Stanisław Oślizło: Poklepał mnie po ramieniu

Rozmowa ze Stanisławem Oślizłą, byłym kapitanem reprezentacji Polski, 57-krotnym reprezentantem, legendą polskiej piłki.


Jest pan jednym z już niewielu niestety polskich piłkarzy, którzy grali przeciwko Pele. Zagrał pan w słynnym meczu na Maracanie w 1966 roku, gdzie postawiliście się rywalowi. Jak pan wspomina zmarłą już niestety wielką legendę i sam mecz w Rio de Janeiro?

Stanisław OŚLIZŁO: – No tak, rzeczywiście tak jest, graliśmy przeciwko sobie. W ogóle sam wyjazd, podróż tam, do wciąż aktualnego mistrza świata, bo wszystko odbywało się w przededniu mistrzostw świata w Anglii, to była wielka sprawa. Brazylijczycy sposobiąc się do tego turnieju wybrali dla siebie naszą reprezentację jako sparingpartnera. Raz zagraliśmy w Belo Horizonte, a kilka dni później na Maracania w Rio de Janeiro. To był dla nas zaszczyt, zaszczyt dla polskiej piłki, że zostaliśmy przez Brazylijczyków zaproszeni, a w ich składzie wtedy był też nie kto inny, jak Pele.

Jak to było z wyjazdem za Ocean i samym spotkaniem z legendarnym królem futbolu?

Stanisław OŚLIZŁO: – Zawsze marzyłem, kiedy jeszcze byłem uczniem liceum w Wodzisławiu Śląskim o wyjeździe tam. W podręczniku geografii było wiele zdjęć z tego miasta, z tego państwa, a od profesora Hermana usłyszałem wiele historii i opowieści na ten temat. No i w 1966 roku udało mi się wraz z reprezentacją Polski polecieć tam i na własne oczy zobaczyć wszystko, a więc rzeczy, o których jako młodzieniec marzyłem.

Same mecze?

Stanisław OŚLIZŁO: – Chcieliśmy się pokazać i zaprezentować z dobrej strony. Pierwszy mecz w Belo Horizonte przegraliśmy 1:4, ale to było tak, że nie było żadnej aklimatyzacji, a następnego dnia po przylocie spotkanie z bodajże drugą reprezentacją Brazylii, w której Pele jeszcze nie grał, ale był za to stawiający pierwsze kroki w ich drużynie narodowej Tostao, potem też ich wielka gwiazda [w meczu w Belo Horizonte dwa razy pokonał Jana Gomolę – przyp. red]. No a drugie spotkanie, to już najlepsi brazylijscy piłkarze z Pele i Garrinchą w składzie. Z nim na skrzydle wiele problemów miał nasz lewy obrońca „Zyga” Anczok. Garrincha też, jak Pele był tam ulubieńcem kibiców.

Fot. Rafał Rusek/PressFocus

A Pele?

Stanisław OŚLIZŁO: – O tym jakim był piłkarzem, to trudno coś tutaj mówić i komentować. Został uznany najlepszym piłkarzem wszechczasów. To nie tylko moja opinia, ale też wielu innych selekcjonerów, byłych piłkarzy czy kolegów samego króla futbolu, nie mówiąc już o kibicach brazylijskich, ale nie tylko ich, ale też fanatyków z innych krajów.

Natomiast panie Stanisławie trzeba powiedzieć, że w tamtym meczu na Maracanie 8 czerwca 1966 roku, umiejętnie z Jackiem Gmochem powstrzymywaliście Pelego przed jego atakami, prawda?

Stanisław OŚLIZŁO: – Taka była taktyka na to spotkanie. Pamiętam, że przed tamtym spotkaniem nasz trener-selekcjoner, a był nim Antoni Brzeżańczyk, poświęcał wiele uwagi właśnie Pele. Widzieliśmy i wiedzieliśmy jak grał. Pamiętaliśmy go choćby z jego występów w barwach Santosu, kiedy grał u nas na Stadionie Śląskim kilka lat wcześniej. Ustawił nas tak, żeby pilnować Pelego. Na środku obrony grało trzech stoperów, bo oprócz mnie był jeszcze Gmoch i Brejza z Odry Opole. Współczułem Pelemu, bo żeby ograć nas trzech, to musiałby mieć szczęście, bo oczywiście umiejętności miał, ale czy starczy mu sił w tym wszystkim i energii, żeby strzelić gola dla oczekujących tego 130 tysięcy fanów bramki? Jemu się nie udało, trafiali inni, a ostatecznie mecz zakończył się naszą przegraną 1:2. Jedną z tych bramek zdobył po indywidualnej akcji Garrincha.

