Seweryn Siemianowski: Chorzowianom zawsze będę patrzeć w oczy

Zawsze staram się pracować na pełnych obrotach i w taki sposób, by coś po sobie zostawić. Fajnie byłoby, gdyby kiedyś ktoś powiedział, że udało nam się odbudować Ruch w historycznie najgorszym momencie – mówi Seweryn Siemianowski. Nowy prezes Ruchu Chorzów wyzwań się nie boi. Życie stawiało już przed nim wiele. Skoro stanął na czele 14-krotnego mistrza Polski, to znaczy, że wychodził z nich obronną ręką.

Lippi koło nosa

Od urodzenia mieszka w bliskim sąsiedztwie Cichej. Ulica Trzyniecka, Chorzów-Batory, bloki niemalże naprzeciwko stadionu, na który ma pięć minut pieszo. Gdy miał 13 lat, stracił ojca.

– Musiałem szybko pójść do pracy. Starsza siostra też robiła, co mogła, by wesprzeć mamę i podreperować domowy budżet. Chodziłem na bazar na Barską, sprzedawałem ubrania. Poza tym uczyłem się, grałem. Im było gorzej, tym większą miałem motywację do działania. Nie było alternatywy, by się wybić. Jeśli chciałem coś osiągnąć, to tylko przez sport. Z Ruchem jestem związany od piątej klasy podstawówki. Choć wielu rówieśników było lepszych ode mnie, to ja jeden zagrałem w ekstraklasie. Zadebiutowałem jako 18-latek – opowiada Siemianowski, podkreślając też z dumą największe osiągnięcia: zdobycie Pucharu Polski i dotarcie do finału Pucharu Intertoto.

„Siemionowi” przeszedł za to koło nosa wielki mecz z Interem Mediolan. Jesienią 2000 roku Ruch wpadł na słynnego rywala w Pucharze UEFA. Drużynę Marcelo Lippiego, w której składzie byli Sebastian Frey, Laurent Blanc czy Clarence Seedorf, podjęto na Stadionie Śląskim. Skończyło się 0:3. Siemianowski szanse na grę stracił w ostatniej chwili, bo na rozruchu doznał… urazu ręki.

– Trenowaliśmy za bramką. Wyskoczyłem do „szczupaka”, oparłem się potem przy maksymalnym obciążeniu i ręka nie wytrzymała – wspomina nasz rozmówca. Nie wytrzymała po raz drugi. Wcześniej miał z nią problemy, będąc zawodnikiem trzecioligowego CKS-u Czeladź, do którego został wypożyczony z Chorzowa.

– To był bardzo trudny okres. W Czeladzi przez rok nie płacili, kontuzja powodowała, że nie mogłem pracować, na głowie miałem ślub, narodziny pierwszego dziecka, studia. Katastrofa – przyznaje.

American dream

Po tym drugim urazie ręki do poważnego futbolu już nie wrócił, licznik występów w ekstraklasie zatrzymał się na 51. Przez moment był grającym trenerem rezerw „Niebieskich”, spędził jedną rundę w BKS-ie Stali Bielsko-Biała, a potem kopał jeszcze piłkę w… Stanach Zjednoczonych.

– Byłem zawodnikiem New Jersey Falcons. Przez trzy miesiące, w 2002 roku. Kilka stadionów się zwiedziło, to była taka półprofesjonalna trzecia liga. Mało treningów, dużo grania. Jednak przede wszystkim – praca, bo po to tam poleciałem. Nieraz i po 14 godzin na budowie. Działaliśmy przy ocieplaniu budynków. Ciężka robota. Rok później wróciłem jeszcze do USA na kolejne trzy miesiące. Jednak już nie grać, a tylko po to, by zarobić i pospłacać jakieś dawne zobowiązania. Tematu, by zostać tam na stałe, absolutnie nie było. Sprawy wizowe nie są proste, nic mnie tam nie trzymało, bo mój dom i rodzina są w Chorzowie – podkreśla Siemianowski.
Jako zawodnik nie próżnował. Ukończył 5-letnie technikum mechaniczno-elektryczne, uzyskując tytuł technika maszyn i urządzeń hutniczych. Wyrobił też uprawnienia geodety, a dopiero potem poszedł na studia na katowicką AWF. Po odwieszeniu korków na kołek zaczął pracę w dwóch szkołach. Dziś jest już dyplomowanym nauczycielem, od lat związanym z UKS-em Ruch Chorzów.

– Kiedyś UKS był bezpośrednio pod Ruchem, ale w 2004 roku powołano go do życia jako osobną jednostkę, mającą swój budżet i będącą w stanie – przy współpracy z miastem – utrzymywać się. Gdy trzy lata temu UKS miał pewne problemy finansowe, pojawiła się koncepcja stworzenia prywatnego SMS-u. Nie było jednak na to zgody rodziców. Przełom dokonał się na walnym zebraniu. Prezesem UKS-u został Krzysiu Śliwa, mnie mianowano dyrektorem. Udało się to wyprowadzić na prostą, zaczęliśmy się rozbudowywać, przy bardzo gospodarnej polityce. UKS jest fajną marką. Wspieramy Akademię Ruchu swoimi zawodnikami. Piramida szkoleniowa w Chorzowie jest wzorowa. W pierwszej drużynie nie brakuje wychowanków UKS-u. Lech, Nowak, Kulejewski, Machała, Rudek, Winciersz, Hołoś, a nawet Foszmańczyk. Jest ich ośmiu – wylicza Siemianowski.

