„Sie masz” i KO

Wydawało się tydzień temu, że przeprowadzka Artura Siemaszki z Lubina na Bukową to już sprawa przesądzona. Porozumieli się przecież prezesi obu klubów, a i w rozmowach na linii GKS – zawodnik wszystko było jasne. Napastnik zawitał do Katowic, „zajrzał” na zajęcia i pojechał jeszcze na – obowiązkowe – testy medyczne. A po nich… zapadła cisza.

– Nie będę się w ogóle wypowiadać na temat zdrowia zawodników. To zagadnienie, które powinno pozostać poza sferą publicznych komentarzy – dyrektor sportowy GieKSy, Tadeusz Bartnik, przecież prawnik „w cywilu”, bardzo restrykcyjnie, jak słychać, przestrzega zasad RODO…

A na poważnie – nie chciał odnieść się do nieoficjalnych informacji, jakoby przeszkodą w sfinalizowaniu transferu miały być właśnie wyniki owych badań. Konkretnie zaś – kontuzja biodra, która co prawda samemu zawodnikowi od czasu do czasu dawała się we znaki, ale nie sprawiała wrażenia dolegliwości wymagającej dłuższego leczenia.

Tymczasem owe testy – zresztą (to też źródło nieoficjalne) potwierdzone już także badaniami zleconymi teraz przez Zagłębie – wykazały, że piłkarz będzie musiał poświęcić co najmniej cztery (a według inne wersji – nawet sześć) tygodni na (wy)leczenie urazu.

W sumie więc przekazana nam przez dyrektora GKS-u wersja wyjaśnienia „poślizgu” w finalizacji transferu – a brzmi ona: „Prowadzimy rozmowy z Zagłębiem; są pewne niezgodności między klubami co do warunków wypożyczenia” – jest zrozumiała. Wcześniejsze ustalenia trzeba uznać za podlegające zmianie, skoro katowiczanie mają mieć pożytek z gracza nie teraz, a dopiero za parę/kilka tygodni…