Sławomir Peszko: Piłkarze byli przybici

– Poszedłem po meczu z Węgrami do hotelu. Piłkarze przybici, nie za bardzo chętni do rozmów. Przez pewien czas to, co się wydarzyło, będzie siedzieć w reprezentacji – mówi Sławomir Peszko, 44-krotny reprezentant Polski.


Jesteś w tym większym gronie Polaków, którzy są wściekli po meczu z Węgrami?

Sławomir PESZKO: – Przede wszystkim jestem rozczarowany. Oglądałem mecz na żywo i przecież nie będę mówił, że gra wyglądała w porządku. Choć jeszcze gorsze od niej były decyzje trenera.

Opinia, że Paulo Sousa zagrał w tym meczu, jakby wszystko było już wygrane, a rozstawienie w barażach nic nie znaczyło, nie jest raczej kontrowersyjna.

Sławomir PESZKO: – Na pewno nie było tak, że on nie wiedział, że gramy o rozstawienie. Natomiast jego decyzje były naprawdę dziwne. Nie chodzi mi tylko o to, że Robert Lewandowski nie grał, bo to nawet byłbym w stanie zrozumieć, gdy z przodu mamy i Milika, i Piątka, i Świderskiego, a „Lewy” ma w nogach tych meczów mnóstwo. Ale robimy wielki szum wokół Matty’ego Casha, on dostaje paszport, kraj żyje tym, czy zaśpiewa hymn, a na koniec gra 45 minut i zostaje zdjęty w przerwie. Dajmy mu zagrać 90 minut, żeby go rzetelnie ocenić. Poza tym druga zmiana, jakiej dokonał, czyli zostawienie w szatni Jakuba Modera, to coś, czego pewnie nie tylko ja nie rozumiem. Idźmy dalej – Maciek Rybus przyjeżdża na kadrę w dobrej formie, wreszcie jest zdrowy, na moje oko powinien grać. Lekceważąco podeszliśmy do tego meczu.

Moder został twoim zdaniem poświęcony?

Sławomir PESZKO: – Cała trójka nie grała najlepiej, bo tyczy się to też Karol Linetty’ego i Mateusza Klicha, a zszedł najmłodszy, który najmniej na taką decyzję zasłużył. Ale co my możemy poza patrzeniem się z boku i dziwieniem się?

Na ratowanie wyniku w końcówce meczu wszedł piłkarz z numerem 9. Tylko nie był nim Robert Lewandowski, a Przemysław Płacheta.

Sławomir PESZKO: – Ale wszedł też Frankowski i Zieliński, więc siła ofensywna wzrosła. „Zielu” próbował piłkę holować, oddał dwa strzały. Dziwi mnie natomiast coś innego. Trener Sousa już w przeszłości próbował grać trzema napastnikami i nie wiedziałem, czy to jego odwaga, czy akt desperacji. Różne rzeczy możemy o takich próbach powiedzieć, ale w ostatecznym rozrachunku patrzy się na wyniki, a te go miażdżą. Wygrał po dwa mecze z Andorą, San Marino i Albanią, a jest z nami rok.

Ale jest też coś, co idzie obok wyników, czyli sama gra. Nie chcę narzucać tutaj żadnej tezy, ale z mocnymi rywalami wyglądamy dużo lepiej niż wcześniej.

Sławomir PESZKO: – Zdecydowanie. Na Wembley zagraliśmy najlepszy mecz w eliminacjach, ten na Euro z Hiszpanią też był bardzo dobry. Ale pamiętajmy o jednym – pracę trenera trzeba oceniać całościowo, a na ten obraz najmocniej wpływają wyniki. Co z tego, że raz zagrasz lepiej, raz gorzej, jeśli nie wygrywasz? Kadra Adama Nawałki nie grała widowiskowo, na Euro w żadnym meczu nie strzeliła więcej niż jednej bramki, ale obrona była na tyle stabilna i skuteczna, że wszystkim gra reprezentacji wtedy pasowała. A dzisiejszą ogląda mi się z bólem.

Rezygnację z Roberta Lewandowskiego w meczu z Węgrami selekcjoner wziął na siebie.

Sławomir PESZKO: – Z tego co wiem, dodał, że gdyby mógł ją podjąć kolejny raz, zrobiłby tak samo. Co do samych konferencji Paulo Sousy, od jakiegoś czasu już ich nie oglądam. Dużo tam mądrzenia się, ładnych zdań po angielsku, ale nie płynie z nich nic, co pozwalałoby mi mieć nadzieję, że będzie lepiej.

Paulo Sousa tłumaczył też po meczu, że celowo pominął piłkarzy tworzących kręgosłup reprezentacji – czyli Glika, Zielińskiego i Lewandowskiego – by ich zmiennicy też poczuli odpowiedzialność za zespół i nie chowali się za plecami bardziej uznanych kolegów. Powiedz mi, jak to jest z perspektywy piłkarza – czy to faktycznie tak działa, że zmiennik rośnie, gdy dostaje odpowiedzialną rolę, czy wręcz przeciwnie: im mocniejszy partner obok niego, tym on sam lepiej gra?

