Soczi po godzinach: Wojna to polityka

Z Soczi pisze Mateusz Miga

Rosjanie jeżdżą głównie marszrutkami. Tak jest we wszystkich krajach byłego ZSRR w których byłem. W marszrutkach szybko wytwarza się wspólnota. Gdy ktoś wsiada i ma daleko do kierowcy – podaje współpasażerowi pieniądze. Te wędrują z rąk do rąk aż w końcu trafiają do kierowcy. Zaraz w drogę powrotną rusza bilet i reszta (nic nie ginie!). Nagle wszyscy zaczynają ze sobą rozmawiać. Łączy ich wspólny cel – chcą dojechać jak najszybciej. A kierowca bierze wszystkich. I tylko krzyczy zdenerwowany „na zad!” by pasażerowie upychali się jeszcze skuteczniej. Jazda marszrutkami bywa niezwykłym przeżyciem. Kolega zapewniał, że jechał z kilkunastoma kobietami, a każda z nich wyglądała jak miss świata. Możliwe. Choć ja miałem mniej szczęścia.

Rosyjscy kierowcy jeżdżą jak zwariowani. Gdy jest taka potrzeba, wpychają się między dwa samochody i z drogi dwupasmowej powstaje trzypasmowa. Nie mogą być ostatni! A najbardziej ich denerwuje, gdy ktoś łamie przepisy z jeszcze większą bezczelnością i ich wyprzedza. Bo, na przykład, przykleił się do karetki jadącej na sygnale. Gdy rosyjscy kierowcy widzą ładną dziewczynę – trąbią i świecą jej długimi światłami po oczach. Są w zbyt dużym pośpiechu, by zawracać sobie głowę migającymi kontrolkami w desce rozdzielczej. Mają za dużo zajęć. Muszą prowadzić, palić papierosa, kontrolować radio i pisać do dziewczyny na WhatsAppie.

Rosyjskie dziewczyny mierzą sukienki na centymetry. Centymetr krótsza i byłoby widać za dużo. Ale te sukienki są akurat. Akurat takie, by facetom lasowały się mózgi. Rosyjskie kobiety patrzą się odważnie w oczy, nie uciekają wzrokiem. Różnią się pod tym względem od polskich kobiet, a my nie wiemy co o tym myśleć.

Oczywiście to operowanie stereotypami, nie wszyscy tutejsi kierowcy jeżdżą jakby chcieli zginąć, a niektóre kobiety zakładają spodnie, ale pobyt w Soczi tylko te stereotypy pogłębia. Choć akurat dziś rano, jadąc taksówką do centrum treningowego Polaków, trafiłem na kierowcę spokojnego. Przeprowadził się do Soczi z Rostowa nad Donem. To niedaleko ukraińskiej granicy, gdzie trwa mniej lub bardziej regularna wojna. – My i Ukraińcy to bracia – mówi. – To skąd ta wojna? – dopytuję. – Wojna eto polityka – kwituje.

Jest zachwycony, że Rosja organizuje mistrzostwa świata („Cały świat do nas przyjeżdża, wczoraj widziałem fanów z Panamy”). Podczas EURO 2012 był na meczu w Doniecku, teraz zaliczy dwa spotkania. Dopytuje czy podoba mi się Soczi. Oczywiście, że mi się podoba, odpowiadam, ale tutejszymi plażami jestem mocno rozczarowany. Rosjanie zalali je betonem, wzdłuż wybrzeża pociągnięto nitkę kolejową, jest też autostrada. Jest głośno i niezbyt estetycznie. Plaże to wizytówka każdego kurortu, a ta wizytówka wypada blado. Nie przyjechałbym tu na wakacje.

Plażom zdążyliśmy się dobrze przyjrzeć podczas wypadu do Krasnej Polany. Pociąg okazał się nowoczesnym szynobusem. Przyjechał punktualnie co do minuty, w środku panowała cisza, rozmowy prowadzono szeptem. Ech, zmienia się ta Rosja. Linia kolejowa do Krasnej Polany została wybudowana przed igrzyskami olimpijskimi – pociąg jedzie godzinę z hakiem (z centrum Soczi to około 60 kilometrów) niezliczonymi wiaduktami, trzema czy czterema długimi tunelami. Malownicza trasa wśród wysokich szczytów została jako wspomnienie po igrzyskach.

Wpadamy tam tylko na chwilę i wracamy zaraz do Soczi, które tętni życiem, także wieczorami, nocą. Z dnia na dzień przybywa kibiców z całego świata, spotykają się przy barze, stukają kuflami, próbują rosyjskiej wódki. Na razie sielanka i oby tak do końca. My też czujemy się bezpiecznie, wszyscy są przyjaźni, a pani sprzedająca bilety na pociąg była wręcz zachwycona, że ktoś przyszedł na jej stację.

Wczoraj pisałem o dziwnym systemie przyznawania dostępu do internetu. Często musisz podać numer rosyjskiej komórki (w założeniu twojej), a wtedy dostajesz sms-em tajne hasło. Gdy nie masz rosyjskiego telefonu zaczynają się schody. Jest to denerwujące, ale ma dobre strony. Właśnie przed chwilą sympatyczna kelnerka podała mi swój własny numer telefonu i swój własny kod PIN. Ha! Nigdy łatwiej nie zdobyłem numeru do obcej kobiety.