Sebastian Świderski: Pełne zaufanie do trenera

Rozmowa z Sebastianem Świderskim, prezesem Polskiego Związku Piłki Siatkowej.


Najważniejsze: trener Nikola Grbić zostaje?

Sebastian ŚWIDERSKI: – Żyjemy w kraju, w którym wszyscy są trenerami, doktorami, ekspertami, wiedzą lepiej… Ale ludzie nie wiedzą, co się dzieje w środku tej grupy. Fakt, że pokonaliśmy Amerykanów i Brazylijczyków, pokazuje, że trener swoje wybory obronił. Wielu chciało, żeby grał Fornal zamiast Śliwki, żeby było tak a nie inaczej. Trudne decyzje trenera trzeba uszanować. Ja, jako człowiek i prezes, my, jako związek, je szanujemy. Będziemy popierać go w przyszłości. Tak więc zostaje.

Szczerze – a gdyby Amerykanie nas złamali w ćwierćfinale…

Sebastian ŚWIDERSKI: Nie byłoby mowy o zwalnianiu. Nawet jeżeli zarząd by zdecydował inaczej, stanąłbym w jego obronie, bo wiem, jakim jest człowiekiem i wiem jak angażuje się w pracę. Mistrzostwo świata wygrał człowiek, który jest fanatykiem ciężkiej pracy. Fefe De Giorgi najchętniej spędzałby w hali 12-14 godzin, gdyby było to możliwe. Podobnie jest z Nikolą, wiem, co robił w klubie i kadrze. Ta ciężka praca przynosi efekty. Wierzymy, że w następnych turniejach to my będziemy górą.

To może należy mu się podwyżka? Przynajmniej na razie nie będzie przecież pracował w żadnym klubie?

Sebastian ŚWIDERSKI: – Nikola jest na pewno usatysfakcjonowany zarobkami. Będzie zarabiał tyle, ile wynegocjował jego menedżer w umowie. Proszę się nie martwić o zarobki trenera (uśmiech).

A premie dla siatkarzy za medal będą?

Sebastian ŚWIDERSKI: – Tak. W kontraktach są przewidziane premie również za srebrne medale. Nie mamy zamiaru od tego uciekać. Dla nas to nie jest porażka, a sukces, i za niego należy się odpowiednie wynagrodzenie.

Jest rozczarowanie po finale?

Sebastian ŚWIDERSKI: – Oczywiście, że nie. Każdy chciałby, żeby złoto zawisło na naszych szyjach i puchar był nasz, ale patrząc na to, co się stało w tym turnieju, jak wyglądała nasza ścieżka do finału, kogo należało pokonać, to trzeba być szczęśliwym, że mamy srebro. Ja jestem dodatkowo szczęśliwy, ponieważ era wielkiej siatkówki w Polsce rozpoczęła się od srebra (w 2006 roku biało-czerwoni wywalczyli wicemistrzostwo świata, przegrywając z Brazylią w finale – przyp. red.) i liczę, że w niedzielę ta historia ruszyła na nowo i „misja Paryż” (miejsce rozegrania igrzysk olimpijskich w 2022 roku, przyp. red.] zakończy się sukcesem.

Był pan w drużynie, która w 2006 roku wywalczyła wicemistrzostwo świata. Czym się różni to srebro od tamtego?

Sebastian ŚWIDERSKI: – Faktycznie, wtedy była euforia, bo po wielu, wielu latach przerwy zdobyliśmy medal mistrzostw świata. Teraz każdy będzie mówił, że to srebro jest tylko srebrem, że to porażka, że przegrany finał… Każdy chciałby trzeciego złota z rzędu: siatkarze, kibice, ja również. Potrzeba kilku dni, żeby docenić ten wynik, że to srebro to nie porażka, a sukces polskiej siatkówki.

Gdyby piłkarze zostali wicemistrzami świata to byłaby euforia i tygodniowa feta, a u was smutek?

