Soliński: Ruch zawsze będzie dla mnie atrakcyjny

Występował pan w pierwszej i drugiej lidze, a mimo to wziął pan udział w test-meczu dla kandydatów do gry w Ruchu Chorzów. Skąd taka decyzja?
Bartosz SOLIŃSKI: – Potraktowałem to jako furtkę, by załapać się do zespołu. Kiedyś było mi dane przebywać w ekstraklasowym Ruchu. Tak, przebywać – bo grać to za dużo powiedziane. Kilkukrotnie usiadłem na ławce rezerwowych. Teraz skończył mi się kontrakt z Rozwojem Katowice i uznałem, że jeśli mogę się pokazać w Chorzowie, to przecież nic nie stracę. Rozmawiałem z trenerem Beretą, który wyraził wstępne zainteresowanie. Może w przyszłości, gdy drużyna będzie potrzebowała bramkarza, zgłosi się do mnie. Nie była to dla mnie bynajmniej potwarz, że mimo posiadania w CV występów w pierwszej lidze wziąłem udział w testach u boku zawodników, którym na takim poziomie nie było dane zagrać.

Liczy pan na angaż w Ruchu?
Bartosz SOLIŃSKI: – Mam małą nadzieję, ale zdaję sobie sprawę, że w zespole jest już dwóch bramkarzy na kontrakcie (Kamil Lech i Dawid Smug – dop. red.). Nie jest to pozycja, na którą klub najpilniej szuka wzmocnień. Muszę spokojnie czekać na ewentualne oferty z innych miejsc. Na razie telefon nie jest rozpalony do czerwoności, od 1 lipca mam status wolnego zawodnika. Szukam czegoś na własną rękę, na żadną opcję się nie zamykam, z każdym porozmawiam. Może wyląduję gdzieś w trzeciej albo czwartej lidze.

Mimo powszechnie znanych problemów „Niebieskich”, mnóstwo zawodników wyraża chęć przeniesienia się na Cichą. Nie macie żadnych obaw?
Bartosz SOLIŃSKI: – Ja patrzę na to trochę inaczej. Ruch zawsze był mi bliski, jestem wręcz takim jego „pół wychowankiem”. Ruch w każdym momencie będzie dla mnie atrakcyjny i oferta z Chorzowa bez względu na okoliczności będzie zdecydowanie warta rozważenia. Sądzę, że dla większości zawodników z niższych lig – również. Patrząc na ten sobotni test-mecz: kojarzyłem chłopaków, z większością miałem do czynienia; czy to w Młodej Ekstraklasie, czy juniorach, czy rezerwach „Niebieskich”. Jestem przekonany, że wielu graczy ze Śląska zdecyduje się na grę przy Cichej, jeśli tylko klub się do nich odezwie. Teraz przecież na Śląsku nie ma wielkiego wyboru. Nie możemy mówić o nadmiarze klubów, które są stabilne i grają na dobrym poziomie. Czasy są, jakie są. Sam uczestniczyłem w ich wykreowaniu. Grałem przecież w Rozwoju, który spadł ze szczebla centralnego. Czuję się współodpowiedzialny za ten stan rzeczy.

Jak – jako wychowanek – przeżył pan spadek Rozwoju?
Bartosz SOLIŃSKI: – Bardzo mnie to boli. Na kilka kolejek przed końcem sezonu wskoczyłem do bramki. Czułem, że jeśli nie wykonamy tej misji, to będzie to porażka, do jakiej nigdy nie chciałem dopuścić. Gdy jako 19-latek wróciłem w 2012 roku z Ruchu do Rozwoju, graliśmy w trzeciej lidze. Nie wyobrażałem sobie, bym odchodził w momencie, kiedy klub wróci na ten poziom. Przecież byliśmy nawet na zapleczu ekstraklasy, a już druga liga wydawała się idealnym poziomem dla Rozwoju. Każdy z nas może pluć sobie w brodę za miniony sezon. To my, jako zawodnicy, najbardziej daliśmy d…, ale każdy – począwszy od nas, przez trenerów i zarząd – musi uderzyć się w pierś i powiedzieć: „Mogłem zrobić coś więcej”. Ten klub zawsze działał w określonych ramach finansowych. Bazowało się na młodzieży, śląskim kolektywie. W tym sezonie nie wyszło, ale też trzeba powiedzieć, że była to najmocniejsza druga liga spośród wszystkich tych, w których uczestniczyliśmy. Nasza słabość w połączeniu z siłą rywali przyniosła spadek.

Co dalej z Rozwojem?
Bartosz SOLIŃSKI: – Jako wychowanek martwię się, bo różne głosy się słyszy. Przez 6,5 roku pobytu przy Zgody często chodziły głosy, że nie układają się relacje z miastem, że jest za niska dotacja, że niepokojące wieści dochodzą z kopalni. Zawsze jednak Rozwój stawał na nogi. Dwa lata temu zmienił się zarząd, pojawili się ludzie chcący prowadzić klub. Liczę, że teraz też znajdzie się ktoś odważny, kto wyciągnie go z dołka.

