Łukasz Sołowiej: Smuda się na mnie nie obrazi

Co zadecydowało, że wybrał pan ofertę GKS-u Tychy?

ŁUKASZ SOŁOWIEJ: To, że ją otrzymałem, było pewnym zaskoczeniem. Najważniejszy dla mnie był fakt, że nadal będę mógł reprezentować swoje umiejętności na poziomie pierwszej ligi. Wiadomo, że zawodnikom opuszczającym drużyny z dolnej części tabeli –  a za taką uchodzi Stomil – nie jest teraz łatwo znaleźć solidnego pracodawcę. GKS Tychy to solidna firma, klub zasłużony, który chce być w czołówce pierwszej ligi, a docelowo – awansować.

Miał pan inne propozycje z zaplecza ekstraklasy?

ŁUKASZ SOŁOWIEJ: Na początku grudnia odezwało się do mnie kilka klubów. To były jednak tylko zapytania. Wiemy, jak to bywa – drużyny mają listę nazwisk zawodników na daną pozycję i prowadzą negocjacje. Te tematy urwały mi się szybko, decydowano się na kogoś innego. Nie ma już co w tym grzebać. Cieszę się, że jestem w Tychach. Uważam to za bardzo dobry wybór. Przyszłościowy. Podpisałem 1,5-roczny kontrakt. Jestem pod wrażeniem tego, jak mi zaufano. Będę robił wszystko, oddam na boisku zdrowie, by się odpłacić.

Czy nie obrazi się na pana… Franciszek Smuda?

ŁUKASZ SOŁOWIEJ: (śmiech). Byłem bliski podpisania kontraktu z Górnikiem Łęczna, ale na pewno się nie obrazi, bo to doświadczony trener, który przeżył w piłce wszystko i zjadł na niej zęby. Rozumie zatem zawodnika, który jest ambitny i chce grać jak najwyżej. Podejrzewam, że gdybym zdecydował się na pozostanie w Łęcznej, a trener Smuda wiedziałby, że miałem propozycję z Tychów, to… Trener sam powiedziałby, że chyba jest ze mną coś nie tak. W Łęcznej byłem przez 1,5 tygodnia. To był fajny czas. Wiem, że trener mi zaufał, bardzo mnie chciał. Życzę Górnikowi awansu. Obyśmy za rok spotkali się w pierwszej lidze.

Grając w Łęcznej, byłby pan bliżej rodzinnych stron?

ŁUKASZ SOŁOWIEJ: Podchodzę z Podlasia, z Dąbrowy Białostockiej. Tam mam rodziców, ale odległość do pracodawcy odmierzam od Warszawy, gdzie pracuje moja dziewczyna.

Żyje pan na walizkach? Bronił pan już barw kilkunastu klubów.

ŁUKASZ SOŁOWIEJ: Podbijam statystyki! Śmieję się z jednym z kolegów, że na portalu 90minut.pl wkrótce zabraknie na mnie rubryk. Dyrektor GKS-u Krzysztof Bizacki powiedział o mnie, że z niejednego pieca chleb jadłem. To prawda. Przeżyłem upadek Floty Świnoujście i Sokoła Sokółka, w grudniu odszedłem z mającego problemy Stomilu Olsztyn. Z drugiej strony, z własnej woli nie przedłużyłem kontraktu z Zagłębiem Sosnowiec, odchodząc do Jagiellonii Białystok. Gdyby nie kilka decyzji, pewnie w jakimś miejscu zabawiłbym dłużej… Mam nadzieję, że w Tychach zadomowię się na dłużej.

Flota, Sokółka, Stomil… Można gorzko zażartować, że gasi pan światło?

ŁUKASZ SOŁOWIEJ: To trzy różne historie, nie można ich wrzucać do jednego worka. Nawiązując do Stomilu – gdyby nie drużyna, nie strona sportowa, to w Tychach by mnie nie było. Dużo tam zyskałem, byłem podstawowym zawodnikiem. W poprzednim sezonie utrzymaliśmy się w drastycznych niemalże okolicznościach. Ten heroiczny bój został przez polskie piłkarskie kuluary bardzo doceniony. W klubie już wtedy sytuacja nie była przecież najlepsza. Przez półtora roku rozegrałem tam 50 spotkań. Na to przecież kluby też patrzą – by pozyskiwać zawodnika, który regularnie gra, a to w Stomilu było mi dane.

