Siatkówka. Kolos na… publicznych nogach

Polska jest rajem dla graczy z całego świata i jest stawiana wszystkim za wzór. Gdyby jednak odciąć pieniądze ze spółek skarbu państwa lub samorządów, to rodzimej siatkówki nie byłoby wcale.


Profesjonalny sport i duże pieniądze to połączenie, którego nie da się rozdzielić w dzisiejszym świecie. Sukcesy osiągają nie tylko najlepsi, ale przede wszystkim najbogatsi. Widać to zwłaszcza, jeśli chodzi o sporty drużynowe. Nie inaczej jest z bardzo kochaną nad Wisłą siatkówką. Od wielu lat powtarza się, że Polska jest rajem dla siatkarzy z całego świata. Oczywiście, wielki wpływ mają na to niesamowici kibice, którzy wypełniają coraz bardziej nowoczesne obiekty oraz leciwy, bo mający już pół wieku „Spodek”, który swego czasu został okrzyknięty mekką polskiego volleyballu i taki status posiada do dnia dzisiejszego.

Kibice, show na trybunach to tylko część pewnej całości, a w zasadzie rezultat siły pieniądza. Bo gdyby nie duże środki łożone na siatkówkę, to PlusLiga nie byłaby jedną z najsilniejszych lig świata, a na trybuny przychodziłaby garstka zapaleńców, którzy dopingowaliby swój zespół bardziej ze względu na lokalny patriotyzm. Bez pieniędzy nie ma wielkiego sportu, a zatem nie ma też wielkiej siatkówki.

Polska jest tutaj silna, ale tylko pozornie. Ukochana przez cały kraj dyscyplina jest tak naprawdę kolosem na glinianych nogach, bowiem zbudowana jest niemal wyłącznie na publicznych pieniądzach. Gdy prześledzi się strukturę finansowania klubów PlusLigi, to aż strach pomyśleć, co może się stać, gdy powieje wiatr zmian wśród elit rządzących.

Najbogatsi, czyli duża przychylność spółek

Tak naprawdę wystarczy spojrzeć na tegoroczny układ play offu by zrozumieć wszystko. Wszyscy półfinaliści PlusLigi to drużyny, których budżety w lwiej części oparte są na pieniądzach ze skarbu państwa. Jastrzębski Węgiel, który do dzisiaj trzeźwieje z euforii po zdobyciu drugiego w historii mistrzostwa Polski, od lat dotowany jest milionami z Jastrzębskiej Spółki Węglowej. Mimo iż sama spółka i górnictwo w ogóle jest w opłakanej sytuacji finansowej i chyli się ku upadkowi, nikt nie wyobraża sobie, żeby JSW nie „sypnęła” kasy świeżo upieczonym mistrzom Polski na kolejne lata. Cena nie gra przecież roli.

Jastrzębskiemu Węglowi należy pogratulować nie tylko doskonałej postawy w końcówce sezonu, ale i najlepszego wykorzystania środków finansowych pochodzących z budżetu państwa. To samo twierdzenie może powtórzyć Grupa Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle, a więc wicemistrz Polski, który zdominował sezon, a jednak uległ na sam koniec. Kędzierzynianie niepowodzenie zrekompensowali sobie, zdobywając Puchar Europy. I choć Grupa Azoty jest mecenasem sportu w wielu dyscyplinach, to zapewne też nie poskąpi grosza mistrzom Starego Kontynentu.

W Bełchatowie i Warszawie też nie narzekają

Niemałe publiczne pieniądze wpompowano także w kluby, które znalazły się w „małym finale”. O brąz rywalizowała ekipa z Bełchatowa, która od lat wspierana jest przez Polską Grupę Energetyczną SA. Po drugiej stronie siatki stanęła z kolei Verva Warszawa Orlen Paliwa. Nazwa mówi sama za siebie.