Sławomir PESZKO: – Wszystko zależy od balansu. Gdy brakuje lidera i musi za niego zagrać zmiennik, cała gra może się tak ułożyć, że nikt braku lidera nie zauważy. Ale tu w jednej chwili nie było czterech liderów i to jest na tyle poważna wyrwa, że trudno było liczyć, że nie będzie to miało złego wpływu na obraz meczu. Ale problem jest jeszcze inny i to mnie martwi – czy różnica między najważniejszymi postaciami w poszczególnych formacjach, a ich zmiennikami, naprawdę jest aż tak wielka, by nie wygrać ze średnią reprezentacją, w dodatku też osłabioną? Tu można dojść jedynie do smutnych wniosków i zadać kolejne pytanie: to co, jeżeli za trzy-cztery lata, gdy „Lewy”, „Krycha” i Glik skończą grę w reprezentacji, nie będziemy w stanie nawiązać walki w kolejnych eliminacjach? Jest to tym bardziej dziwne, że przecież nie mówimy o piłkarzach anonimowych, a o takich, którzy regularnie grają w swoich klubach. Którzy dostają w nich niezłe noty.

Jak to uzasadnić?

Sławomir PESZKO: – Pewne rzeczy nasuwają się same. W każdym meczu tracimy bramkę i trudno, by miało się to nam podobać. Przecież to nie jest przypadek. Bardziej wpływ gry trójką w obronie, co jest niełatwą taktyką. Ja nie jestem przekonany, czy reprezentacja Polski ma do tego piłkarzy. Na moje oko lepiej stworzyć taktykę pod zawodników, których się ma, a nie dostosowywać ich do taktyki.

Mecz z Węgrami wywołał chyba największą burzę wokół Paulo Sousy, nawet większą niż po przegranym Euro. Pytam cię jako piłkarza, który niedawno był członkiem reprezentacji – czy takie rzeczy wpływają na „mental” drużyny, czy potrafi się ona odciąć od tego, co na zewnątrz?

Sławomir PESZKO: – Nie da się całkiem odciąć. Ja sam przeżywałem takie chwile. A tu sytuacja jest o tyle gorsza, że nie ma się kiedy zrehabilitować, bo kolejny mecz zagramy za cztery miesiące. Takie zakończenie roku nie może zadziałać pozytywnie na zespół, który na pewno chciał się lepiej pożegnać z kibicami. Zresztą już teraz widać wpływ meczu z Węgrami. Poszedłem po nim do hotelu, piłkarze przybici, nie za bardzo chętni do rozmów. Przez pewien czas będzie to siedzieć w reprezentacji.

Tak jak wcześniej zauważyłeś, najlepsze mecze kadra Sousy zagrała dotąd z najsilniejszymi rywalami – Anglią i Hiszpanią. To jakiś promyczek nadziei, że w barażach, gdzie pewnie dostaniemy wyjazd do drużyny silniejszej od naszej, faktycznie powalczymy o awans?

Sławomir PESZKO: – To trochę za mało, by wyciągać takie wnioski. By cieszyć się z dwóch niezłych meczów zagranych przez rok. Ale pozytywne jest to, że mimo wywalczenia jednego punktu na sześć z Węgrami, my wciąż możemy jechać na mundial. Ale żeby to się udało, w marcu musi wyjść najsilniejsza możliwa jedenastka, w dodatku złożona z piłkarzy, którzy będą wtedy w najlepszej formie. Będzie ciężko, ale jeśli chcemy później grać w grupie z Brazylią czy Francją, to musi być ciężko.

No to mówię „sprawdzam”. Postawiłbyś na awans Polaków na mundial, czy raczej w tę drugą stronę?

Sławomir PESZKO: – Postawiłbym niestety w drugą stronę.

A na Złotą Piłkę dla Roberta Lewandowskiego?

Sławomir PESZKO: – Postawiłbym po koleżeńsku, ale wszyscy wiemy, że ta nagroda należy mu się od dwóch lat. To w ogóle jakiś skandal ze strony „France Football”, nie może dziwić, że mówi się o nich „Le cabaret”. Liga Mistrzów skończyła grać, najważniejsze ligi tak samo. Skoro zrezygnowano ze Złotej Piłki, to równie dobrze można było nie wręczać medali za mistrzostwa Francji (Ligue 1 nie dokończyła sezonu, za końcową tabelę uznano tę, która widniała w momencie przerwania rozgrywek – przyp. red.).

A jak w ogóle zdrowie? W meczu Pucharu Polski z Garbarnią musiałeś przedwcześnie zejść z boiska.

Sławomir PESZKO: – Właśnie teraz wracam z rehabilitacji, która potrwa przez trzy miesiące. Liczę, że pod koniec stycznia powoli wrócę na boisko, a do pełnej dyspozycji w połowie lutego.

Czyli ominie cię obóz przygotowawczy z Wieczystą. W tym roku znów Dubaj?

Sławomir PESZKO: – (śmiech) Nie. Chyba trener Franciszek Smuda zdecydował, że zostajemy i nigdzie nie jedziemy, będziemy się przygotowywać na miejscu. Więc z trenerem Smudą nic mnie nie ominie, a co najwyżej mi się odwlecze.

Jak układa się wam współpraca?

Sławomir PESZKO: – Bardzo dobrze. Trener często wspomina w szatni sytuacje z Poznania, bym opowiedział coś o tamtych latach, o pucharach, by się nie bać walczyć o wielkie mecze, bo do takich musimy dążyć. W ogóle trener Smuda dużo wraca do przeszłości, też do jednej rzeczy, o której wszyscy pewnie teraz pomyśleli, ale… szybko ją ucięliśmy.


Na zdjęciu: W sprawach związanych z reprezentacją Polski Sławomir Peszko (na zdjęciu) nie jest optymistą.
Fot. Krzysztof Porębski/Press Focus