Ale te problemy finansowe pewnie zmęczyły?

ŁUKASZ SOŁOWIEJ: Trenując i grając, staraliśmy się zostawiać je na boku, ale gdy już wychodziło się z klubu, nie dało się o tym nie myśleć. Nie masz pieniędzy, nie możesz zaplanować swojego budżetu, wydatków na przyszłość. To męczy. Zaczynasz myśleć nad alternatywą… Nie jestem już 20-latkiem, a mam swój wiek i myślę o swoim życiu poważnie.

Odzyska pan pieniądze?

ŁUKASZ SOŁOWIEJ: Będę robił wszystko, by tak się stało. Nikt mi ich za darmo nie da, ciężko na nie pracowałem, dlatego nie odpuszczę. Dodam, że jeśli w szatni jest 22 zawodników – każdy na innym etapie piłkarskim, życiowym – to wzajemnie się wspierają. Młodzi przecież niekoniecznie zarobili na tyle, by żyć z oszczędności. Po to jest drużyna, by pomagać sobie nie tylko na boisku, ale także poza nim. Gdy ktoś miał problemy, to nie było nigdy słów odmowy ze strony starszych zawodników. Drastycznych sytuacji jednak nie było. To pierwsza liga – nie zdarzyło się, by komuś brakło kilku złotych na bilet autobusowy. Ta szatnia była tak charakterna, że nikt się z żadną pierdołą nie wychylał.

Trudniej było w Olsztynie czy Świnoujściu?

ŁUKASZ SOŁOWIEJ: We Flocie nagle usłyszeliśmy o zainteresowaniu inwestora z Niemiec, który sprowadził rumuński sztab, a potem wybuchła afera z domniemanym obstawianiem wyników sparingów. To było komiczne. W Olsztynie takich absurdów nie było. Tam problem jest inny – po prostu, brak odpowiedniego wsparcia finansowego ze strony właściciela. To miejska spółka, skala jej zadłużenia w odniesieniu do tak dużego miasta jak Olsztyn nie jest wielka. Na dobrą sprawę, tych problemów nie powinno być. Życzę wszystkim, by to się wyprostowało. Trzymam kciuki za miejscowych chłopaków, którzy tam zostali, bo to fantastyczni ludzie. Ci zawodnicy byli takim respiratorem, który trzymał zespół przy życiu.

W styczniu był pan na testach w RFS Ryga. Jakie wrażenia?

ŁUKASZ SOŁOWIEJ: Syn pana Dariusza Mazura (działacz Wigier Suwalski – dop. red.), Mateusz, ma agencję menedżerską, z którą współpracuję. Dostałem od niego propozycję, by pojechać na Łotwę i sprawdzić się. Od razu z niej skorzystałem. Jestem pełen uznania, jak profesjonalny to klub. Czołówka naszej pierwszej ligi – albo i dół ekstraklasy. Wystarczy spojrzeć na warunki, w jakich trenuje drużyna… W samej Rydze są trzy pełnowymiarowe hale, klub dysponuje dużym budżetem. Teraz zespół jest na Cyprze, ściąga zawodników za grube pieniądze, gra tam wielu reprezentantów Łotwy. RFS prowadzi trener, który z Żalgirisem Wilno zdobył dwa razy mistrzostwo Litwy i walczył w eliminacjach Ligi Mistrzów. Pod kątem szkoleniowym, dużo przez te dwa tygodnie zyskałem.

Dużo brakło, by podpisać kontrakt?

ŁUKASZ SOŁOWIEJ: Sportowo było OK, tyle że równolegle prowadzono negocjacje ze stoperem kadry Łotwy, grającym wcześniej w FK Ventspils. Chodziło o to, czy się z nim dogadają. Jeśli nie – zostałbym. Dogadali się, ale nie żałuję. Coś nowego zobaczyłem, trochę się nauczyłem, niczego nie straciłem, bo nie mając klubu mogłem być w treningu i przygotowywać się do wiosny.