Sebastian ŚWIDERSKI: – (śmiech). To widać po zawodnikach, że to tylko srebro. Powtórzę: potrzeba kilku dni, żeby dotarło do nich, że to nie tylko srebro, ale aż. Niektórzy z nich po raz pierwszy wywalczyli medal w dorosłej siatkówce w tak wielkiej imprezie. Życzyłbym sobie żeby każda nasza reprezentacja, nie tylko w rywalizacji drużynowej, przywoziła z każdej imprezy mistrzowskiej medal.

Z drugiej strony trochę cieszę się, że jest niedosyt, bo ciągle jesteśmy postrzegani jako faworyt i ta porażka spowoduje, że zawodnicy i sztab będą mieli głód wygrywania. Po porażce z Włochami nie spoczniemy na laurach. Jeżeli wygralibyśmy mistrzostwo i przy okazji nie przegrali żadnego meczu, możliwe, że niektórzy zawodnicy i kibice uwierzyliby, że jesteśmy najlepsi, że jedziemy do Paryża po zwycięstwo. Przypomnę 2006 rok i nasze srebro, a rok później jechaliśmy do Moskwy na mistrzostwa Europy w roli „papierowych” faworytów i zajęliśmy 11. miejsce. Trzeba mieć pokorę i szacunek do rywali. Czołówka jest bardzo mocno spłaszczona. Oprócz Włochów są jeszcze Amerykanie i Francuzi, którzy nawet nie doszli do półfinału. Wiele reprezentacji będzie chciało w Paryżu zdobyć medal.

Były momenty w tych mistrzostwach, że chciał pan zdjąć marynarkę i wyjść na parkiet?

Sebastian ŚWIDERSKI: – Nieeee (śmiech). Choć z jednej strony tak! Oczywiście! Będąc byłym zawodnikiem, byłym reprezentantem, widząc, co się dzieje na trybunach, te emocje… Myślę, że każdy człowiek w tym momencie chciałby być na boisku i grać. Niestety, zdrowie nie pozwala.

Chłopaki zrobili, co mogli i należy cieszyć się z tego, co osiągnęli.

Wspomnienia wróciły. Za panem też przecież wielkie mecze w „Spodku”?

Sebastian ŚWIDERSKI: – Za każdym razem, kiedy wchodzę do „Spodka”, wspomnienia wracają. Pełne trybuny ludzi dopingujących naszą reprezentację od razu przypominają mi czasy wcześniejsze, od 1998 roku począwszy (Polska po raz pierwszy została zaproszona do Ligi Światowej – przyp. red.). Za każdym razem jest dreszczyk i to jest wielka sprawa.

Postawa Włochów w finale była dla pana zaskoczeniem?

Sebastian ŚWIDERSKI: – Tak. Może wcześniejsze mecze nie, ale sam finał – owszem. Od lat nie widziałem żadnej reprezentacji, która gra w taki sposób, jak Włosi w finale. Zaprezentowali się fenomenalnie w każdym elemencie: począwszy od przyjęcia, obrony, a skończywszy na ataku. Trudno jakiejkolwiek reprezentacji byłoby ich pokonać w finale. Niestety, trafiliśmy na nich w decydującym meczu, a z doświadczenia wiem, że grając o najwyższą stawkę, dodatkowo się motywują.

Nawet w latach d90., podczas „ery fenomenów”, kiedy zdobywali wszystko, nie przypominam sobie, by tak grali. W latach 2000., kiedy z kolei Brazylia rządziła, też nie przypominam sobie, by Włosi prezentowali taką siatkówkę. Jeśli rozgrywający Gianelli pozwalał sobie na ataki z drugiej piłki nawet z trzeciego metra, to pokazuje, jaki oni w niedzielę mieli luz, jak pewnie się czuli w tym, co robili. To dla nas nauka i doświadczenie: żeby za kilka lat w meczach o taką stawkę wygrywać z takimi rywalami.

