Santilli wraca do domu

Życie jest piękne, bo w krótkim czasie można przeżyć tyle emocji. Jeszcze trzy dni temu byłem smutny, gdyż zostawiłem drużynę w trakcie sezonu, a to nie jest w moim stylu. Dziś jestem szczęśliwy. Wracam do domu. To miejsce i ten klub to historia mojego życia – powiedział Roberto Santilli, nowy trener Jastrzębskiego Węgla, który sezon zaczął w roli szkoleniowca Indykpolu AZS Olsztyn. Zastąpił Ferdinando De Giorgiego. Były selekcjoner reprezentacji Polski wybrał pracę w Cucine Lube Civitanova. Kontrakt Santilliego ma obowiązywać do końca przyszłego sezonu.

Z Aten wrócili zdołowani

Santilli do Jastrzębia wraca po ośmiu latach. Trenerem śląskiej drużyny był w latach 2007-10 i był to dobry czas. Poprowadził ją do srebrnego i brązowego medalu mistrzostw Polski, a także zdobył Puchar Polski.

Stanowisko objął po Tomaso Totolo. Zadanie miał trudne. Pod wodzą Totolo jastrzębianie wywalczyli wicemistrzostwo Polski. Srebrną drużynę opuściło jednak kilku czołowych zawodników: Łukasz Kadziewicz, Daniel Pliński i Grzegorz Szymański. Santilli musiał zatem zbudować zespół od nowa. Pierwszy sezon nie do końca był udany. Czwarte miejsce w rozgrywkach przyjęto z niedosytem. W Lidze Mistrzów jastrzębianom też nie poszło najlepiej, ale ówczesny prezes Zdzisław Grodecki pozwolił Santillemu pracować dalej.

W kolejnych rozgrywkach było już dużo lepiej. Brązowy medal i finał Pucharu Challenge pokazał postęp. Zespół miał odpalić w kolejnym sezonie i rzeczywiście tak się stało. Kibice pamiętają z tamtego okresu przede wszystkim wspaniałe zwycięstwo w Pucharze Polski. – Tak, to moje najpiękniejsze wspomnienie z czasu pracy w Jastrzębiu Zdroju – mówił wczoraj Santilli. Do Bydgoszczy, na turniej finałowy, jastrzębianie pojechali jednak w nie najlepszych humorach. – Tuż przed Pucharem graliśmy mecz Ligi Mistrzów w Atenach. Zaprezentowaliśmy się bardzo słabo i wieszano na nas psy. Roberto był wściekły. Zależało mu, bo to była Liga Mistrzów. Do Bydgoszczy pojechaliśmy prosto z Grecji. Byliśmy trochę zdołowani, ale trener potrafił drużynę „wyluzować”. Na boisko wyszedł całkiem inny zespół i wygraliśmy turniej – wspomina Leszek Dejewski, który wówczas był asystentem Santilliego, a teraz znów będzie z nim współpracował.

Widział projekty hali

Człowiek, który jest w Jastrzębskim Węglu praktycznie od zawsze, wspomina pracę ze starym-nowym trenerem w samych superlatywach. – Kiedy się spotykaliśmy, zawsze dobrze wspominał Jastrzębie i widać było, że… trochę za nami tęsknił – uśmiecha się Dejewski, który podkreśla, że każdy z byłych zawodników Santillego bardzo miło go wspomina. Liderem tamtego zespołu był przede wszystkim Paweł Abramow. W Jastrzębiu-Zdroju do dziś opowiada się legendy o tym, ile to Rosjanin zarabiał i ile klub płacił za wynajem domu dla niego. Fakty są jednak takie, że zawodnik ten był motorem napędowym tamtego JW, który po wywalczeniu PP zdobył srebrny medal PlusLigi. To był ostatni finał ligowych rozgrywek z udziałem „pomarańczowych”, a do historii przeszła zwłaszcza półfinałowa batalia z ZAKSĄ Kędzierzyn-Koźle. Cztery z pięciu meczów kończyło się tie-breakiem.

Po sezonie 2009/10 Santilli nie zdecydował się na przedłużenie kontraktu z Jastrzębskim Węglem. Odszedł do Iskry Odincowo. – Uznałem wtedy, że dotarliśmy do kresu naszych możliwości. Więcej z tamtą drużyną nie dało się osiągnąć – wspomina Włoch, który nie zdecydował się porównać siły tamtej ekipy z obecną. – Wtedy budowaliśmy zespół przez trzy lata. To był proces. Nie byłem magikiem i teraz też nie jestem – uśmiecha się. – Ciężko pracowaliśmy i teraz też będziemy – dodaje.

Największą różnicą pomiędzy tamtym a obecnym okresem jest… hala, w której przyjdzie mu rozgrywać mecze z JW. Wtedy jastrzębianie występowali w legendarnym „kurniku” w Szerokiej, albo na… lodowisku. – Pamiętam, że oglądałem projekty hali, która powstawała. Myślałem sobie wówczas, że może kiedyś tu wrócę. I tak się stało – kończy trener „pomarańczowych”.

 

Na zdjęciu: Roberto Santilli wrócił do Jastrzębskiego Węgla. Znów będzie współpracować z Leszkiem Dejewskim (z lewej).