Sagan po raz trzeci

Alpy zebrały swoje żniwo. Po czwartkowym etapie „Wielkiej Pętli”, który kończył się podjazdem pod Alpe d’Huez, okazało się, że Vincenzo Nibali, czyli jeden z kandydatów do zajęcia wysokiej pozycji w klasyfikacji generalnej, nie jest w stanie kontynuować jazdy. „Rekin z Messyny”, w końcówce odcinka, zaliczył upadek. Wrócił wprawdzie na rower, dojechał do mety, ale później okazało się, że musi być hospitalizowany. Włoch doznał złamania jednego z kręgów kręgosłupa i musiał wycofać się z wyścigu. Odnośnie okoliczności nieszczęśliwego zdarzenia pojawiły się dwie wersje. Jedna mówiła o tym, że Nibali zderzył się z motocyklem. Tymczasem po analizie fotografii zamieszczonych na portalach społecznościowych wyraźnie widać, że włoski kolarz zahaczył kierownicą o… pasek aparatu fotograficznego jednego z nieroztropnych kibiców.

Przetrzebione grono sprinterów

To zdarzenie po raz kolejny poddaje w wątpliwość zabezpieczenie trasy na górskich etapach, gdzie niektórzy fani kolarstwa zachowują się, jak dzicz. Przez głupotę z wyścigiem musiał pożegnać się jeden z najwybitniejszych kolarzy ostatnich lat. Inni skapitulowali w Alpach z innych powodów. Było dla nich, po prostu, zbyt trudno. Ciężkie podjazdy poważnie przetrzebiły przede wszystkim grono sprinterów. Z wyścigu wycofali się m.in. Dylan Groenewegen i Fernando Gaviria, którzy w początkowej fazie rywalizacji wygrali po dwa etapy, a także Marcel Kittel i Mark Cavendish, którzy z kolei… przekroczyli limit czasu. Z roweru zsiadł Andre Greipel i uznał to za postawę honorową. – Niektórzy wjeżdżają do góry po… klamkach samochodów. Ja, jeżeli nie mogę podjechać pod górę, wolę podziękować – powiedział niemiecki sprinter, który ma na swoim koncie 11 etapowych zwycięstw podczas Tour de France. Wszystkie wygrał po finiszu z grupy. A wczorajszy odcinek „Wielkiej Pętli” przeznaczony był właśnie do sprinterów. Kolumna Tour de France opuściła Alpy i udała się w kierunku Masywu Centralnego, gdzie będzie rywalizować w weekend.

Teraz Masyw Centralny

Etap pozbawiony był trudności w postaci wspinaczek. Wydawało się, że kolarze – mając w nogach trzy niezwykle ciężkie dni – pojadą rekreacyjnie, tymczasem tempo od pierwszych kilometrów było bardzo wysokie. Czteroosobowa ucieczka jechała na krótkiej smyczy i miała iluzoryczne szanse powodzenia. Najdłużej przed peletonem wytrwał Michael Schaer, który został doścignięty na 6 km przed metą. O zwycięstwo rywalizowali zatem sprinterzy. Trudna technicznie końcówka rozerwała grupę zasadniczą, ale ci najszybsi zachowali czujność i finałowa rozgrywka była emocjonująca. Wszystkich jednak pogodził nie kto inny, tylko Peter Sagan. Lider klasyfikacji punktowej ograł na ostatnich metrach Alexandra Kristoffa i Arnauda Demare’a. Dla trzykrotnego mistrza świata było to już trzecie etapowe zwycięstwo podczas tegorocznego wyścigu, a jedenaste w karierze. Dzień wcześniej „Peto” powiedział, że nie pamięta tak trudnego etapu, jak ten na Alpe d’Huez. Jak zatem doskonale widać kolarz grupy Bora-hansgrone potrafi się doskonale regenerować. Dziś i jutro kolarze rywalizować będą we wspomnianym Masywie Centralnym. I chociaż podjazdy będą dużo mniej wymagające od tych w Alpach, to należy spodziewać się, że sporo będzie się działo, a do głosu dojdą kolarze lubiący uciekać i tacy, którzy specjalizują się w wyścigach klasycznych.