Soczi po godzinach: To pociąg czy ruska bania?

Reprezentacja Polski kończy udział w mundialu, więc i ja wyjeżdżam z Soczi. Wyjeżdżam ze świetnymi wrażeniami. Oczywiście, nie mówię tu o popisach polszej kamandy, ale o tym, co zobaczyłem tu, na miejscu. Codziennie zaskakuje mnie przyjazne podejście miejscowych. Dziś na dworcu siedziałem na podłodze. Jakaś pani wysłała swoje dziecko do mnie, by przekazał mi, że obok nich jest miejsce na ławce.

Na pierwszy rzut oka wszystko tu w porządku, ale miejscowi sprowadzają na ziemię. Od znajomego mieszkańca Soczi słyszę, że kąpiel w tej okolicy morza Czarnego nie jest najepszym pomysłem. – Do wody trafiają wszystkie ścieki. Stąd powiedzonko – pij wodę z rzeki, a kozą będziesz. W Rosji wszystkie rzeki są zanieczyszczone, a w Soczi nie warto też wchodzić do morza. Lepiej pojechać do Abchazji, tam są piękne plaże – mówi. Siedzimy nad rzeką Soczi, kawałek niżej, wpada do morza, i faktycznie – nieco zalatuje. 500 metrów dalej jest plaża, a na niej mnóstwo wczasowiczów. Oczywiście nigdzie choćby wzmianki, że woda nie nadaje się do kąpieli. A może to tylko miejska legenda?

– Mamy oczyszczacze wody, ale nie pracują – mówi. Dlaczego? – dopytuję. W odpowiedzi słyszę znane hasło: „Bo to Rosja”. – Mówimy, że u nas w Rosji wszystko jest zrobione na glutach. Połączone za ich pomocą – przytacza kolejne powiedzonko. Byle jak, bez ładu i składu, byle jakoś się trzymało. Spacerując po Soczi, co chwilę widzimy coś zbudowane dopiero tuż przed igrzyskami. Ulica Nayaginskaya dziś jest piękną aleją zacienioną palmami, a jeszcze niedawno był tu zwykły ściek. Tarasy z kawiarenkami przy plaży też powstały niedawno i można odnieść wrażenie, zapewne słuszne, że Soczi kilkanaście lat temu to była dziura z nierównymi drogami, dziś trudno znaleźć na chodniku zwykłego peta.

We wtorkowy wieczór na ulicach królowali Peruwiańczycy (przyjechało ich do Rosji około 40 tysięcy). Rozmawiam z kilkoma i zaskakują mnie swoją wiedzą. Jeden mówi, że jego ulubionym piłkarzem reprezentacji Polski jest… Jan Bednarek. Drugi zapewnia, że najlepszy zespół w Polsce ma Lech Poznań, choć jego dziewczyna twierdzi, że Legia. I wszyscy coś kumają o Polsce, jeden pokazuje swój dokument, a w nim swojsko brzmiące nazwisko. – Moja babcia była z Polski, a dziadek ze Szwecji – wykłada na szybko historię swojej rodziny. Są bardzo kulturalni. Wieczorem wygrywają, bo rosyjskim dziewczynom imponuje ich ogłada i umiarkowane podejście do alkoholu. Australijczycy leżą w tym czasie już pod barem.

Dla mnie środa była ostatnim dniem w Soczi. Czas ruszyć do Wołgogradu zobaczyć pożegnanie reprezentacji Polski z mundialem. W drogę wyruszyłem pociągiem – gdy piszę te słowa przede mną jeszcze około 18 godzin podróży. Dwa przedziały obok jadą Australijczycy i nie mogą uwierzyć, że klimatyzacja jest tylko w pierwszej klasie. – Kocham Rosję, ale nienawidzę tego pociągu – narzeka jeden z nich. Wszystko tu jest przesączone ludzkim potem – jedziemy z miasta w którym panują 34-stopniowe upały do miasta, gdzie jest jeszcze gorącej. Nasz pociąg jest jak piekarnik. Każda, najmniejsza aktywność fizyczna, zmiana pozycji, sprawia, że zalewam się potem.

Każdy pasażer otrzymuje komplet czystej pościeli i mały ręcznik. Przydaje się głównie do obcierania potu. Okna można tylko lekko uchylić. Pociąg zdaje się nie mieć końca – ma około 30 wagonów.

A ja momentami zastanawiam się, czy trafiłem do ruskiego pociągu czy do ruskiej bani. Wjeżdżamy na małą stację, połowa pasażerów zostawia swoje rzeczy i wysiada. Jakby byli umówieni. Jakby wszyscy jeździli tą trasą codziennie i wiedzieli, że pociąg będzie tu stał dobre pół godziny. Wytaczają się na perony, kupują colę, lody z budek rozstawionych przy torach. Nie muszą się spieszyć, wszyscy zdążą, na każdego poczekamy. Godzina jazdy i kolejny taki postój. A później się dziwić, że podróż z Soczi do Wołgogradu trwa od 18 do 22 godzin (w zależności od pociągu).

Na osłodę pozostają widoki przez okno – trasa przez wiele kilometrów ciągnie się tuż przy plaży.