Słodko-gorzki smak meczu w Katowicach

Hokeiści GKS-u Tychy, faworyci do mistrzostwa Polski, czwarty mecz z Tauronem KH GKS-em Katowice przegrali 2:5. W serii do czterech zwycięstw prowadzą 3-1, ale złoto wisi jeszcze wysoko. Któż nie pamięta poprzedniego sezonu, kiedy to tyszanie pokpili sprawę i prowadząc z Cracovią 3:1, przegrali trzy mecze z rzędu? Czy ten scenariusz może się powtórzyć? W Tychach nawet nie dopuszczają takich myśli, natomiast w Katowicach zgodnie twierdzą, że finał się nie skończył i trzeba sobie rezerwować czas w „lany” poniedziałek na siódme spotkanie w Tychach.

Nieodzowne szczęście

Dotychczasowe cztery spotkania miały podobny przebieg, ale raz inne zakończenie.

– Zaczynało się od ataków katowiczan i kilku groźnych sytuacji – podkreśla były reprezentant kraju, ekspert TVP Sport, Wojciech Tkacz. – Jednak w kluczowych momentach zabrakło im niezbędnego szczęścia, by trafić do bramki. A potem w sposób „frajerski” katowiczanie tracili gole w przewadze. I dlatego w Tychach przegrali 0:5 i 0:6, bo następowało załamanie i już nie byli w stanie czegokolwiek zrobić. Z kolei w czwartym meczu szczęście było po stronie hokeistów z Katowic, bo krążek po uderzeniach Majocha, Malasińskiego czy Deveczki wpadł, choć wcale nie musiał. Ten pierwszy wystrzelił w nieprawdopodobny sposób i pewnie będzie długo wspominał tę sytuację. „Malaś” intuicyjnie przekierował krążek do bramki, ale potrafił się znaleźć w odpowiednim czasie w odpowiednim miejscu. Do tego potrzebne jest szczęście.

Przygotowanie mentalne

Tyszanie są dobrze przygotowani fizycznie i w ostatnich tercjach dominują i stąd też trzy wygrane. Czy przygotowanie fizyczne idzie w parze z mentalnym?

– Tyszanie trochę się „skwasili” po tym ostatnim meczu, bo wydawało się, że im pójdzie łatwiej – dodaje nasz rozmówca. – Gdyby katowiczanie nie strzelili piątego gola w przewadze, mieliby kłopot z wygraniem poniedziałkowego spotkania. Było już 2:4 i gorąco pod bramką Owena, ale kolejna bramka uspokoiła jednych, zaś zaskoczyła drugich. To zrozumiałe, że tyszanie pod względem fizycznym prezentują się lepiej, bo dysponują szerokim i wyrównanym składem. Przegrana mogła zasiać ziarenko niepokoju w ich głowach, bo pamiętają, co się wydarzyło przed rokiem i kilka sezonów wstecz. Tyszanie mają mecz na własnej tafli i niby wszystko pod kontrolą, ale… Gdyby katowiczanie wygrali tę potyczkę, to kolejny finał będzie ekscytujący.

Tylko chwilę

Z tyskiej szatni co rusz dochodzi śpiew legendarnego Ryszarda Riedla z zespołu Dżem: „W życiu piękne są tylko chwile”. To jakby motto zespołu, ale by te „chwile” zrealizować, trzeba więcej niż odrobina wysiłku.

– Tyszanie zdają sobie sprawę przed jaką szansą stają zarówno ci „zasiedziali”, jak i „nowi” zawodnicy, którzy pewnie doskonale znają historię sprzed roku – uśmiecha się były reprezentant i olimpijczyk. – Jeżeli katowiczanie rozpoczną w swoim stylu i trafią do tyskiej bramki, to emocje gwarantowane. To może być mecz, który na długo da się zapamiętać.

Andrej Gusow, trener GKS-u Tychy, pod koniec grudnia przed finałowym turniejem Pucharu Polski powiedział, że liczy się tylko złoto. Teraz jest na wyciągnięcie ręki, tylko trzeba znaleźć tę „chwilę”, by zrealizować marzenie wszystkich tyszan. Białoruski szkoleniowiec pod względem fizycznym potrafi przygotować zespół niemal perfekcyjnie, a ponadto nie owija w bawełnę tego, co powinna znać opinia publiczna. – To moja wina, że nie dotarłem do chłopaków i teraz przyjdzie nam walczyć w czwartek w kolejnym meczu – stwierdził Gusow po przegranej w Katowicach.

Jednak katowiczanie po wygranej racjonalnie oceniali sytuację. – Gadanie o tym, że tyszanie chcieli przenieść święto na własne lodowisko, boli mnie, bo jest niesprawiedliwe. Rozegraliśmy dobre spotkanie i byliśmy stroną dominującą – stwierdził napastnik Tauronu, Mikołaj Łopuski.

– To zwykłe ględzenie, że niby nam odpuścili mecz. Gramy, walczymy, niektórzy na środkach przeciwbólowych, i nie odpuszczamy. Dla nas ten finał jest niesłychanie ważny – dodał kapitan Tauronu, Tomasz Malasiński.