Idea, a nie kasa

Już mówi się, że UKS Ruch i Akademia Ruchu zostaną połączone, a nominacja „Siemiona” na prezesa „Niebieskich” ma być tego początkiem.

– Wielkiej rewolucji nie chcę robić. No bo gdy jest rewolucja, zawsze ponosi się wiele strat. Trzeba to usprawnić, delikatnie zrestrukturyzować. Mam pomysł, jak to zrobić. Jest wiele argumentów za tym, by to łączyć, ale i wiele przeciw. Trzeba rozważyć każdą opcję. Dziś UKS jest stabilny, a w Ruchu SA koszty akademii przewyższają przychody. Trzeba to w jakiś sposób załatwić – podkreśla nasz rozmówca, który będzie teraz pracował… po obu stronach ulicy. Prezesurę przy Cichej ma łączyć z obowiązkami na Kresach, czyli właśnie w UKS-ie.

– Nie będzie to łatwe, ale jak najbardziej do zrobienia. Mam wokół siebie wielu zaufanych ludzi. To też był jeden z warunków mojego zatrudnienia się w Ruchu. Nie przyszedłem dla pieniędzy, tylko by pomóc w zrobieniu porządku. Aż przykro było na to wszystko patrzeć. Robię to bardziej dla idei, a UKS daje mi stabilność pozwalającą żyć. W porównaniu do tego, co zarabiali ludzie w Chorzowie kiedyś, naprawdę mam grosze. Byłaby potrzeba zatrudnienia dyrektora sportowego, ale musimy mądrze rozporządzać środkami. Dziś Ruch ma 1-osobowy zarząd i radę nadzorczą, która nie pobiera żadnych pieniędzy. Działamy tak, jak powinniśmy, nie żyjemy ponad stan. Nie jestem oszołomem. Wiem, jakie problemy ma Ruch, który w życiu bardzo mi pomógł. Teraz ja chcę pomóc mu – mówi Siemianowski.

Niech z Cichej kipi

Śmieje się, że gdy dwa tygodnie temu ogłoszono jego nominację na prezesa Ruchu, było jak po zawarciu małżeństwa: gratulacje, ale i wyrazy współczucia.

– Ta propozycja była zaskoczeniem. Decyzja o jej przyjęciu nie była łatwa. Serce było na „tak”, rozum – nie od razu… Ważne jest wsparcie z każdej strony. Urząd Miasta, udziałowcy, kibice – wszyscy dali mi do zrozumienia, że mnie tu widzą. Szybko zacząłem odbierać telefony od różnych firm, wyrażających chęć współpracy. Już udało się załatwić pozytywnie kilka tematów, które wcześniej załatwione nie były. Łapię te tematy w locie, jest co robić. Pożar jest ugaszony, ale pojawiające się stale płomienie trzeba szybko tłumić. Wierzę, że scalimy się, będziemy odbudowywać markę Ruchu i powoli kroczyć do normalności – mówi prezes Ruchu.
Walka o normalność powinna toczyć się też na niwie sportowej. Czwarty poziom rozgrywkowy to nie powinno być przecież miejsce dla chorzowskiego futbolu.

– Musimy trochę poukładać, zrestrukturyzować klub, powoli myśląc też o pierwszej drużynie. To nasza wizytówka: całego klubu, miasta. Nie chcę rzucać żadnych deklaracji, bo słowo „awans” potem działa na rywali jak płachta na byka. Jak każdy, mam jednak swoje ambicje. Widzę, że w zespole zebrała się grupa ludzi chcących coś osiągnąć. Nikt tu nie jest po to, by tylko sobie pograć. Na Ruch rywale „spinają” się bardziej niż na jakikolwiek inny zespół z tej ligi. Chcę być blisko zespołu, dawać wsparcie naszemu młodemu sztabowi szkoleniowemu. Oby stadion z czasem coraz bardziej się wypełniał, oby z Cichej podczas meczów kipiało, a wtedy będzie to kolejny duży argument, by przyspieszyć budowę nowego obiektu – podkreśla Seweryn Siemianowski. Przed nim o tyle trudne wyzwanie, że trudno wskazać byłego prezesa Ruchu, dobrze wspominanego dziś przez kibiców. Na taką sugestię „Siemion” uśmiecha się i mówi:

– Nigdy z Chorzowa się nie wyprowadzę. Zawsze będę tu mieszkał, będę musiał patrzeć ludziom w oczy. Dlatego nie zrobię klubowi niczego złego. Na hasło „Ruch” ludzie mają przestać łapać się za głowy, a zacząć uśmiechać. To duże wyzwanie, ale ja się go nie boję…

Seweryn SIEMIANOWSKI

wiek: 44 lata
kluby: Ruch Chorzów, BKS Stal Bielsko-Biała, Ruch, CKS Czeladź, Ruch, Ruch II, BKS, New Jersey Falcons.
pozycja na boisku: pomocnik
w ekstraklasie: 51 meczów

Na zdjęciu: Seweryn Siemianowski wierzy, że przyczyni się do odzyskania przez Ruch dawnego blasku.