Soczi po godzinach: Ten ostatni paszport

Dziewczyna w centrum wizowym w Krakowie wertuje paszporty. Gdzieś tam musi być i mój. Z wbitą rosyjską wizą. Musi. Musi, bo inaczej nie zdążę do Soczi przed reprezentacją Polski. Patrzę na jej palce przez które przefruwają kolejne paszporty – robi to z wprawą i łatwością – mógłbym tak patrzeć i patrzeć, ale gdy jednak jej dłoń dociera do krawędzi pudełka, czuję, że na moim czole pojawiają się krople potu. To niby trwa tylko ułamki sekund, ale jakby wieczność, w trakcie której zaczynam się zastanawiać co będzie, jeśli mojego paszportu tam jednak nie będzie. Nim znajduję odpowiedź (potrzebowałbym nieco więcej czasu niż wieczność), dziewczyna łapie za ostatni paszport, uśmiecha się. – Myślałam, że go nie będzie – mówi. A ja oddycham z ulgą. Jednak jadę.

Cały turniej w Soczi

Pani już mnie rozpoznawała, bo była to moja trzecia wizyta w tym miejscu. Nie mam akredytacji FIFA na mistrzostwa świata, dlatego musiałem wyrobić wizę. Dlaczego nie mam akredytacji FIFA? W kwietniu zmieniłem pracę – przechodząc z „Przeglądu Sportowego” do „Sportu”, do mundialu niby było jeszcze dużo czasu, ale jednak za mało, by zaktualizować mój profil w portalu FIFA dla dziennikarzy i skutecznie przejść proces akredytacji. Założyliśmy więc, że pojadę do Rosji, a cały turniej spędzę w Soczi, tam gdzie będą mieszkać reprezentanci Polski.

Niby nic trudnego – kupić bilet i polecieć do Soczi, ale nim wsiadłem do samolotu przeszedłem szybki kurs rosyjskiej biurokracji zakończony opisaną na wstępnie scenką.

W marcu PZPN wydał komunikat z instrukcją dla dziennikarzy, którzy wybierają się do Rosji choć nie mają akredytacji FIFA. Coś dla mnie. Zapoznałem się z pismem i zacząłem działać. W pierwszej kolejności należało wysłać do Moskwy, do tamtejszego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, wniosek o wydanie akredytacji do pracy na terenie Federacji Rosyjskiej.

„Przedstawiciele mediów nie posiadający akredytacji turniejowej FIFA, a chcący pracować na terenie Rosji w terminie od 31 maja 2018 do 22 lipca 2018, muszą uzyskać specjalną wizę prasową wydawaną przez MSZ Rosji. (..) Po uzyskaniu wizy prasowej wydanej przez MSZ Rosji można ubiegać się o wizę uprawniającą do wjazdu na teren rosyjskiej federacji” – stało w instrukcji.

Długie oczekiwanie

OK, kurier pojechał, dostarczył pismo i czekałem na decyzję. Czekałem, czekałem, skończył się kwiecień, upłynął prawie cały maj i nic. Zaczęło mnie to niepokoić, więc dzwonię, tam do Rosji. Łamanym angielskim udało nam się porozumieć. Pracownik ministerstwa wyznaczony do obsługi polskich dziennikarzy powiedział, że z moim wnioskiem wszystko jest w porządku, ale nim wydadzą mi akredytację, muszą zobaczyć skan mojego paszportu z wizą.

Hm, nie tak miało to wyglądać, no ale przecież z Moskwą kłócić się nie będę. Wypełniłem wniosek, skompletowałem dokumenty i dawaj – do centrum wizowego w Krakowie. Tam usłyszałem zdanie, którego usłyszeć nie chciałem: „Aby dostać wizę musi pan mieć akredytację wystawioną przez MSZ”. Typowe błędne koło. Wniosek jednak złożyłem, dołączyłem do niego wyjaśnienie, napisałem, że postępowałem zgodnie z procedurą, wszystko po to, by tydzień później usłyszeć: „Tak jak mówiłam, wniosek został odrzucony”.

To było 28 maja i wtedy po raz pierwszy pomyślałem, że to może się nie udać.

Jest zapewnienie

W końcu udało mi się jednak dodzwonić do konsula, a ten okazał się bardzo sprawny w swoich działaniach. Opisałem mój przypadek. „Proszę zadzwonić za godzinę” – powiedział, a gdy zadzwoniłem – wszystko było już załatwione. Obdzwonił babki w centrum wizowym, zadzwonił do gościa z MSZ w Moskwie, doradził bym złożył wniosek raz jeszcze, dołączył dodatkowe pismo z redakcji, zapłacił parę złotych więcej za tryb ekspresowy. Zapewnił, że jeśli zrobię to w środę, wiza będzie gotowa na piątek. Doradził, że nie warto się spóźnić, bo poniedziałek i wtorek (11-12 czerwca) w Rosji to dni wolne od pracy.

Ech, „Dawaj Polska”, pomyślałem i, wyposażony we wsparcie konsula oraz nowe dokumenty, wracam do centrum wizowego. Panie już mnie rozpoznają. Składam wniosek i podkreślam, że to musi być tryb ekspresowy, bo „potrzebuje na piątek, w poniedziałek chce lecieć do Soczi”. Pani na to – tym samym miłym głosem co zawsze – że wiza będzie na środę. Ale ja, że konsul to i tamto, że powiedział – „przyjdź w środę, wiza będzie na piątek”. A ona: „No tak, ale musiałby pan złożyć wniosek przed 10, a jest 10:15”.

Mogłem się ukłonić

Ja to nawet lubię czasem załatwiać takie sprawy, panie w dziekanacie na studiach też miały czasem problem, by się mnie pozbyć. Teraz też sprawiałem chyba wrażenie, że nie pójdę sobie, dopóki moja sprawa nie zostanie pozytywnie rozpatrzona. Już nie pamiętam co ja tam wygadywałem, na pewno było coś o tym, że jadę do pracy, a nie na wakacje, że „proszę mnie zrozumieć”, że „konsul obiecał”. W końcu szefowa centrum zadzwoniła do konsula i wniosek bez słowa został przyjęty. Na formularzu w okienku „data odbioru” widniał 9 czerwca i mogłem tylko się ukłonić i podziękować za pomoc.

Ale po takich perypetiach w człowieku zawsze tli się jakaś taka niepewność, która zapłonęła żywym ogniem, gdy dziewczyna wertowała kolejne paszporty, a żaden z nich nie był mój. Oprócz tego ostatniego.