Wykończeniówka to moja specjalność

ADAM GODLEWSKI: Wystąpił pan w wielkim finale Socca World Cup, czyli piłce nożnej sześcioosobowej. Jakie dominuje uczucie – szczęścia i spełniania, czy raczej niedosytu?

MARCIN ROSIŃSKI: Zostać wicemistrzem świata, to naprawdę coś wielkiego. Dlatego jestem szczęśliwy. Na pewno jednak jest i trochę niedosytu. Bo byliśmy lepszym zespołem od Niemców. I to nie tylko nasze zdanie, ale także wszystkich innych półfinalistów. Szkoda więc, że się nie udało wygrać w finale. Zabrakło szczęścia, nic nie chciało wpaść, nie mieliśmy wykończenia. Niemcy mieli za to mnóstwo fartu. Nie dość, że po jedynej dobrej akcji strzelili gola, to jeszcze dwukrotnie wybijali piłkę z linii. Siły były, trener umiejętnie rotował składem, wszystko mieliśmy przygotowane na naprawdę optymalnym poziomie. A mimo to – nie udało się sięgnąć po złoto… Cóż, widocznie tak właśnie miało być.

ADAM GODLEWSKI: Tytuł wywalczony w Lizbonie może jakoś zmienić pańskie życie?

MARCIN ROSIŃSKI: Wydaje mi się, że nie powinienem się na to nastawiać. To była wielka przygoda, cieszę się, że dostałem szansę od trenera i mogłem przeżyć w Portugalii niezapomniane chwile z zespołem. Życie po prostu pokaże co będzie dalej. W tym roku dzięki występom w reprezentacji Polski w szóstkach mogłem zobaczyć piękną Lizbonę, za rok mundial będzie na Krecie. Tam też jest bardzo ładnie.

ADAM GODLEWSKI: Jest pan, jak Arkadiusz Milik, wychowankiem Rozwoju Katowice…

MARCIN ROSIŃSKI: … tyle że obecnie na dużym boisku też gram w rodzinnym mieście, a nie w Neapolu. Teraz w – Podlesiance. Po drodze z ulicy Zgody na Sołtysią były także Szombierki, Gwarek Tarnowskie Góry i epizod przy Bukowej. Z gry w Podlesiance na poziomie okręgówki jestem bardzo zadowolony. Bo daje mi dużą frajdę. Zwłaszcza że jako pomocnik mam w tym  sezonie naprawdę niezłe statystyki – sporo asyst, do tego cztery, czy pięć goli. Naprawdę – jest się z czego cieszyć.

ADAM GODLEWSKI: Co robi pan na co dzień?

MARCIN ROSIŃSKI: Pracuję w firmie budowlanej, konkretnie w wykończeniówce wnętrz. Moja specjalizacja to malowanie, gipsowanie, tapetowanie. To też ciężka fizyczna robota, więc znaleźliśmy z klubowym trenerem w Podlesiance kompromisowe rozwiązanie – trenuję troszkę mniej od kolegów, za to na meczach daję z siebie maksa. Wiadomo, praca jest najważniejsza, w pierwszej kolejności trzeba zapewnić sobie środki na utrzymanie, ale piłka to moja największa życiowa pasja. Kiedy zresztą trochę odpocznę po pracy, to aż ciągnie mnie na trening.

ADAM GODLEWSKI: Na następnych mistrzostwach świata wystąpicie w roli jednego z największych, a może nawet największego faworyta. Udźwigniecie ją?

MARCIN ROSIŃSKI: Już w Lizbonie potwierdziliśmy przynależność do światowej czołówki, mimo że dopiero zadebiutowaliśmy w mundialu. Pierwszy raz byłem powołany na tak poważny turniej, ale podobnie jak cały zespół – nie zawiodłem. Mentalnie jesteśmy silni, od początku powiedzieliśmy sobie przecież, że celem jest złoto i – przynajmniej aż do finału – takie założenie żadnego z nas nie paraliżowało. Na Krecie za rok będzie zapewne równie gorąco, a my świetnie odnajdujemy się w ciepłym klimacie, procentuje dobre przygotowanie motoryczne. Jako drużyna zdobyliśmy doświadczenie, które w decydujących spotkaniach, o czym przekonaliśmy się w Portugalii, okazuje się kluczowe. Zatem – powinniśmy być jeszcze lepsi.

W Lizbonie rozmawiał Adam Godlewski