Które ze spotkań podczas mistrzostw będzie pan pamiętał najbardziej?

Sebastian ŚWIDERSKI: – Nie odkryję Ameryki, mówiąc, że wszyscy kibice, zawodnicy, sztab trenerski stwierdzą, że na pewno ćwierćfinał z Amerykanami, bo była wielka obawa i że wróci… klątwa ćwierćfinału. O tym nie chcę wspominać, ale trzeba do tego wrócić (uśmiech). Wygraliśmy po ciężkim boju z reprezentacją, która była jednym z głównych faworytów do wygrania całego turnieju. Muszę też wspomnieć mecz z Brazylią, bo wszyscy mówili, że to nie jest już „ta” Brazylia, to nie jest ten zespół… Każdy mecz niesie ze sobą dozę niepewności, dozę emocji, wielką dozę nerwów. Każdy z tych meczów taki był, nawet ten z Tunezją. Nie ma nigdy pewności, jaki będzie koniec.

Ci zawodnicy pokazali, że można na nich liczyć, potrafią walczyć do końca. I nawet w momentach, kiedy z wyniku 11:7 robi się 11:11, kiedy trzeba walczyć do końca, kiedy decyduje każda piłka, nie spuszczali głów, nie poddawali się. To bardzo ważne, bo w kontekście przyszłych lat pokazuje „mental” zwycięzcy. Jeszcze podczas rozgrywek w grupie były dyskusje, czy warto wygrać, czy warto przegrać. Niektórzy eksperci mówili, że może lepiej przegrać wtedy z Amerykanami, ja się z tym nie zgadzam. Tak samo Nikola, który stwierdził, że o żadnym odpuszczaniu nie ma mowy. Mentalność zwycięzcy buduje się na lata i jak widać ci zawodnicy ją mają.

Dopiero w marcu zapadła decyzja, że mistrzostwa świata zorganizuje Polska. Na ich przygotowanie były więc tylko trzy miesiące. Przygotowanie poprzednich w 2014 roku trwało dwa lata. Odetchnął pan z ulgą po koronacji, że obyło się bez żadnej wpadki?

Sebastian ŚWIDERSKI: – Zdecydowanie. Jeszcze raz składam wielkie podziękowania wszystkim ludziom zaangażowanym w ten projekt, którzy od kilkunastu tygodni pracowali, by turniej się udał. Jak widać po reakcjach kibiców, mediów, ale i FIVB, nie ma żadnych zastrzeżeń. Pomimo kilku potknięć robimy wielkie wydarzenia. Chcieliśmy zrobić większą kampanię, ale żyjemy w czasach, w których za naszą wschodnią granicą rozgrywają się okropne rzeczy. Nie chcieliśmy świętować nie wiadomo jak, robić wielkiej fety, bo tam umierają ludzie.

Należy też oddać wielki szacunek reprezentacji Ukrainy, która fenomenalnie walczyła. Pokazała wielkie serce.

Staje się pan specjalistą od trenerów. Zatrudniał pan Ferdinando De Giorgiego, mistrza, i Nikolę Grbicia, wicemistrza świata…

Sebastian ŚWIDERSKI: – Nie zapominajmy też o Gheorghe Cretu, który zajął czwarte miejsce, a też był w ZAKSIE. Skąd to się bierze? To godziny rozmów z ludźmi ze środowiska o danym trenerze. Umiejętności to nie wszystko. Najważniejsze jest, jakim się jest człowiekiem i jak się podchodzi do innych ludzi. Więzi, które są między zawodnikami, sztabem pokazują, że to były dobre wybory. Tak było w ZAKSIE i mam nadzieję, że tak będzie w kadrze.


Na zdjęciu: Sebastian Świderski jest przekonany, że po srebrze znów nastąpi złota era polskiej siatkówki.

Fot. Łukasz Laskowski/Pressfocus