„Sasza” przed rewolucją

Rozmowa z Aleksandrem Buszkowem, skrzydłowym Górnika Zabrze, najdłuższym stażem zawodnikiem brązowych medalistów poprzedniego sezonu superligi.


Dlaczego po 12 latach odchodzi pan z Górnika?

Aleksander BUSZKOW: – Sam chciałbym to wiedzieć. Najkrócej mówiąc, nie dogadaliśmy się z prezesem (Bogdan Kmiecik – przyp. red.) w sprawach kontraktu. Potem dostałem inną propozycję, która mi się spodobała. I tak postanowiłem coś zmienić w swoim życiu…

Myślałem, że karierę popularny „Sasza” zakończy jednak w Zabrzu…

Aleksander BUSZKOW: – Też miałem takie plany. Ale jak głosi przysłowie: „ty planujesz, a los lub Pan Bóg ma swoje plany”. Szczerze – jeden na milion, że coś się zmieni. Musiałoby się wydarzyć coś naprawdę nadzwyczajnego, szanse są praktycznie zerowe. Podpisałem umowę w innym klubie, na 100 procent odchodzę.

Czy to prawda, że do Tarnowa?

Aleksander BUSZKOW: – Jeszcze nie mogę tego zdradzić, choć za chwilę to pewnie nastąpi. Tak się umówiłem.

A więc po 12 latach czeka pana także życiowa rewolucja…

Aleksander BUSZKOW: – Rewolucja to dobre słowo, zwłaszcza dziś w kontekście Białorusi… Coś w tym jest. Zmieniam dużo rzeczy w swoim życiu. Starszy syn szkołę, żona pracę. Gdy trzeba naprawić samochód albo komputer, wiem do kogo zadzwonić. W piłkę ręczną gram na Śląsku dłużej niż grałem w ojczyźnie, dłuższy staż tutaj ma tylko „maser” Rafał Biliński, to ja w zespole uczę „godać” innych (śmiech). Latem praktycznie wszystko zaczynamy od zera.

Słyszałem, że z prezesem się „zaparliście”…

Aleksander BUSZKOW: – Ja się z prezesem nie pokłóciłem. Mam szacunek dla tego człowieka za te 12 lat. Prezes zrobił dla mnie dużo dobrych rzeczy, nie miałem prawa wybrzydzać, ale to było wzajemne, bo ja też dałem drużynie i klubowi całego siebie. Nie mam powodów, żeby na koniec nie podać prezesowi ręki; nie jestem obrażony, sam wybrałem swoją drogę. I nikogo nie okłamałem, nie rozmawiałem z innym klubem zanim nie przyjąłem nowej oferty z Zabrza. Dopiero wtedy rozglądałem się za nowym pracodawcą.

Poszło o pieniądze czy czas trwania kontraktu?

Aleksander BUSZKOW: – Na 100 procent nie chodzi o pieniądze, w nowym klubie podpisałem kontrakt na gorszych warunkach niż miałem dostać w Zabrzu, ale na dwa lata. Chodziło mi zresztą o coś innego, jednak nie chcę na razie o tym mówić. Potem nawet słyszałem, że w Zabrzu też mogę zostać jeszcze dwa lata, ale wtedy było już za późno…

Trener Marcin Lijewski bardzo chciał, by pan został…

Aleksander BUSZKOW: – Z tego co wiem, tak. Choć w tym roku kończę 39 lat, daję 100 procent na boisku, o czym świadczą moje statystyki i wyniki. Jestem profi, nie mam sobie czego zarzucić.

Czy pana nowy klub też będzie walczył o medal, jak Górnik?

Aleksander BUSZKOW: – Każdy zespół ma swoje cele. Nie będzie to pewnie założenie z góry, ale w czasie koronawirusa trudno przewidzieć, jak potoczy się rywalizacja. Ten zespół chce się rozwijać, ma swoje ambicje. W Górniku przecież też nie od razu walczyliśmy o medal. Gdy przyszedłem, zaraz spadliśmy do I ligi, a ja z rozgrywającego zostałem skrzydłowym. Najpierw naszym celem było utrzymanie, dopiero potem coś więcej, aż do czasu, gdy w 2013 przyszli gracze pokroju Jurasika, Kubisztala czy Kuchczyńskiego. Mój nowy klub też ma ambicje coś osiągnąć za kilka lat, ma bardzo dobrego trenera.