Sprawne zarządzanie bełchatowskim klubem przez Konrada Piechockiego oraz dobre relacje z PGE sprawiają, że w Bełchatowie są od lat spokojni o duży zastrzyk gotówki, choć swego czasu bywało różnie. Kilka lat wstecz mówiło się, że PGE zamierza odejść z siatkówki i skupić się na sztandarowym projekcie, czyli sponsoringu polskiego żużla.

Na razie jednak koncern energetyczny pozostaje wiernym towarzyszem bełchatowian, a gdyby coś miało się zmienić, to klubowi pewnie i tak nie stanie się krzywda. Trudno uwierzyć w przypadkowe powołanie na stanowisko przewodniczącego rady nadzorczej klubu Ryszarda Czarneckiego, wiceprezesa PZPS i europosła z ramienia PiS, który ma bardzo silną pozycję na Nowogrodzkiej i z pewnością nie pozwoli, by siatkówce stała się krzywda.

Podobna, choć dużo poważniejsza sytuacja miała i wciąż ma miejsce w Warszawie. Po upadku firmy ONICO, gdy klub stanął na krawędzi pomocną dłoń wyciągnął Orlen, który sponsoruje stołeczną drużynę do dnia dzisiejszego. Jak widać z powodzeniem, skoro ekipa z Warszawy znów gra o medale mistrzostw Polski.

Publiczne, ale mniejsze

To cztery najbardziej wyraźne przykłady dotowania polskiej siatkówki ze skarbu państwa. Najbardziej klarowne, ale przecież niejedyne. Gdy kłopoty miała radomska siatkówka, pomocną rękę wyciągnęli kolejni politycy partii rządzącej, a więc Wojciech Skurkiewicz czy Marek Suski, którzy regularnie pojawiają się na meczach Czarnych. I tak do nazwy drużyny Cerrad Czarni Radom dołączyła Enea, kolejny dostawca energii w Polsce.

Publiczne pieniądze nie są obce nikomu w Lubinie. Praktycznie cały sport w tym regionie dotowany jest albo bezpośrednio przez KGHM Polska Miedź SA, albo przez spółki współzależne. I choć to największy mecenas sportu w regionie, jednak chętnych do źródełka gotówki nie brakuje (piłka nożna, piłka ręczna). Siatkarskie Cuprum chciałoby zapewne więcej, ale musi się zadowolić tym, co jest. W tym sezonie wystarczyło do zajęcia jedenastego miejsca.

Pieniądze z ratusza

Powyższe kluby dotowane są w dużej części ze spółek skarbu państwa, ale przecież to niejedyny publiczny pieniądz w PlusLidze. Przejdźmy teraz do samorządów, które równie chętnie – choć w zdecydowanie niższych kwotach – wspierają siatkówkę.

Wśród klubów, które brylują w tym segmencie można wyróżnić przede wszystkim dwóch przedstawicieli województwa śląskiego. GKS Katowice to klub praktycznie w całości miejski, który w ponad 90 procentach polega na miejskiej dotacji. Podobnym przykładem jest MKS Będzin, który do tej pory bazował na miejskich funduszach albo w sposób bezpośredni (jak GKS), albo pośredni poprzez miejskie spółki. Jak widać nie wystarczyło to do osiągnięcia sukcesu. MKS po latach tułania się w dole tabeli spadł do Tauron 1. Ligi, a o zadłużeniu klubu i licznych zobowiązaniach wobec byłych siatkarzy krążą już legendy.

Kolejny klub, na którego stawia samorząd, to tegoroczny beniaminek z Nysy. Stal jest dotowana w większości z budżetu miasta lub spółek zależnych jak np. Agencja Rozwoju Nysy. Z drugiej strony nie można odmówić działaczom nyskiego klubu, że dzielnie walczą o pozyskanie prywatnych sponsorów z okolicy.

