Seweryn Gancarczyk zawsze chciał grać do czterdziestki

Dokonał tego, ale na więcej nie pozwoliły plecy. Zakończył barwną karierę piłkarską, a w Rozwoju Katowice stawia pierwsze kroki jako trener.


Z reprezentacją Polski był na mundialu w Niemczech, z Lechem Poznań sięgał po mistrzowski tytuł, z Metalistem Charków wygrał grupę Pucharu UEFA. W wieku 40 lat zakończył barwną karierę. W IV lidze śląskiej trudno będzie wiosną o większe wydarzenie niż ostatni mecz Seweryna Gancarczyka. Był symboliczny – rozegrał go przy okazji derbów Podlesianki z Rozwojem. Mimo że występował w wielkich klubach, to miłą jesień piłkarskiego życia zapewniły mu te dwa małe katowickie ośrodki.
– Czuję żal, bo nie chciałem, by tak kończyła się ta moja kariera – mówi „Gancar”.

– Myślałem, że stanie się to w inny sposób – że będę zdrowy i rozegram mecz w pełnym wymiarze czasowym, że nie będzie to tylko kilka minut. Niestety, zdrowie mi szwankowało. Latem, podczas przygotowań Podlesianki do IV-ligowego sezonu, zaczął mi doskwierać ból w plecach. Robiłem różne badania, miałem rezonans. Nic poważnego nie wykazywały, po 3-4 miesiącach rehabilitacji wróciłem do treningów, a ból – razem ze mną.

Wolałem już nie podejmować ryzyka. Zawsze podkreślałem, że nie mogę grać na 30, 50 czy 60 procent. Wybiegając na zieloną murawę, oddawałem 100 procent serducha, a teraz nie byłoby to możliwe, dlatego musiałem podjąć taką decyzję.

Choć zdążyłem już przywyknąć do tej myśli, to i tak podczas ostatniego meczu buzowały we mnie uczucia. Moim cichym marzeniem było to, by pograć do czterdziestki. Myślę, że każdy tak by chciał. Ja tego dokonałem, gra ciągle sprawiała mi radość. Plan był taki, by po awansie Podlesianki z klasy okręgowej zaliczyć jeszcze sezon w IV lidze i wtedy się pożegnać. Wyszło inaczej. Nie chciałem ryzykować. Mam dwóch synów i chciałbym bez bólu móc pokopać sobie z nimi w ogródku.

Kołyska w Lizbonie

Seweryn Gancarczyk do swojej kariery podchodzi z dystansem. Nieraz śmieje się, że zamknął z hukiem Stadion Śląski, nawiązując do samobójczej bramki w meczu ze Słowacją – ostatnim przed długim remontem „Kotła Czarownic”. Ale po odwieszeniu butów na kołek warto wspominać te najpiękniejsze momenty. – 8 grudnia 2008 Metalist Charków grał ostatni mecz fazy grupowej Pucharu UEFA.

Najpierw, w kwalifikacjach, przeszliśmy Beskitas, a następnie, mając w grupie Hetrthę Berlin, Galatasaray Stambuł, Olympiakos Pireus i Benfikę Lizbona zajęliśmy w niej pierwsze miejsce. Ostatni mecz graliśmy w Lizbonie, a ja przed wyjściem na boisko dowiedziałem się, że… urodził mi się syn. To jemu zadedykowałem zwycięstwo 1:0, a koledzy po golu Oleksandra Rykuna wykonali „kołyskę”, witając Aleksa na świecie – opowiada „Gancar”.

– Moja kariera mogła być lepsza, gdybym podejmował lepsze decyzje. Ale patrzę na to w inny sposób. Jestem wychowankiem Podkarpacia Pustynia, w którym nawet nie było drużyny seniorów. Miałem dużo trudniejszą drogę niż wielu chłopaków dziś. Są akademie, rozwinięty skauting, na meczach pojawia się wielu obserwatorów. To inne czasy. Jak na chłopaka z Pustyni, poszło mi nieźle – uśmiecha się.

Bomby na Placu Wolności

Na Ukrainę trafił nieco przez przypadek – rozpadał się II-ligowy Hetman Zamość, menedżer szukał mu klubu za wschodnią granicą, przeszedł testy w Arsenale Kijów, choć zdążył już nawet usłyszeć, że je oblał. Po latach zastanawiał się, czy błędem nie było odrzucenie nowego, 3-letniego kontraktu z Metalistem Charków i powrót do Polski, do Lecha Poznań, mimo późniejszych sukcesów osiągniętych z „Kolejorzem”. Nic dziwnego, że na swój ostatni mecz wyszedł opatulony w ukraińską flagę.

– Grałem tam 6,5 roku, chciałem wyrazić współczucie solidarność z narodem, tworzonym przez wielu moich znajomych czy przyjaciół. W Charkowie mieszkaliśmy z żoną niedaleko Placu Wolności, na który spadły bomby. Łzy same stają w oczach, gdy widzi się zniszczone okolice, po jakich się spacerowało.