Nie spadnie z superligi zanim się pan przeprowadzi?

Aleksander BUSZKOW: – Widząc, jak ci zawodnicy grają, jestem spokojny, że zdobędą potrzebne punkty. Cieszę się, bo naprawdę chcę iść do tego zespołu.

Po ponad 11 latach pobytu w Polsce dostał pan niedawno polski paszport. A gdzie jest pana miejsce?

Aleksander BUSZKOW: – Paszport odebrałem ostatnio, ale decyzję, że jestem obywatelem polskim dostałem na początku stycznia. Cały czas ciągnie mnie na Białoruś, tam są moje korzenie, cała rodzina. Ale na razie wiadomo, jaka tam jest sytuacja, a ja jeszcze nie kończę kariery. Jeżeli dalej będę potrzebny, a żona będzie miała pracę, bo w domu nie usiedzi (śmiech) – nie jest wykluczone, że zostaniemy w Polsce dłużej. Ale ja jestem Białorusinem z polskim paszportem.

Który medal w Zabrzu był dla pana cenniejszy – ten z 2014 czy z 2020 roku?

Aleksander BUSZKOW: – Ten ostatni, bo więcej dałem zespołowi, czułem się ważniejszym ogniwem niż 6 lat wcześniej. Wtedy dzieliłem czas na boisku z Patrykiem Kuchczyńskim. Teraz byłem już w gronie doświadczonych zawodników, którzy swoją postawą i poziomem mieli być wskazówką i podporą; spoczywała na nas większa odpowiedzialność. Nie mogliśmy się mylić w sytuacjach trudnych, kryzysowych i generalnie to się udawało.

Przeżył pan kilku trenerów w Zabrzu. Z którym pracowało się najlepiej?

Aleksander BUSZKOW: – Zawsze będę ciepło wspominał Patrika i Rastiego (Patrik Liljestrand i Rastislav Trtik – przyp. red.). Cała Polska mówiła o nas, że gramy coś nowego, fajnego. Rasti miał pecha, bo na końcu z różnych powodów nie było wyniku. Ale było super. O Marcinie Lijewskim też nie mogę złego słowa powiedzieć. Poza jednym trenerem, każdy coś pożytecznego wniósł. Nawet czas z Mariuszem Jurasikiem umocnił mnie psychicznie. Przy „Józku” była ciężka praca, ale mnie zahartowała, potem było mi już łatwiej.

Współczułem mu nawet, że musiał łączyć trenerkę z graniem, bo ręczna to za szybki sport, by dało się to pogodzić. Gdy nam nie szło, wchodził z ławki i pojedynczymi akcjami próbował załatwić sprawę, wziąć odpowiedzialność, ale to nie jest dobre. Reszta bowiem zrzucała odpowiedzialność z siebie, no i przegrywaliśmy. Nie widzę plusów roli grającego trenera. Ja na razie o tym nie myślę, ani o trenowaniu seniorów w superlidze, czy nawet niżej. Chcę pracować z dziećmi, z juniorami, w Zabrzu miałem kilka okazji ku temu i dobrze się w tym czuję. A potem? Czas pokaże.

Macie szanse na powtórzenie sukcesu z poprzedniego sezonu i zdobycie drugiego brązu z rzędu, ale wielu z was latem zmienia klub. To nie jest mentalny problem dla drużyny?

Aleksander BUSZKOW: – Jeżeli do każdego kolejnego meczu podejdziemy na 100 procent i każdy wykona swoją robotę, to jesteśmy w stanie ten medal zdobyć i wyprzedzić Azoty Puławy. Ci, którzy odchodzą, będą chcieli pożegnać się w dobrym stylu. W końcu mieć medal w CV a nie mieć, to różnica. Nie wierzę, że ktoś będzie tylko „odbębniał” robotę, bo ma już podpisany kontrakt w innym klubie. To jest działanie na krótką metę. Jak się zorientują w lidze, że się nie przykładasz, to następnym razem głęboko się zastanowią, zanim ci gdzieś zaproponują kontrakt. W każdym razie ja takich rzeczy nie toleruję. Zresztą znam nasz zespół, chłopaków i nie ma w nim takich, którym by nie zależało. Każdy ma coś do udowodnienia i da z siebie maksa.

Na zdjęciu: Latem wraz z odejściem „Saszy” skończy się pewna epoka zabrzańskiej piłki ręcznej…

Fot. Marcin Bulanda/PressFocus