Publiczno-prywatne hybrydy


Dziewięć przedstawionych klubów to ekipy, które bez publicznych pieniędzy praktycznie by nie istniały. Niewiele lepiej miałyby trzy kolejne zespoły, które wprawdzie mają prywatnych sponsorów, ale publiczne, a zwłaszcza miejskie fundusze mocno podnoszą ich budżet. Mowa o Treflu Gdańsk, Indykpolu AZS Olsztyn i Ślepsku Malow Suwałki.

Ekipa z Trójmiasta jeszcze kilka sezonów temu miała potężne wsparcie Lotosu. Dzięki temu świętowała m.in. wicemistrzostwo kraju czy Puchar Polski. Po głośnym odejściu koncernu paliwowego od trójmiejskiej siatkówki większymi pieniędzmi „sypnęli”: lokalny mecenas sportu, czyli firma Trefl Kazimierza Wierzbickiego, oraz miasto Gdańsk. Obie instytucje do dnia dzisiejszego stanowią o budżecie, a tym samym sile gdańskiej ekipy.

W podobnej sytuacji jest Indykpol AZS Olsztyn, którego właścicielem jest Uniwersytet Warmińsko-Mazurski. Publiczne pieniądze są tam więc znaczącą siłą składową budżetu, ale swoje dokłada również Indykpol, którego prezes jest fanem siatkówki.

Na koniec najciekawszy przykład, a więc jeden z klubów, który może stać się kiedyś bardzo znaczącą siłą. Ekipa z Suwałk ma dwóch tytularnych sponsorów – firmę Ślepsk produkującą jachty oraz Malow, producenta mebli przemysłowych. Do tego dochodzą pieniądze z miasta, a w kuluarach mówi się, że w tym roku ekipa z Suwałk może dostać aż cztery miliony złotych. Z takimi finansami można budować naprawdę solidny skład.

Dwójka „odmieńców”

Powyżej mamy już aż dwanaście (!) klubów PlusLigi, Pozostałe dwa to tak naprawdę jedyne ośrodki, które bazują na prywatnych pieniądzach. Aluron Warta CMC Zawiercie od lat jest oparta o budżet firmy prowadzonej przez prezesa klubu Kryspina Barana. Sam sternik zawierciańskiej siatkówki nieraz narzekał na wysokość wsparcia z miasta i trudno odmówić mu racji. Zawiercie ma doskonałą reklamę poprzez drużynę, która nie tak dawno omal nie wdarła się do finału ligowych rozgrywek, a wielkość miejskiej dotacji jest symboliczna.

Podobna sytuacja jest w Rzeszowie. Choć tam miasto mocno wspiera siatkówkę, to publiczne pieniądze są jedynie drobnym procentem. Resztę stanowi wsparcie lokalnych firm, które dorzucają się do milionów dawanych przez właściciela – Asseco Poland. Firma z sektora IT od lat wpompowuje ogromne pieniądze w sport, nie tylko rzeszowski. W stolicy Podkarpacia narzekać więc nie mogą, skoro budżet wynosi podobno w okolicach 15 milionów złotych.

Zapobiec upadkowi

Jak widać powyżej, bez publicznych pieniędzy trudno byłoby zbudować siłę naszej siatkówki. Część klubów, która dotowana jest czy to przez samorządy, czy to przez spółki skarbu państwa, stara się o pozyskanie prywatnych pieniędzy, aby zwiększyć budżet i nie zostać z ręką w nocniku na wypadek wycofania się sponsora wskutek politycznej decyzji. Jeśli z kolei ktoś polega wyłącznie na publicznych środkach i nie widzi innej perspektywy, to może podzielić losy klubów, które już tego doświadczyły. Ale pewnie wtedy znów ktoś przyjdzie z odsieczą i stanie się przyjacielem polskiej siatkówki, choć nadal będzie to kolos na glinianych nogach.

Michał Kalinowski


Na zdjęciu: W Jastrzębiu Zdroju nie byłoby wielkiej siatkówki, gdyby nie pieniądze z Jastrzębskiej Spółki Węglowej.

Fot. Marcin Bulanda/PressFocus