Stefan Żywotko i jego Wigilia z dala od domu

 

Uroczysta wigilijna kolacja to coś, na co wielu czeka długi czas. Rodzina jest wtedy razem, często jedyny raz w roku, to szczególny moment. Co innego jest jednak, kiedy wiedzie się piłkarskie życie. Mecze, treningi, nie pozwalają na spędzenie Wigilii przy wspólnym, rodzinnym stole.

Miał pracować z Górskim

Stefan Żywotko za kilkanaście dni kończy sto lat! Ten urodzony we Lwowie sędziwy szkoleniowiec jest najbardziej utytułowanym polskim trenerem, jeśli chodzi o pracę w zagranicznym klubie. Z prowadzonym przez siebie algierskim JS Kabylie siedem razy zdobywał mistrzostwo kraju i raz Puchar Algierii. Na koncie ma jednak przede wszystkim dwa triumfy w klubowym Pucharze Afryki. Z kabylską drużyną z miejscowości Tizi Ouzou zostawał najlepszy na kontynencie w 1981 i 1990 roku. Do tego dochodzi Superpuchar Afryki w 1982 roku. Niewiele jednak brakowało, aby tych sukcesów nie miał na koncie…

W Algierii Żywotko jest legendą. Znają go tam wszyscy, kibice, taksówkarze, sprzedawcy, nie mówiąc już o ludziach związanych z futbolem. U nas jest mniej znaną osobą. Rocznik 1920, niewiele starszy od kolegi ze Lwowa Kazimierza Górskiego. Na Kresach grał w niewielkim klubie Zniesieńczanka.

Po wojnie osiadł w Szczecinie, gdzie z sukcesami prowadził miejscowe kluby. Do I ligi (ówczesnej ekstraklasy) awansował z Gwardią, Arkonią i Pogonią. W „portowym” klubie z sukcesami pracował w drugiej połowie lat 60., gdzie był trenerem przez 4,5 roku. Nikt w Pogoni przed nim, ani potem nie pracował w ciągu tak długo.

Do ekstraklasy w połowie lat 70. awansował też z Arką Gdynia. I właśnie wtedy pojawiła się oferta zagranicznego wyjazdu. Z Kazimierzem Górskim, który kończył swoją pracę z reprezentacją Polski, miał jechać jako asystent do Kuwejtu. – Wszystko było już dograne, umowy podpisane, ale jak mieliśmy wyjeżdżać, to nam nie pozwolono. Powód? „Tylko” srebrny medal piłkarskiej reprezentacji na Olimpiadzie w Montrealu. Co było robić? Kaziu miał paszport i szybko wyjechał z Polski. Ja nie dość, że po awansie z Arką zwolniłem się z klubu, mając w perspektywie taki zagraniczny wyjazd, to jeszcze nie miałem paszportu. Byłem jednak na liście oczekujących – wspomina.

To był czas, kiedy polskich trenerów rozchwytywano na całym świecie. Nasz futbol był przecież wtedy potęgą. Medale mistrzostw świata, medale olimpijskie, piłkarze, których znał cały świat, Grzegorz Lato, Kazimierz Deyna, Jan Tomaszewski, Robert Gadocha czy Andrzej Szarmach…
Podobnie było z trenerami. Kazimierz Górski miał pracować za spore pieniądze w Kuwejcie. Nic z tego jednak nie wyszło, bo na taki wyjazd nie zgodziły się komunistyczne władze PRL. Trafił za to potem do Grecji, gdzie też odnosił wielkie sukcesy z Panathinaikosem, Kastorią czy Olympiakosem.

Wigilijna wieża Babel

Żywotko na swoją szansę musiał czekać dobrze ponad rok… Z Polski wyjechał w grudniu 1977 roku, na długie czternaście lat, bo aż tyle przepracował w JS Kabylie.

– Wszystko działo się krótko przed świętami. Przyszedł telegram z Głównego Komitetu Kultury Fizycznej i Turystyki o treści, że szybko mam wyrobić sobie książeczkę zdrowia w celu wyjazdu do Algierii, a potem skontaktować się z ambasadą. Byłem na liście GKKFiT i czekałem. Z książeczką zdrowia nie było problemu. Wyrobiłem ją w jeden dzień w przychodni, gdzie takie książeczki wyrabiali też sobie marynarze. Co pięć minut miałem innego lekarza, a że byłem zdrowy, to szybko wszystko poszło. Potem pojechałem do ambasady. Tam też nie było żadnych problemów i tak jeszcze przed świętami znalazłem się w Algierze – mówi trener Żywotko, który miał wtedy prawie 58 lat.

Znalazł się w innym świecie. W Polsce zima i śnieg, tam słońce i morze. – Pierwsze wrażenia? Ogromne! Już samo to, że jak wyjeżdżałem przed świętami, to u nas było minus 20 stopni, a tam ciepło. Przyjechało tam wtedy wielu zagranicznych trenerów. Wzięli nas na kilkudziesięciotysięczny Stadion 5 Lipca w Algierze. To zrobiło wrażenie. A potem, jako że zakwaterowani byliśmy w hotelu na stadionie, wspólna wigilijna kolacja przy jednym stole. To było przyjemne. Wspólnie obok siebie siedzieli Czesi, Rosjanie, Jugosłowianie i Polacy. Polacy, bo oprócz mnie byli też jeszcze trenerzy od piłki ręcznej, którzy pracowali na miejscowej uczelni. To była taka wieża Babel. Z jednym z Rosjan to się nawet dobrze dogadywałem. Znałem przecież język. Zapraszał mnie nawet potem do siebie, ale gdzie ja bym tam jechał? – wspomina.

Z JS Kabylie miał pracować dwa lata, a został tam do 1991 roku! Byłby pewnie dłużej, ale w Algierii wybuchła krwawa wojna domowa, trwająca przez całe lata dziewięćdziesiąte i musiał się stamtąd ewakuować. Wcześniej spędzał tam Wigilię, choć jak mówi ze zwalnianiem na wyjazdy do Polski nie miał problemów. Najpierw Wigilie spędzał w hotelu, gdzie mieszał, a potem w mieszkaniu z żoną Józefą, która do niego dojechała.

– W Tizi Ouzou co roku święta spędzaliśmy z grupą Polaków, która pracowała w mieście. W szpitalu byli lekarze, na uniwersytecie nasi naukowcy. W mieście była kaplica, była choinka. Posiedzieliśmy, porozmawialiśmy, to było miłe towarzystwo – wspomina dzisiaj pan Stefan.

W tamtych latach chrześcijanie spokojnie mogli żyć. Ojciec Tadeusz Jania ze Zgromadzenia Księży Salezjanów wydawał nawet czasopismo „Pomost”. Na początku 1987 roku w Algierze gościł nawet prymas Polski kardynał Józef Glemp. Wspólnota polska liczyła tam wtedy 3 tys. osób. Wszystko zmieniła krwawa wojna domowa w latach 90., która kosztowała życie 200 tys. osób, w większości zabitych przez islamskich fundamentalistów.

 

Na zdjęciu: Stefan Żywotko (w środku) na ławce JS Kabylie spędził długie 14 lat.