Smutny dzień dla polskiej piłki

Kibice „Niebieskich” odwiedzili Stadion Śląski z transparentem, nawiązując do fiasku rozmów klubu z włodarzami „Kotła Czarownic” o rozegraniu tam hitowego meczu z Wisłą Kraków.


„Zakaz gry w piłkę” – transparent takiej treści zawisł wczoraj przy bramie nr 1 Stadionu Śląskiego, okraszony także zdaniem parodiującym hasło promujące województwo „Śląskie – niepozytywna energia”. Kibice Ruchu mają żal do włodarzy „Kotła Czarownic” oraz Urzędu Marszałkowskiego, że nie będzie im dane 22 kwietnia obejrzeć tam meczu ich drużyny z Wisłą Kraków. We wtorek, po długich negocjacjach, strony ogłosiły brak porozumienia.

Duże rozczarowanie

– Jest rozczarowanie, to był smutny dzień dla całej polskiej piłki. Tyle się mówi o tym, jak kuleje kwestia frekwencji, tyle jest zastanawiania się, jak zachęcić ludzi do przychodzenia na stadiony, a gdy nadarza się ku temu idealna okazja – mecz zgodowy, z tysiącami ludzi chętnymi go zobaczyć, odwiedzić obiekt, który dotąd po modernizacji tylko kilkukrotnie gościł reprezentację – to się tę okazję marnuje. Mobilizowali się kibice Ruchu, Wisły, innych klubów, z którymi mamy dobre relacje. Na trybunach na pewno byłoby też sporo postronnych osób, groundhopperów. Takie wydarzenie przyciągałoby uwagę nie tylko w Polsce – przekonuje Bartosz Horodecki, prezes stowarzyszenia kibiców „Wielki Ruch”.

Kością niezgody w negocjacjach klubu z włodarzami Śląskiego okazał się punkt o wzięciu odpowiedzialności z ewentualne szkody, konieczność zamknięcia obiektu i niemożność zorganizowania tam zakontraktowanych wcześniej imprez lekkoatletycznych. Wiązałby się z wielomilionowym odszkodowaniem, czego chorzowianie podpisać nie chcieli.

– Bardzo podobny stadion znajduje się w Berlinie, regularnie gra na nim Hertha, podczas derbów z Unionem było sporo rac, nawet lądując na niezabezpieczonej bieżni. Trzeba się zastanowić, gdzie jest granica rozsądku, a gdzie zabezpieczenia. Z oświadczenia Ruchu wynikało, że zgodził się na takie zabezpieczenia, których w wielu przypadkach na zachodzie się nie stosuje, była też ustalona kwestia ubezpieczenia. Demonizujemy pewne zachowania. Przy innych wydarzeniach piłkarskich na Śląskim nie ma żadnych mat. Dlaczego podczas meczu zgodowego ktokolwiek miałby rzucać racami na bieżnię? Nie wiem też, czy jakaś pojedyncza raca na bieżni zrobiłaby więcej złego niż polewaczka, która jeździła po niej w 2017 roku w ramach policyjnych ćwiczeń. Przez narzucone warunki uniemożliwiono rozegranie spotkania, które byłoby idealną promocją – zwraca uwagę Horodecki.

Pytanie do wygumowania

Z całej tej historii mogą jeszcze wypłynąć jakieś pozytywy. Po pierwsze: może uruchomi dyskusję o konieczności zakupu przez włodarzy Śląskiego zabezpieczeń, mat chroniących bieżnię, co zwiększy konkurencyjność obiektu i pozwoli w przyszłości łatwiej negocjować przeróżne wydarzenia. Po drugie, dla kibiców Ruchu znacznie ważniejsze: w dyskusjach dotyczących infrastruktury ich oponenci już nie będą w stanie zadać pytania: „A po co wam nowa Cicha, skoro macie w swoim mieście Śląski?”.

– Już prezes Smagorowicz przed laty aktywnie wraz z włodarzami Stadionu Śląskiego i wicemarszałkami przekonywał radnych w Chorzowie, jak dobrą opcją do regularnej gry byłby Śląski dla Ruchu. Na marginesie, mimo że ma najwyższą kategorię UEFA, nie spełnia wymogów licencyjnych, nie ma „klatki” dla gości… Wydano tyle pieniędzy, by nie stał pusty, miasto dokonuje wielkich ustępstw (Chorzów zwalnia Urząd Marszałkowski z podatku za stadion i park – dop. red.), a sami widzimy, jaka jest możliwość korzystania z niego przez Ruchu. W Chorzowie mamy trzy stadiony. Ruch nie może grać ani na Śląskim, ani na Lompy, ani na Cichej – wylicza prezes „Wielkiego Ruchu” i wraca jeszcze do historii z zimy, gdy klub szukał obiektu zastępczego na rundę wiosenną, a prezydent Andrzej Kotala robił sobie zdjęcie na Stadionie Śląskim.

– Jak widać, determinacja okazała się odwrotnie proporcjonalna do ryzyka grania. Zimą było przecież wiadome, że Śląski nie będzie zastępczym obiektem, bo trwała na nim modernizacja oświetlenia. Teraz jakoś nie widzieliśmy pana prezydenta, który rzekomo walczy o pojedynczy mecz z Wisłą. Jeśli ktoś był zaangażowany – to wiceprezydent Michalik. Pytanie, na ile była to tylko forma budowania sobie PR-u, który do niczego nie prowadzi – przyznaje nasz rozmówca.

Uwierzą, gdy będzie przetarg

Ruch jest w patowej sytuacji. Stadion Śląski w kontekście przyszłości nie jest żadną alternatywą, a w przyszłych wnioskach licencyjnych, chcąc nadal grać w Gliwicach, trzeba będzie wykazać, że na Cichej toczą się prace mające dostosować ją do wymogów. Pytanie, którego szczebla. Jeśli ekstraklasy – na co przecież „Niebiescy” mają szansę – Cicha wymagałaby wielomilionowych nakładów. Dlatego przez miejską tkankę przebijać zaczynają plotki, że zamiast inwestować 20-25 mln w stary obiekt, mimo wszystko zapadnie decyzja o budowie nowego stadionu.

– Doświadczony ostatnimi rozmowami na posiedzeniach Komisji Sportu, nie wierzę w żadne zapewnienia obecnie rządzącej ekipy dotyczące budowy stadionu. Ostatnio słyszeliśmy, że miasta nie stać nawet na nowy projekt, umożliwiający budowę etapami. To zatem tylko PR-owa próba chwytania się brzytwy. Nie sądzę, by którykolwiek kibic Ruchu nabrał dobrej woli, nim nie zostanie skutecznie przeprowadzony przetarg na generalnego wykonawcę. Dotychczasowy projekt natomiast, pamiętając o prawach autorskich, nie pozwala wprowadzać zmian umożliwiających budowę etapami. Jedyna etapowość to ta dotycząca ewentualnej rozbudowy z 12 do 16 tysięcy. Mamy odkurzać projekt, który nikogo nie satysfakcjonuje i w kontekście którego prezydent Kotala już w 2018 roku stwierdził, że jest niefunkcjonalny, co było jednym z powodów odwlekania się budowy – a raczej decyzji o braku budowy? Znowu będziemy gonić króliczka, aktualizować projekt Nie wierzę, by ktokolwiek uznał coś takiego za skuteczne – podkreśla Bartosz Horodecki.


Na zdjęciu: Cóż tu więcej dodawać…
Fot. Ultras Niebiescy