Siedem wniosków po meczach kadry

Drużyna narodowa wróciła do gry po niemal 10 miesiącach przerwy. Zaczęło się kiepsko (0:1) w Amsterdamie, skończyło nieźle (2:1) w Zenicy. Co wiemy po wrześniowym zgrupowaniu i meczach z Holandią oraz Bośnią i Hercegowiną?


1. „Lewy” być musi, inaczej się nie da

O tym, że Roberta Lewandowskiego nie da się zastąpić w proporcji 1 do 1, wiemy nie tylko my, ale wszyscy na świecie. As atutowy naszej drużyny narodowej i człowiek, który w tym sezonie wygrał wszystko, stanowi znaczący procent siły reprezentacji Polski. O tym, jak wiele dla nas znaczy przekonał mecz z Holandią.

Czy z „Lewym” w składzie zagralibyśmy w Amsterdamie lepiej i osiągnęli korzystniejszy wynik? To sprawa drugorzędna. Ale na pewno rywal miałby do nas więcej respektu, bo im dłużej trwał mecz, tym Holendrzy czuli się coraz bardziej bezkarni i zaczęli traktować nas, jakby mierzyli się z Maltą czy San Marino. Grali sobie po prostu w piłkę i doskonale wiedzieli, że prędzej czy później strzelą gola. To jedynie potęguje wrażenie, że świat bez „Lewego”, jeżeli chcemy rywalizować z poważnymi europejskimi drużynami, nie istnieje.

Przykre to, bo przecież inni nasi piłkarze grają w dobrych klubach, mocnych ligach i odnoszą – mniejsze lub większe – sukcesy. Nigdy nie jest dobrze, kiedy zespół zależy od jednego zawodnika. A u nas, przynajmniej jeśli chodzi o poważne granie, tak właśnie jest.

2. Potrzebny młodym skrzydłom

Kamil Grosicki w końcówce poprzedniego sezonu, po przenosinach do West Bromwich Albion, grał niewiele. Bywało, że nie łapał się nawet do meczowego składu i nawet rozumieliśmy, że na Holendrów nie wyszedł w podstawowym ustawieniu. Z Bośnią i Hercegowiną przez pierwsze pół godziny go nie było i obawy, że z formą nie jest najlepiej, zaczęły się potwierdzać. Ale później odpalił turbo i dzięki temu wygraliśmy mecz.

Nie oszukujmy się – „Grosik” z regularną grą w Premier League będzie miał problemy, a przecież nie lubimy, kiedy zawodnicy nie występują w klubach. W Zenicy nie pozostawił jednak wątpliwości, że choć młode skrzydła na pewno są utalentowane, to trochę im jeszcze brakuje. I aby prawidłowo się rozwijały, to doświadczony zawodnik, który z niejednego pieca jadł chleb, jest im potrzebny.

Swoją drogą trzeba zaznaczyć, że z pojedynku Kamil Jóźwiak – Sebastian Szymański zdecydowanie lepszy okazał się ten pierwszy. Choć na „pole position”, i to o kilka miejsc wyżej, dzięki zeszłorocznym występom w eliminacjach ME stał ten drugi.

3. Z Kazachstanu też można

Kiedy Jacek Góralski, w styczniu tego roku przenosił się do Kajratu Ałmaty, niektórzy pukali się w czoło. Mówiono, że na mecze ligowe lata się tam awionetkami, które lądują w szczerym polu. Może i tak jest, nie śledziliśmy na bieżąco tego, co dzieje się środkowoazjatyckiej lidze, ale – przynajmniej w jakimś sensie – powinniśmy zacząć. 28-letni defensywny pomocnik był w Zenicy postacią wyróżniającą się, a niektóre jego zachowania były wręcz zaskakujące. Czy ktoś pamięta, aby za czasów gry w Jagiellonii Białystok zawodnik ten brał się za rozgrywanie piłki, co – w dodatku – wychodziło mu całkiem przyzwoicie?

W meczu przeciwko Bośni i Hercegowinie przewagę w środku pola zyskaliśmy głównie dzięki jego ciężkiej pracy. Wyręczył mającego problemy fizyczne Grzegorza Krychowiaka i wysłał czytelny sygnał, kolejny zresztą, że warto na niego stawiać. Dla zainteresowanych Kajrat najbliższy ligowy mecz rozegra już w najbliższą sobotę. Drużyna Góralskiego lideruje rozgrywkom i zmierzy się, w meczu na szczycie, z wiceliderem. Kajzarem Kyzyłorda. Ponadto ekipa z Ałmatów jest w II rundzie eliminacji LE. Czego nie możemy powiedzieć np. o Cracovii.

4. Niczym „Gucio” Warzycha

Staje się to już powoli nudne. Tym bardziej, że ciągle nikt nie potrafi udzielić racjonalnej odpowiedzi na pytanie, dlaczego tak się dzieje? Czemu Piotr Zieliński, który ma za sobą ponad 50 spotkań w reprezentacji Polski i udział w dwóch wielkich turniejach, kolejny raz należy do najsłabszych ogniw naszego narodowego zespołu?

