Śląsk Wrocław. Inni, choć ci sami

W meczu ze Stalą Mielec piłkarze Śląska Wrocław zademonstrowali wyjątkową anemię w ofensywie.


Każdy kibic chciałby oglądać zwycięstwa swojej drużyny, w dodatku poparte znakomitą grą. Ten „przywilej” jest jednak dany tylko nielicznym na całym świecie, bo zespołów grających efektownie i skutecznie nie spotykamy na każdym stadionie, nie można ich kupić w żadnym supermarkecie

Kibice Śląska Wrocław mają być prawo rozżaleni po poniedziałkowym występie swoich pupilów w Mielcu. Powiedzmy sobie szczerze – spektakl był marny, od oglądania „popisów” podopiecznych trenera Vitezslava Laviczki po prostu bolały zęby. Dlatego nie można przyjąć za dobrą monetę tłumaczeń czeskiego szkoleniowca, że jest zadowolony z postawy zawodników, bo walczyli do końca.

Na litość boską, walcząc na boisku o piłkę robią łaskę? Od zawodników zarabiających przysłowiowe krocie, nieosiągalne dla przeciętnego śmiertelnika, mamy prawo oczekiwać czegoś więcej niż tylko woli walki. Piłkarze każdej drużyny, w tym Śląska, powinni prezentować na boisku umiejętności i jakość, które uzasadniają ich występy w ekstraklasie. W następnym meczu przeciwko Piastowi Gliwice taki minimalizm nie przejdzie. To znaczy może przejść, ale jego skutki będą wówczas opłakane.

Piłkarze z Oporowskiej nie mają jednak sobie nic do zarzucenia, czemu dali wyraz po zakończeniu spotkania ze Stalą. – Spodziewaliśmy się trudnego meczu i przede wszystkim dużej waleczności ze strony Stali – powiedział przed kamerami telewizyjnymi pomocnik wrocławian, Rafał Makowski.

– Tak rzeczywiście było, ale sądzę, że pod tym względem nie ustępowaliśmy przeciwnikowi. Szkoda, że tylko zremisowaliśmy. To był mecz z gatunku – kto pierwszy strzeli gola, ten wygra. Zabrakło nam jednak wykończenia. Trener Laviczka przekazując mi zadania mówił, żebym po wejściu na boisko starał się rozruszać ofensywę i pomógł doprowadzić do zdobycia bramki, bo chcieliśmy to spotkanie wygrać.

Nie jesteśmy inną drużyną na wyjazdach niż u siebie, mamy swój styl i zawsze chcemy wygrywać. Poza Wrocławiem jesteśmy jednak mniej skuteczni, mniej efektywni w zdobywaniu punktów. Jestem jednak przekonany, że w przyszłości to się zmieni i będziemy częściej wygrywać na wyjeździe.

Jeżeli doszukiwać się w ostatnim meczu Śląska optymistycznych pierwiastków, to można wskazać na fakt, że po raz szósty w bieżących rozgrywkach wrocławianie nie stracili gola. Poprzednio ta sztuka udała się im w meczach z Piastem Gliwice (2:0), Jagiellonią Białystok (1:0), Górnikiem Zabrze (0:0), Podbeskidziem Bielsko-Biała (2:0) i Rakowem Częstochowa (1:0).


Czytaj jeszcze: Zero po ćwiećwieczu

Wprawdzie na początku II połowy poniedziałkowego spotkania bramkarz wrocławian Matusz Putnocky musiał wyciągać piłkę z siatki po strzale Macieja Jankowskiego, ale sędziowie obsługujący VAR dopatrzyli się wcześniej faulu Aleksandyra Kolewa na Robercie Pichu przed polem karnym.

Na drugiej szali trzeba położyć wyjątkową anemię ofensywną piłkarzy Śląska. Żaden z dwóch (!) celnych strzałów gości nie zagroził bramkarzowi mielczan, Michałowi Gliwie. Po uderzeniu Roberta Picha futbolówka ledwo doturlała się do bramki Stali, zaś próba Fabiana Piaseckiego nie została uwzględniona przez niektórych statystyków. To obraz nędzy i rozpaczy wrocławian w działaniach ofensywnych. Zupełnie inne oblicze piłkarzy Śląska oglądamy w meczach rozgrywanych we Wrocławiu. Dlaczego?


Na zdjęciu: W meczu ze Stalą Mielec piłkarze Śląska (na zdjęciu Bartłomiej Pawłowski) zademonstrowali wyjątkową anemię w działaniach ofensywnych.

Fot. Łukasz Sobala/PressFocus