek – z którym nadal będziemy wiązać nadzieje na lepszą przyszłość reprezentacji – poprawi warsztat. Bo Boniek jest zbyt cwanym graczem, żeby zaryzykować utratę kasy, która jest do wygrania w eliminacjach mistrzostw Europy…

 

Na zdjęciu: Trener Jerzy Brzęczek, mimo rozegrania pięciu spotkań, jeszcze nie odniósł zwycięstwa. Dlatego na siłę szuka pozytywów w grze biało-czerwonych…

 

Adam Godlewski bez znieczulenia o selekcjonerze