Śląsk Wrocław. Warto podjąć ryzyko

Chcąc wskoczyć na podium zespół Vitezslava Laviczki musi zdobywać punkty na wyjazdach.


Piłkarze, ale również kibice wrocławskiego Śląska tęsknią za miejscem na „pudle”. Po jesiennych zmaganiach sprawa jest na wyciągnięcie ręki, bo cóż to jest strata 5 punktów? Właśnie tyle tracą podopieczni trenera Vitezslava Laviczki do wyprzedzających ich jedenastek Pogoni i Rakowa. Przewodząca całej stawce Legia także nie jest – przynajmniej teoretycznie – poza zasięgiem wrocławian, bo zgromadziła „tylko” 6 pkt więcej.

Bezwzględni u siebie

W pierwszej części bieżącego sezonu Śląsk był zespołem własnego boiska. W siedmiu potyczkach we Wrocławiu ani razu nie przegrał, a punkty na tym obiekcie zdołały mu urwać jedynie Górnik Zabrze (0:0) i Lech Poznań (3:3). Znacznie gorzej podopieczni trenera Laviczki radzili sobie na obcych boiskach – tam nie uznawali kompromisów, ale tylko dwa razy zaksięgowali komplet punktów, natomiast w pięciu przypadkach opuszczali plac gry ze spuszczonymi głowami.

Wrocławianie mają w miarę stabilny blok defensywny, chociaż na początku listopada wypadł z niego środkowy obrońca Wojciech Golla, który w trakcie treningu przed meczem z Górnikiem zerwał więzadła krzyżowe. Ta poważna kontuzja zdarzyła mu się po raz drugi w ciągu roku i wątpliwe, by pomógł swoim kolegom jeszcze w tym sezonie.

Trener Laviczka stawiał głównie na duet Israel Puerto – Mark Tamas, ale z powodzeniem na środku defensywy może grać również doświadczony Piotr Celeban. Chcąc się zabezpieczyć, czeski szkoleniowiec sięgnął po doświadczonego środkowego obrońcę Macieja Wilusza (wypożyczony z Rakowa) oraz utalentowanego nastolatka Łukasza Bejgera z Manchesteru United. Ten drugi jest klasyczną inwestycją na przyszłość, chociaż w przypadku Laviczki kto go tam wie…

Czas Szromnika?

Nie da się ukryć, że czeski szkoleniowiec w pewnych kwestiach jest konserwatystą i niechętnie ryzykuje. Ma w kadrze kilku utalentowanych młodzieżowców, ale oprócz pewniaka Mateusza Praszelika oraz Marcela Zylli, grali niewiele. Czy to się zmieni po zgrupowaniu w tureckiej Antalyi, gdzie młodzież wysyłała pozytywne sygnały swojemu pryncypałowi? Piotr Samiec-Talar, a zwłaszcza Szymon Lewkot, pokazali, że drzemią w nich duże możliwości. Ale czy to wystarczy, by grali od pierwszej minuty?

Moim zdaniem do zmiany powinno dojść między słupkami bramki. Wprawdzie Matusz Putnocky jesienią nie popełniał rażących błędów, ale też zbyt wiele razy nie pomógł zespołowi w uzyskaniu korzystnego rezultatu. A Michał Szromnik, który w końcówce rundy go zastępował, udowodnił, że obdarzenie go zaufaniem nie jest żadnym ryzykiem. Próbkę olbrzymich możliwości zademonstrował chociażby w wyjazdowym spotkaniu z Zagłębiem. Gdyby nie kilka jego świetnych interwencji, wrocławianie zostaliby już do przerwy pochowani żywcem. Dzięki jego postawie byli bliscy wywiezienia remisu, który wypuścili z rąk w doliczonym czasie gry.

Notoryczny brak snajpera

Na pewno Śląskowi brakuje rasowego strzelca, jakim przed kilkoma laty był Marcin Robak. Erik Exposito czy Fabian Piasecki nie są napastnikami przypadkowymi, ale ich dorobek strzelecki nie powala. Hiszpan zdobył raptem trzy gole, „Piasek” o jednego mniej, czyli w sumie mają na koncie tyle bramek, ile najlepszy snajper wrocławian, Robert Pich. Klub z Oporowskiej niedawno otrzymał ofertę sprzedaży Exposito, ale była ona podobno niesatysfakcjonująca ze względów finansowych. Trudno jednak oczekiwać kokosów za napastnika, który łowcą goli nie jest.

W nadchodzącej rundzie Śląsk liczy na to, że poprawi swoją dotychczasową lokatę. Zadanie nie należy do niewykonalnych, ale po pierwsze – zawodników muszą omijać kontuzje oraz… koronawirus. Na początku sezonu zdziesiątkował bowiem ekipę Vitezslava Laviczki, co z pewnością miało znaczący wpływ na jej postawę w kilku spotkaniach.


Na zdjęciu: Czy Krzysztof Mączyński poprowadzi w tym sezonie Śląsk po medal?

Fot. Rafał Oleksiewicz/PressFocus