W swojej autobiograficznej książce „Droga do legendy”, napisanej przez Zbigniewa Cieńciałę i Darka Leśnikowskiego wspomina pan, w jaki niecodzienny sposób wyszliście wtedy na murawę Maracany. Proszę powiedzieć o co chodziło?

Stanisław OŚLIZŁO: – To był taki zupełnie inny charakter przywitania z tym, z czym mamy do czynienia teraz. Staliśmy w tunelu, a spiker wyczytywał nazwiska poszczególnych piłkarzy Brazylii. Oni wybiegali i ustawiali się na boisku, a o dziwo Pele cały czas stał. My też na wszystko czekaliśmy zdziwieni i trochę zdezorientowani, że nas się nie prosi. Stoimy, stoimy, Brazylijczyków ubywa, aż w końcu został sam Pele. Zastanawialiśmy się czy może Brazylia nie zagra tego dnia bez niego? (śmiech). Aż w końcu głos spikera przez megafony wezwał Pelego, długo ciągnącego jego nazwisko, przy olbrzymim aplauzie widowni. Potem sędziowie machnęli nam i wyszliśmy w końcu na boisko. Nigdy wcześniej w takiej ceremonii rozpoczęcia spotkania nie uczestniczyłem.

Też trzeba dodać panie Stanisławie, że przy takiej publice jak wtedy w czerwcu 1966 roku reprezentacja Polski w swojej historii nigdy nie grała, bo na widowni było 130 tys. kibiców! To rekord w historii gier naszej reprezentacji w ponad stuletniej historii.

Stanisław OŚLIZŁO: – Tak, ale to była Maracana, która przypomnę, mogła swego czasu pomieścić i 200 tysięcy kibiców! Czyli dwa nasze Stadiony Śląskie. Teraz jest oczywiście przerobiona i ma mniejszą pojemność.

Pele to był najlepszy piłkarz przeciwko któremu w swojej bogatej i obfitującej w wielkie mecze i sukcesy karierze pan grał?

Stanisław OŚLIZŁO: – Dla całej Brazylii, nie tylko dla nich, to najlepszy piłkarz. Wszelkie rankingi jednoznacznie wskazuję na miejsce, gdzie jest, co osiągnął i zrobił dla futbolu. Wybierali go wszyscy eksperci. Nikt nie ma cienia wątpliwości, kto jest najlepszy, to Pele.

Wtedy w 1966 roku, kiedy graliśmy przeciwko niemu, był już uznaną gwiazdą, dwukrotnym mistrzem świata. Jaki był na boisku? Jak wielki i nieprzystępny gwiazdor czy wręcz przeciwnie?

Stanisław OŚLIZŁO: – To właśnie druga jego wielka zaleta. To, że jest wielkim piłkarzem, to oczywiście wiedzieliśmy, ale mało wiemy o jego charakterze, o tym jaki był. Nie uciekał się do jakiś nerwowych gestów, ruchów czy posunięć kiedy mu nie szło. Przecież wtedy kiedy graliśmy tam na Maracanie mógł być niezadowolony, że nie strzelił nam bramki, na co kibice i jego wielbiciele liczyli. A jednak od początku do końca był sobą. Nie było u niego widać jakiegoś zdenerwowania, złości, próby uciekania się do nieczystej gry, faulowania. Nie było tego. Zawsze to on był częściej faulowani, niż on miałby zrobić krzywdę rywalowi. Nie prowokował fauli. Zresztą na mistrzostwach świata w Anglii został w jednym z meczów [chodziło o starcie z Portugalczykami – przyp. red.] zniesiony z boiska na noszach. Dobrze, że wtedy jego kariera się nie skończyła. Trenerzy na ogół szukali ludzi, którzy potrafili być nieprzyjemnymi dla niego, a on – gest kiedy poklepał mnie po ramieniu – to uznałem to jako gest uznania i dobrych interwencji. Już samo to znamionowało jego wielką klasę. To się rzadko zdarza, żeby rywal, przeciwnik pochwalił rywala, a tak waśnie postąpił Pele, wielka postać.


Fot. FOTOGRAMMA/SIPA/PressFocus