„Spowiedź” bez znieczulenia

Trener Jan Furlepa wnikliwie analizuje swój okres 10-miesięcznej pracy w Pniówku Pawłowice, wskazując na popełnione błędy. I nie tylko.


– Minęło dziesięć miesięcy od momentu, gdy rozpocząłem pracę w Pniówku Pawłowice – tymi słowami rozpoczął swoją „spowiedź” trener Jan Furlepa, który został zwolniony przez trzecioligowca przed niespełna dwoma tygodniami. – Pierwszy trening poprowadziłem 1 kwietnia ubiegłego roku, a ostatnim dniem mojej pracy był czwarty lutego bieżącego roku, a nie siódmy dzień bieżącego miesiąca. W sobotę, 4 lutego, graliśmy sparing z Lechią Tomaszów Mazowiecki i to był ostatni mój dzień pracy w Pawłowicach. We wtorek, 7 lutego, przed treningiem zostałem zaproszony na górę do biura zarządu i tam zwolniony.

Blisko domu

Kiedy w 2022 roku otrzymałem propozycję pracy w Pniówku, byłem zadowolony, że będą miał blisko z Żor, gdzie mieszkam na stałe. Przystąpiłem do swoich obowiązków z mocnym postanowieniem zrobienia dobrej roboty w klubie. Moja umowa nie była kontraktem piłkarskim, lecz umową-zleceniem, obowiązującą do końca sezonu 2022/2023. Warunki współpracy i rozstania zostały ściśle określone.

Pierwszy trening przeprowadziłem 1 kwietnia, a już następnego dnia graliśmy mecz ligowy z Rekordem Bielsko-Biała, który w tym momencie zajmował 6. miejsce w tabeli. Wygraliśmy 3:2, a ja po meczu zastanawiałem się – przyznaję to uczciwie – jakim cudem moja nowa drużyna jest tak nisko w tabeli III ligi. Z taką grą powinna być bliżej czuba tabeli. Zespół zagrał naprawdę bardzo dobre spotkanie, po meczu chwaliłem zawodników, którzy sami twierdzili, że są zaskoczeni, że można inaczej grać w piłkę i że sama gra ich cieszy. Wyraźnie podkreśliłem zasługi poprzedniego trenera Pniówka Grzegorza Łukasika, który przede mną prowadził zespół. Mój argument był logiczny i uczciwy – nie jestem cudotwórcą, by w ciągu jednego dnia zmienić oblicze drużyny.

Ten mecz uświadomił mi, że w piłkarzach Pniówka drzemią duże możliwości. Do końca rozgrywek w 13 meczach zdobyliśmy 23 punkty, na co złożyło się 7 zwycięstw, 2 remisy, 4 porażki. Bilans bramkowy wynosił 28:21, więc statystyki podkreśliły, że nie rzucałem słów na wiatr. Końcówka poprzedniego sezonu została oceniona pozytywnie przeze mnie, jak również przez moich zwierzchników. Wspólnie uznaliśmy, że ten zespół ma duży potencjał, oczywiście jak na warunki trzecioligowe.

Zmora kontuzji

Z dużym optymizmem czekałem na pierwszy trening przed nowym sezonem. Działacze Pniówka nawet – na moją prośbę – zorganizowali latem obóz dochodzeniowy. To był podobno pierwszy taki obóz w okresie letnim. Nie wiem, nie sprawdzałem, ale wierzę na słowo. Trenowaliśmy dwa razy dziennie, noclegi były w domach. Sparingi graliśmy na dużym zmęczeniu, ale widziałem autentyczną rywalizację zawodników o miejsce w zespole, począwszy od bramkarzy, na napastnikach kończąc. Miałem poważny dylemat, jaką wybrać jedenastkę na pierwszy mecz w sezonie z Odrą Wodzisław Śląski.

Nim jednak rozgrywki ruszyły, rozpoczęła się moja gehenna. W ostatnim sparingu z Kuźnią Ustroń mój pewniak w środku pomocy, Tomek Musioł, został brutalnie sfaulowany przez rywala. Był to uraz mechaniczny, uszkodzony został staw skokowy i przerwa w grze mojego piłkarza miała potrwać półtora miesiąca (Tomasz Musioł pierwszy mecz zagrał 17 września, przeciwnikiem Pniówka był Gwarek Tarnowskie Góry – przyp. BN). Trzy dni przed pierwszym meczem kolejny dramat. Na gierce wewnętrznej Bartosz Gocyk, który był głównym kandydatem do bramki w meczu z Odrą, dobijając piłkę „do pustaka” poślizgnął się i zerwał więzadła krzyżowe w kolanie! Jakby tego było mało, w trakcie meczu w Wodzisławiu Śląskim jeden z naszych motorów napędowych, Dawid Weis, jeszcze w I połowie, bez kontaktu z przeciwnikiem, zerwał więzadła krzyżowe! No, dramat!

Mimo naszego prowadzenia 3:1, spotkanie zakończyło się remisem 3:3 i podziałem punktów. Nie miałem wątpliwości, że wynik nam uciekł, po prostu podarowaliśmy Odrze jeden punkt, a sami straciliśmy dwa. Tę porażkę, bo w tych kategoriach oceniłem remis, biorę na siebie, bo dokonane przeze mnie zmiany nie przyniosły oczekiwanego rezultatu. Gwoli prawdy muszę jednak dodać, że przy wyniku 3:1 zmarnowaliśmy co najmniej trzy stuprocentowe okazje – Piotr Trąd, Grzegorz Glapka, który trafił w słupek oraz Dawid Hanzel.