W tamtym mieście spotkały mnie najlepsze rzeczy. Grając w Metaliście zostałem ojcem, otrzymałem powołanie do reprezentacji Polski, walczyłem w Pucharze UEFA, zdobywałem trzykrotnie brązowy medal ligi ukraińskiej. To, co się wydarzyło w lutym i co się dzieje teraz, nie miało prawa zaistnieć w XXI wieku. Mam kontakt z wieloma osobami. Nie wszyscy od razu uciekali z Kijowa czy Charkowa, część została, część nie zdążyła wyjechać. Staramy się pomagać, znajomy fizjoterapeuta z czasów Metalista dzwonił, czy nie znalazłaby się tu jakaś praca. Samo życie… – zawiesza głos Gancarczyk.

Śląsk nowym domem

Pochodzi z Podkarpacia, mile wspomina Charków, ale dziś jego domem jest Śląsk, Katowice, dzielnica Podlesie. – Grałem trzy sezony w Górniku Zabrze i to był czas, w którym uznaliśmy z żoną, że czas już skończyć z życiem na walizkach. Tym bardziej, że Aleks wkraczał już w czas szkoły, a 21 maja 2013 roku przyszedł na świat nasz drugi syn Kuba. Bardzo się nam tu spodobało i osiedliliśmy się na Podlesiu.

Dzisiejszy Śląsk nie ma nic wspólnego z dymem hut. Jest tu dużo zieleni, parki, dobre drogi, którymi szybko można przejechać czy to do Krakowa, Wrocławia czy też w moje rodzinne strony, bo autostradą do Dębicy jedzie się półtorej godziny. Ale przede wszystkim spotkaliśmy tu życzliwych i serdecznych ludzi, wśród których czujemy się bardzo dobrze – mówi Gancarczyk.

Często wspomina o synach. Obaj grają w Rozwoju. W katowickim klubie znana jest anegdota, o tym, jak podczas jednego z IV-ligowych meczów na „Kolejarzu” rozmawiała ze sobą grupka dzieciaków. Jeden nagle wypalił: „A wiecie, że mój tata w czasie kariery miał więcej czerwonych kartek niż strzelonych goli?”. Jej autorem był Kuba, młodszy syn Seweryna, będący w drużynie żaków. Starszy, Aleks, do Rozwoju trafił nawet wcześniej niż tata, który dołączył do syna w 2018 roku, po rozstaniu z GKS-em Tychy.

Trener trampkarzy

Po spadku z II ligi i zawieszeniu na rok drużyny seniorów, „Gancar” został już w klubie. Dziś trenuje zespół trampkarzy z II ligi wojewódzkiej – czyli również syna.

– Początków nie mieliśmy zbyt dobrych – śmieje się głowa rodziny. – Wiadomo, że jako ojciec mogę pozwolić sogie na coś więcej, ciut mocniej zganić. Zawsze wymaga się od swojego dziecka więcej. Teraz jednak już przyzwyczailiśmy się do tej sytuacji. Myślę, że Aleks nie narzeka. Nie odpowiem na pytanie, czy on i Kuba rokują. Nie patrzę na to w ten sposób. Po samym sobie wiem, jak różnie to bywa. Gdy miałem 16 lat, skończyłem z piłką. Nie grałem ponad rok, potem niespodziewanie i po namowach wróciłem, udało mi się zaistnieć w tym większym futbolu. Nie ma recepty na sukces. Najważniejsze, by synowie sami chcieli trenować i czerpali z tego przyjemność – podkreśla.

Gancarczyk po zawieszeniu butów na kołek oczywiście zostaje przy piłce jako trener. Ma licencję UEFA A, ale liczy, że na tym nie poprzestanie i kiedyś będzie mu dane sprawdzić się w dorosłym futbolu – na początku, może w roli członka sztabu. – Na razie cieszę się, że mogę trenować nastolatków w akademii Rozwoju. Uczę się przy nich cierpliwości. To może zaprocentować później w seniorskiej piłce
(mag, jaD)



Liczby Seweryna Gancarczyka

7 MECZÓW w reprezentacji Polski zaliczył (od 2006 do 2009 roku) – u trenerów Janasa, Beenhakkera, Majewskiego i Smudy
1 GOLA strzelił w polskiej ekstraklasie – dla Górnika Zabrze, jesienią 2013 z Koroną Kielce. Rozegrał 100 meczów.
16 ASYST zanotował w ukraińskiej Premier Lidze, w której bronił barw Arsenału Kijów, Wołynia Łuck, Metalista Charków. Zaliczył 122 występy.
17 SPOTKAŃ rozegrał w europejskich pucharach
2 AWANSE świętował w Polsce – z Tychami do I ligi i Podlesianką do IV ligi. Dwukrotnie spadł: z Rozwojem z II ligi i z ŁKS-em z ekstraklasy


Na zdjęciu: Seweryn Gancarczyk został z honorami pożegnany przez włodarzy Podlesianki, a także Podokręgu Katowice.
Fot. Kuba Dworczak/slaskisport.tv