Snajper w masce z drukarki

Nie wiem, czy mogłem sobie wyobrazić lepszy powrót – mówi Michał Feliks, który pojawił się na boisku po 1,5-miesięcznej przerwie i – nie tylko efektownym golem – przyczynił się do arcyważnego zwycięstwa „Niebieskich” z Wisłą Kraków.


Jak wracać po kontuzji – to właśnie w taki sposób. Takich wojowników potrzebuje Ruch w walce o awans. Michał Feliks po urazie twarzoczaszki odniesionym 1,5 miesiąca temu w Chojnicach na własną odpowiedzialność postanowił szybko podjąć rękawicę, by pomóc drużynie. Na sobotni hit z Wisłą wybiegł w wyjściowym składzie, a w 30 minucie efektownymi „nożycami” wieńcząc dośrodkowanie Tomasza Wójtowicza, zdobył swoją pierwszą bramkę dla „Niebieskich”, dając im prowadzenie, którego już nie oddali.

– Zminimalizowałem jak tylko mogłem czas, w którym mnie nie było. Zależało mi, by szybko wrócić, zwieńczyłem ten powrót bramką w takim meczu. Bardzo się cieszę, to doda mi wiary i pewności – mówi napastnik, który zimą został wypożyczony do Chorzowa z Radomiaka.

Naprostowane kości

Pauzował od 10 marca. W wyjazdowym spotkaniu z Chojniczanką pojawił się na murawie w roli zmiennika. Wytrwał tylko kwadrans, gdy w powietrznej walce we własnym polu karnym zdarzyło się nieszczęście.

– Z Przemkiem Szurem już sobie to wyjaśniliśmy – wspomina z uśmiechem Feliks.

– Trzeba było po prostu walczyć o każdą piłkę i akurat dostałem od Przemka… Teraz możemy śmiać się, że podczas operacji trochę nastawiono mi celownik, bo wcześniej w Ruchu bramki nie zdobyłem, ale sytuacja była niebezpieczna. Spory uraz, złamania, wgniecenia praktycznie każdej kości na twarzy. Dobrze, że nic nie stało się z okiem. Wracałem z tym na Śląsk, od razu trafiłem na SOR, tomografy… Bolało, ale dwa nimesile, tabletka przeciwbólowa – i było git. Operację przeszedłem w Krakowie, operował mnie bardzo dobry lekarz. Naprostowano mi wgniecione kości, która musiały się zrastać, włożono blaszki w okolicy lewego oka. One już zostaną ze mną do końca życia. Cieszę się, że zminimalizowałem czas powrotu na boisku. Początkowo byłem przekonany, że na szybki powrót nie będzie żadnych szans – nie kryje napastnik Ruchu.

Spiker Kuba Kurzela po strzelonym golu już obwołał go chorzowskim „Zorro”, naturalnie z racji maski, w której musi teraz grać Michał Feliks.

– Wysłałem tylko badanie tomografem – i w drukarce 3D fajnie zrobili mi tę maskę. Idealnie pasuje mi do twarzy, nie przeszkadza tak, jak myślałem. Dostałem ją ze dwa i pół tygodnia temu. Po pierwszym treningu odczucia miałem pozytywne, nie było tak źle, jak niektórzy mówili. Nie ogranicza za bardzo widoczności. Jest z włókna węglowego, leciutka, ale trwała i twarda. Muszę trenować i grać w niej do końca sezonu. Od operacji minęło przecież dopiero 5-6 tygodni. Z Wisłą już zdarzyło się, że dostałem w głowę, nawet nie kojarzę, od kogo. Gdybym nie miał maski, to mogłoby się skończyć różnie – mówi Feliks.

Siadło na nodze

Przyznaje, że nie wie, czy mógł sobie wyobrazić lepszy powrót. Gol strzelony Wiśle był piękny.

– Idealne dogranie Tomka Wójtowicza, idealnie piłka siadła mi na nodze… To dodało nam wiary na następne minuty, poszliśmy za ciosem – podkreśla. Mecz z Wisłą – w której grał jako junior, pochodzi przecież z Krakowa – zaczął nie dość, że w pierwszym składzie, to jeszcze nie w ataku, a na lewej pomocy. Był jednym z ważnych elementów układanki, która miała zaskoczyć „Białą gwiazdę” – nie tylko personaliami, ale też ustawieniem z czwórką obrońców, a nie trójką stoperów.

– Niedawno cały sezon w Garbarni grałem na lewej pomocy, więc nie był to problem. Byłem przygotowany, że zagram od pierwszej minuty, na to się nastawiałem. Fizycznie nie czułem się zbyt dobrze, nie tego oczekuję od siebie, ale gol dodał mi wiele pozytywnej energii. Ile mogłem, tyle z siebie wykrzesałem – opowiada Michał Feliks.

Pytany o kluczowe kwestie, które umożliwiły „Niebieskim” sprawienie niespodzianki i gładkie pokonanie Wisły, zwraca uwagę na to, do czego sam się przyłożył, czyli dobre ustawienie i współpracę bocznych obrońców z bocznymi pomocnikami.

– Dzięki temu praktycznie wyeliminowaliśmy to, co Wisła ma najlepsze. Zdawaliśmy sobie sprawę, jaką ma jakość, musieliśmy się przed tym bronić. Plan na to spotkanie był dobry i on zdecydował. Przejście na czwórkę obrońców to była spora zmiana, trenowaliśmy to ustawienie pod Wisłę przez cały tydzień, mieliśmy taktyczne treningi. Każdy wiedział, jak ma grać, jak ma wyglądać współpraca między konkretnymi pozycjami. Choć wcześniej nie graliśmy w takim ustawieniu, całkiem nieźle sobie poradziliśmy. Wyeliminowaliśmy całkowicie boki Wisły, a jej najlepszy zawodnik Luis Fernandez też nie pokazał tego, co zwykle. Zależało nam, by rywale się denerwowali, nie lubią gry kontaktowej, biegania za piłką, a sam Rodado zrobił kilka kilometrów, biegając od obrońcy do obrońcy. Zagraliśmy bardzo twardo w defensywie, takie było założenie – opisuje Michał Feliks.

Nie tylko charakter

Gdy leczył kontuzję, Ruch nie wygrał żadnego meczu. Jego powrót zbiegł się z przerwaniem tej – przyznajmy, że krótkiej, choć w przypadku chorzowian i tak najdłuższej w sezonie – serii czterech kolejek bez wybranej.

– Wskoczyliśmy na drugie miejsce. W następnych meczach trzeba to udokumentować. Jeśli pokonania Wisły nie poprzemy kolejnymi zwycięstwami, to nie będzie to znaczyło tyle, ile może. Może i lepiej, że ludzie raczej nie stawiają nas w roli faworyta. Tak też traktowano nas przed tym meczem. Czuliśmy jeszcze większą mobilizację, by coś udowodnić. Przecież nie zdobyliśmy tylu punktów tylko i wyłącznie charakterem. Trzeba mieć określoną jakość, by utrzymywać się w górze tabeli. Przed nami jeszcze spotkania z kilkoma rywalami walczącymi o utrzymanie. Wiemy, jak się z nimi walczy – grają nisko, agresywnie, trochę jak my z Wisłą. Ciężko będzie, ale wszystko w naszych nogach. Daliśmy sobie tym sobotnim zwycięstwem dużo nadziei na walkę o bezpośredni awans – mówi Feliks.


Na zdjęciu: Tak w sobotę z pierwszej bramki dla Ruchu cieszył się chorzowski „Zorro”, czyli Michał Feliks, wypożyczony zimą z Radomiaka.
Fot. Marcin Bulanda/PressFocus