Spod taśmy. Kamery niezgody

Sezon żużlowy nie mógł się rozpocząć w inny sposób – konflikty, pustki na trybunach i zaskakujące wyniki to przecież folklor polskiego speedwaya.


Kibice przyzwyczajeni do rozpoczynania rozgrywek w święta wielkanocne (do tej grupy sam się zaliczam) zapewne byli zaskoczeni, że już w drugi weekend kwietnia żużlowcy wyjechali na tor, by walczyć o ligowe punkty. Poziom „sensacji” był na tyle wysoki, że trybuny nie zostały zapełnione do ostatniego miejsca. Nawet w Częstochowie, gdzie frekwencja zazwyczaj spadała dopiero wraz z wynikami Włókniarza, nie wyglądało to zbyt pozytywnie. Aspektów tego stanu rzeczy jest wiele, jednak sygnał, jaki wysyłają kibice jest jasny – źle się dzieje w państwie żużlowym.

Widać to praktycznie na każdym kroku – pogoda jak zawsze płata figle. Deszczowe dni decydują o być, albo nie być zawodów. Ten problem mieli między innymi w Łodzi, gdzie doszło do arcykuriozalnej sytuacji. Mecz między miejscowym Orłem a ROW-em Rybnik się nie odbył, cóż, zdarza się. Problem w tym, że pierwotnie godzina rozpoczęcia zawodów, z powodu prac na torze została przesunięta, o czym poinformowali gospodarze.

Godzinę później Orzeł przekazał, że decyzją stacji transmitującej rozgrywki spotkanie się nie odbędzie. Rozpoczął się cyrk z prezentowaniem stanowiska klubu i zdjęciami stanu pogody w Łodzi. PZM odpierał zarzuty, wskazując na stan toru. Stacja z kolei domagała się ukarania Orła za całą sytuację, między innymi za wypowiedzi Witolda Skrzydlewskiego.

Honorowy prezes klubu to postać złożona – o blaskach, jak i cieniach (o tych drugich lepiej nie wspominać, gdyż nazwisko autora tego tekstu zapewne źle mu się kojarzy, choć od niemiłych wspomnień upłynęło wiele czasu). Nie można jednak mu zarzucić złej woli względem klubu, który wspiera od dawna i pomaga mu na każdym kroku. Jest w tym biznesie od lat, zna mechanizmy i układy nim rządzące. Niemniej od dawna wskazuje na telewizję jako problem, choćby pod względem finansowym. W sobotę ta niechęć tylko wzrosła, a konflikt obu stron się tylko zaogni.

Gorąco było nie tylko w Łodzi, ale również we Wrocławiu (wątek Gleba Czugunowa pominę, gdyż znając życie i rekcja trybun będzie powracał nie raz). Sparta wygrała bez większych kłopotów z Apatorem, jednak nie to jest clue sprawy. Wszystko zaczęło się od zdjęcia Artioma Łaguty, które wstawił na swoje media społecznościowe. Był na nim polski paszport, a w opisie rosyjski żużlowiec żalił się na to, w jaki sposób został potraktowany przez PZM i inne organy, które uniemożliwiły mu starty w obecnym sezonie.

Trudno mi znaleźć jednoznaczne i sprawiedliwe stanowisko. Nie dziwie się, z jednej strony, jego rozgoryczeniu, gdyż chce tylko pracować i mu współczuje, gdyż jako człowiek nie zrobił nic złego. Gdy patrzę jednak na zdjęcia, nagrania i to wszystko, co dzieje się kilkaset kilometrów dalej, choćby w Buczy to w żyłach gotuje mi się krew.

Tym bardziej że Łaguta startował przez lata pod flagą kraju, który dokonuje okropnych i niepojętych czynów. Mógł oczywiście potępić władze swojego państwa i sprzeciwić się bestialstwu. Co jednak w przypadku, gdy w jego rodzinnym kraju znajduje się jego rodzina, którą może dotknąć prześladowanie za jego słowa?


Fot. Marcin Karczewski/Pressfocus