Nie byłoby pańskiego tematu w GKS-ie, gdyby nie odejście Daniela Tanżyny do Widzewa. W Tychach „Dixon” cieszył się renomą. Będzie pan musiał się z tym zmierzyć.

ŁUKASZ SOŁOWIEJ: Nie zamierzam za wszelką cenę udowadniać, że zastąpię Daniela. To bardzo wartościowy zawodnik, który w Tychach – i nie tylko – zapracował swoją boiskową postawą na szacunek. On w pierwszej lidze jest marką. Szacunek za to, co zrobił, ale nie stawiam się w roli jego zastępcy, nie porównuję się. Przychodzę do GKS-u jako Łukasz Sołowiej. Pragnę udowodnić swoją wartość. Będę się starał zapracować na uznanie kibiców. Czytałem niedawno wywiad z Tanżyną. Mówił, że ekstraklasa to jego marzenie i to nas łączy. Przeszedłem wszystkie szczeble rozgrywkowe, od „okręgówki”, ale zatrzymałem się na tej pierwszej lidze. Dla niektórych ekstraklasa to błahostka. Czuję głód debiutu. To byłoby zwieńczenie mojej piłkarskiej przygody. Liczę, że nastąpi to w Tychach.

W Jagiellonii brakło wiele, by zadebiutować w elicie?

ŁUKASZ SOŁOWIEJ: Gdy trafiłem do Białegostoku, trafiłem na najmocniejszą „Jagę” w historii. O miejsce w składzie rywalizowałem z Ivanem Runje, Gutim, Markiem Wasilukiem, Dawidem Szymonowiczem. Stoperów było mnóstwo. Drużyna nie przegrywała, chłopaki dobrze bronili, dlatego trudno było dziwić się trenerowi Probierzowi, że nie dokonuje zmian. Postanowiłem szybko odejść, bo przede wszystkim zależało mi na graniu.

W tyskiej szatni spotkał pan wiele znanych twarzy?

ŁUKASZ SOŁOWIEJ: Z Arturem Siemaszką, innym nowym nabytkiem GKS-u, graliśmy razem w Olsztynie. Znam Łukasza Bogusławskiego. Z resztą chłopaków po prostu kojarzymy się z boiska, bo wiele razy rywalizowaliśmy przeciw sobie.

Patrzy pan w tabelę i…

ŁUKASZ SOŁOWIEJ: I widzę GKS na 11. miejscu, które jest nieadekwatne do jesiennej postawy drużyny i jej potencjału. To naprawdę bardzo dobry zespół. Poprzednio wiosna w wykonaniu Tychów była świetna. Apetyty były przed tym sezonem większe, dlatego miejmy nadzieję, że pójdziemy w górę. Tabela zresztą jest ważna tylko raz – po ostatniej kolejce. Teraz nie przywiązywałbym do niej większej wagi, a skupiałbym się na pracy i każdym kolejnym meczu. Ten pierwszy gramy w Olsztynie.

Odbędzie się?

ŁUKASZ SOŁOWIEJ: Spokojnie! Jestem w kontakcie z zawodnikami Stomilu. Wiem, że jest przez prezydenta i prezesa wdrażany plan naprawczy. Jestem przekonany, że zagramy normalnie w terminie.

Rozmawiał Maciej Grygierczyk

Łukasz SOŁOWIEJ

Urodzony: 11.10.1988 w Sokółce

Pozycja: środkowy obrońca

Kluby: Dąb Dąbrowa Białostocka, Sokół Sokółka, GLKS Nadarzyn, Polonia Warszawa (ME), Nielba Wągrowiec, Dąb, Sokół, Wigry Suwałki (2012-13), Górnik Łęczna (2013), Flota Świnoujście (2014-15), Zagłębie Sosnowiec (2015-16), Jagiellonia Białystok (2016), Raków Częstochowa (2017), Stomil Olsztyn (2017-18), GKS Tychy (2019 – ?)
[w I lidze]: 97 meczów/4 gole