Generalnie trudno jest się dziwić selekcjonerowi, ktokolwiek by nim był, że stawia na niego, bo nie stać nas na to, aby odsuwać od składu zawodnika czołowej drużyny Serie A, w której odgrywa ważną rolę. Na dodatek wciąż jest jednym z młodszych zawodników w kadrze. Zwolennikami siłowych rozwiązań nie jesteśmy, ale kto wie, czy terapia szokowa nie byłaby w tym przypadku wskazana. Bo ciągle powiela się casus Krzysztofa Warzychy. W klubie, porządnym przecież, doskonałego, trafiającego do siatki w półfinale Ligi Mistrzów, w starciu z obrońcą trofeum.

W reprezentacji? Najczęściej bezradnego i strzelającego gole… Kostaryce, Gwatemali, Albanii, Cyprowi, San Marino czy Mołdawii (z karnego).

5. Strona jest strona. Po co zmieniać?

Przed meczem w Amsterdamie trener Brzęczek uznał, że lepszym rozwiązaniem – na lewej stronie obrony – będzie występ Bartosza Bereszyńskiego. Nie był i nie chodzi nawet o to, że „Bereś” złamał linię spalonego, a chwilę później rywal zdobył bramkę. Trzy dni później okazało się to, co oczywiste.

Jeżeli zawodnik jest prawym obrońcą, to niech gra na prawej obronie. A lewy na lewej. Po co zmieniać? Oczywiście selekcjoner lepiej wie, który piłkarz znajduje się w lepszej, a który w gorszej formie fizycznej. Nie będziemy tego negować. Na dodatek piłkarze grający w reprezentacji Polski powinni być na tyle uniwersalni, aby można było na nich liczyć w razie określonych perturbacji. Ale kiedy sytuacja wydaje się w miarę klarowna, to kombinacje związane z przesuwaniem piłkarzy i liczeniem na to, że wszystko będzie cacy, trzeba odłożyć na bok.

Graliśmy dwa mecze, w drużynie znajdowało się po dwóch prawych i dwóch lewych obrońców. Można to było rozwiązać inaczej. A jeżeli ktoś powie, że jednym z nich był Michał Karbownik, to odpowiemy, że młody zawodnik Legii na boisku się nie pojawił. W takim razie po co Brzęczek zabierał go reprezentacji młodzieżowej przed arcyważnym meczem eliminacji ME? Podobnie zresztą, jak Sebastiana Walukiewicza…

6. To są punkty, to jest ważne

Tuż przed startem pierwszej edycji Ligi Narodów, jesienią 2018 roku, piłkarze reprezentacji… Anglii przyznali, że za bardzo nie orientują się, o co w tym wszystkim chodzi, choć trener Gareth Southgate tłumaczył im to na odprawie. Do dziś pojawiają się głosy, że Liga Narodów nie jest potrzebna i niewielu jest zagorzałych zwolenników tych rozgrywek. Tym bardziej teraz, przy pustych stadionach. Twardych faktów zanegować się jednak nie da.

Każdy wygrany mecz w tych zmaganiach, a w efekcie utrzymanie się w Dywizji A, to określone korzyści, związane np. z rozstawieniem w eliminacjach do kolejnych wielkich turniejów. „Biało-czerwoni” w Zenicy zdobyli trzy punkty i zrobili ogromny krok w kierunku pozostania w gronie najlepszych na kolejną edycję LN. Od początku wiadomo było, że to właśnie z Bośniakami będziemy rywalizować o utrzymanie.

W sporcie liczy się wynik i o to też trzeba dbać. Reprezentacja Polski nie podobała nam się we wrześniu. Za miesiąc ma być lepiej, ale cel sportowy jest dość jasno namalowany. Z Bośnią i Hercegowiną zagramy 14 października. Rywal najpierw zagra półfinał baraży o awans do Euro 2020, co jest dla niego priorytetem, a następnie zmierzy się z Holandią w LN. Trzeba to wykorzystać.

7. Wodza nam nie brakuje

Zaczynamy i kończymy wątkiem związanym z nieobecnym, ale nie da się inaczej. Roberta Lewandowskiego brakuje pod każdym względem. Ale jest jeden – i to niezwykle ważny – obszar, gdzie najlepszy napastnik na świecie ma godnego następcę, jeżeli chodzi o nasz zespół narodowy. Kamil Glik, w starciach z Holandią i Bośnią i Hercegowiną, nosił opaskę kapitana z odpowiednią dla tej zaszczytnej funkcji dumą i estymą.

Jasne, że nasza gra pozostawiała wiele do życzenia, ale piłkarz rodem z Jastrzębia-Zdroju był prawdziwym filarem zespołu i opoką dla kolegów. W trudnym momencie meczu w Zenicy to on próbował, dwa razy, aż wreszcie się udało. Wziął odpowiedzialność na swoje barki, choć przecież nie jest od strzelania goli. Stał się jednak, dołączając do Tomasza Kłosa i Tomasza Hajty, najskuteczniejszym obrońcą w dziejach naszej drużyny narodowej.

Dobił do liczby 75 występów w narodowych barwach i zrównał się z Włodzimierzem Lubańskim. I, co jest niewątpliwą ciekawostką, w październiku zostanie urodzonym na Górnym Śląsku piłkarzem z największą ilością rozegranych spotkań w reprezentacji Polski.