Ruch Chorzów. Prezesura z gwarancjami

Klub z przyczyn oszczędnościowych wnioskował o licencję nie na stadion przy Zgody, a sztuczne boisko Kolejarza na Józefowcu.
Bartosz SOLIŃSKI: – Byłem niedawno przy Zgody, widziałem murawę. Przerażający widok, niestety… Przed oczami stanęły mi wspomnienia z pierwszej ligi czy pucharowego meczu z Górnikiem Zabrze. Przecież to było niedawno, w grudniu! Nie wiem, jaki będzie los tego boiska. To smutne, że Rozwój będzie się teraz pałętał po katowickich obiektach. Smutne i irracjonalne. Przecież mieszkamy w dużym mieście, zawsze trzymaliśmy poziom, nigdy Katowice nie musiały się za nas wstydzić. Nie znam szczegółów, ale mam wrażenie, że tak nie powinno być.

Spadki Rozwoju, Ruchu i ROW-u sprawiły, że dla zawodników ze Śląska zrobiło się jakby mniej miejsc pracy. Ma pan jakieś refleksje z tym związane?
Bartosz SOLIŃSKI: – Pomijając kilka osób, którym było dane występować wyżej, funkcjonujemy w realiach drugiej i trzeciej ligi. Nie mieliśmy oczywiście okazji dorobić się kokosów. Czasem porównywałem siebie do ludzi, z którymi chodziłem do szkoły; i którzy też grali. Mogłem patrzeć na to tak, że jako jeden z nielicznych kopałem jeszcze piłkę na jakimś poziomie i nie musiałem się martwić. W tym czasie wielu kumpli funkcjonowało już jednak w innych branżach. Ktoś jest w straży pożarnej, ktoś pracuje w szkole jako WF-ista, inny próbuje swych sił w bankowości. Przyznam, że zazdrościłem im, że są od kilku lat na rynku pracy, wzmacniają swoją pozycję. Ja dalej łudziłem się i kopałem piłkę na poziomie, na którym żyje się z dnia na dzień. Coś odłożysz, ale nie są to żadne kokosy. Z drugiej strony – im nie było dane zagrać przy 17 tysiącach ludzi na Widzewie czy 120 minut w 1/8 Pucharu Polski z Górnikiem Zabrze. Coś za coś. Przeżyłem to, czego inni nie przeżyją. Wiele osób powtarza mi: „Ty się jeszcze w życiu narobisz. Dopóki masz możliwość, żyj z piłki”. Dziś mam 27 lat, nie jestem już najmłodszy. Wielkimi krokami zbliża się nieuchronny moment, kiedy trzeba będzie powiedzieć sobie, że najważniejsza jest robota. A jeśli granie – to tylko amatorskie.

To coś, czego zawodnicy na niższych szczeblach się boją?
Bartosz SOLIŃSKI: – Nie kojarzę przykładów osób, które sobie nie poradziły. Spokojnie. Wcześniej czy później każdy znajdzie swoje miejsce. Sam jestem ciekaw, jak odnajdę się w nowej rzeczywistości. Jestem pozytywnie nastawiony. Skończyłem studia magisterskie, zarządzanie organizacjami sportowymi i turystycznymi na AWF. Kierunek fajny, gorzej z pracą (śmiech). Od dwóch lat prowadzę treningi bramkarskie w UKS-ie Ruchu Chorzów. Podoba mi się to, nie chciałbym z tym zrywać. Jeśli jednak miałbym pracować gdzieś 8 godzin dziennie i grać na przykład w czwartej lidze, to z czasem może być krucho.

Uchodził pan za utalentowanego bramkarza. Z pańskiej piłkarskiej drogi płynie jakaś lekcja dla młodych zawodników?
Bartosz SOLIŃSKI: – Wiele klubów stawia w bramce na młodzieżowca i to furtka na szczebel centralny. Historia pokazuje, że kilku moich kumpli – bramkarzy, która prezentowała podobny poziom, jest teraz znacznie wyżej. Całe życie spędziłem na Śląsku, długo grałem w Rozwoju, bałem się wyjazdu, było mi tu dobrze. Nie można jednak zasiedzieć się w jednym miejscu. Teraz mogę tylko pogdybać. Inni zmieniali otoczenie, zawalczyli o siebie i dziś utrzymują się z piłki, nie musząc jeszcze szukać alternatywy.

 

Na zdjęciu: Bartosz Soliński docenia, że było mu dane w barwach Rozwoju wystąpić przed 17-tysięczną publiką w Łodzi.

ZACHĘCAMY DO NABYWANIA ELEKTRONICZNYCH WYDAŃ CYFROWYCH

e-wydania „SPORTU” znajdziesz TUTAJ

 

Murapol, najlepsze miejsca na świecie I Kampania z Ambasadorem Andrzejem Bargielem