Ten falstart nie zbił nas z tropu, w kolejnych sześciu meczach zdobyliśmy 13 punktów (4 zwycięstwa, remis, porażka z Goczałkowicami). Tym sposobem z dorobkiem 14 punktów wylądowaliśmy w tabeli na drugim miejscu, za plecami rezerw Rakowa Częstochowa. W tym momencie dostawałem telefony z gratulacjami, że Pniówek w końcu będzie walczył o coś więcej niż tylko środek tabeli. Konsekwentnie odpowiadałem, że w klubie mamy dwie lodówki i fajne warunki do wytwarzania lodu, który potem można przyłożyć na rozgrzaną głowę.

Czarny dzień

Mój czarny dzień nadszedł 14 września 2022 roku. Graliśmy mecz pucharowy w Lędzinach, nie wyobrażałem sobie, byśmy mogli go przegrać. Wiedziałem, że muszę dać odpocząć kilku zawodnikom, ale chciałem wygrać puchar w całym podokręgu Tychy. Prezes Rafał Wadas też powiedział, że musimy ten puchar wygrać za wszelką cenę. Wystawiłem mieszany skład, bo w tym meczu nie mogli zagrać z różnych względów Hanzel, Przemysław Brychlik i Mateusz Szatkowski.

Przegrywaliśmy 0:1, w przerwie desygnowałem do gry trzech zawodników tzw. pierwszego wyboru i Kamil Glenc szybko wyrównał na 1:1. Dla mojej drużyny w tym momencie mecz się skończył. Spotkanie zbliżało się ku końcowi i zanosiło się na rzuty karne, bo w regulaminie nie było przewidzianej dogrywki. Usiadłem na ławce i zacząłem wypisywać nazwiska egzekutorów „jedenastek”. W tym momencie padł drugi gol dla rywali, którego nawet nie widziałem, a po chwili trzeci. Przegraliśmy 1:3, byłem wściekły. Potem obejrzałem to wszystko spokojnie na monitorze, oba gole w 90 minucie padły po błędach, które nie mają prawa zdarzyć się na poziomie 3. ligi. Porażkę wziąłem na „klatę”, w szatni padły mocne słowa. Po tym blamażu powinienem był „odpalić” co najmniej dwóch zawodników, ale zabrakło mi odwagi, by sięgnąć po tak drastyczne środki, bo w kadrze zostałoby mi wtedy tylko 14 zdrowych zawodników, oprócz bramkarzy. Ale jak masz miękkie serce, to musisz mieć twarde pośladki.

Sztuką nie wygrać

Do końca rundy pozostawało 10 kolejek i zdobyliśmy w nich tylko 8 punktów (2 zwycięstwa, 2 remisy, 6 porażek). Dwie porażki, z rezerwami Chrobrego Głogów i Lechią Zielna Góra, były naszym blamażem, moim i zawodników. Pierwszy mecz sztuką było zremisować, a my go przegraliśmy, tracąc dwa gole w doliczonym czasie gry. Jeszcze większą sztuką było przegrać z Lechią, mimo prowadzenia 2:0 do 70. minuty. Zielonogórzan za kilka dni czekał pojedynek w Pucharze Polski z Radomiakiem, więc się oszczędzali. Okoliczności straty trzech bramek przez nas to były piłkarskie jaja. Po tej porażce liczyłem się z tym, że zostanę zwolniony. Zostałem jednak na stanowisku do końca rundy jesiennej.

Fot. Rafał Rusek/PressFocus

Podsumowanie mojego okresu pracy w Pniówku to 45 punktów w 30 meczach (13 zwycięstw, 6 remisów, 11 porażek), bramki 60:52. Te statystyki pokazywały mi kierunki pracy z zespołem w zimowym okresie przygotowawczym. Dwie strzelone bramki na mecz to dobry wynik, 1,73 bramki stracone – to wynik nie do przyjęcia. Zgodnie z moją filozofią pierwszymi obrońcami są napastnicy, to są zasady obowiązujące u mnie i tego za żadne skarby świata nie zmienię.

Czeka na „swój” klub

Podczas zgrupowania w Kleszczowie podczas analiz naszej gry w momentach utraty bramek (straciliśmy aż 13 goli po stałych fragmentach gry) doszło do przykrych dla mnie sytuacji, lecz w tej chwili nie będę wchodził w szczegóły. Zawodnicy nie chcieli moich uwag i wniosków zaakceptować, przyjęli je tylko do wiadomości, ale nie realizowali tego na boisku. W każdym razie nie było widać tego podczas sparingów.

Docierają do mnie głosy z różnych stron o powody mojej dymisji. Powiem krótko – to nie ja zrezygnowałem z Pniówka, to Pniówek zrezygnował z Furlepy. Ale jeszcze nie czuję się wypalony i mam nadzieję, że jeszcze znajdę „swój” klub. Wierzę, że najlepszy klub, w którym będą pracował, dopiero przede mną.


Na zdjęciu: Doświadczony szkoleniowiec nie ma wątpliwości, że wielu zawodnikom Pniówka było z nim nie po drodze.

Fot. slezawroclaw.pl